Wydawca: Akurat
Data wydania: 22 maja 2014
Liczba stron: 480
Tłumacz: Arkadiusz Nakoniecznik
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Zmierzyć się z niewyobrażalnym
Od czasu do czasu zdarzają
się książki, które mają tak niespotykaną oprawę medialną, że nie sposób nie
zwrócić na nie uwagi. "Troje" Sarah Lotz to jedna z takich pozycji.
Trudno powiedzieć, co stoi za nagłośnieniem tej powieści - medialny szum wokół
niej czy treść. Zajrzałem z ciekawości. Czytałem z zainteresowaniem. Lotz stworzyła literacką fikcję, która
bezlitośnie obnaża wszelkie prawdopodobieństwa, jakie mogą stać się udziałem
ludzi popadających w obłęd. Tych ludzi, którzy nie mogą racjonalnie
zrozumieć rzeczywistości, bo doświadczane przez nich zdarzenia nie wydają się
racjonalne. Tych wszystkich, którzy poszukując odpowiedzi, gmatwają się w mieszaninie
lęku i niepewności, jakie prowadzą do powstawania teorii groźnych dla ładu
społeczeństw.
"Troje"
to zręcznie napisana, demaskatorska opowieść paradokumentalna, której
polifoniczność przeraża o tyle, że zdradza wszelkie kryjące się w ludziach emocje
oraz stany paranoicznego lęku, jaki na co dzień racjonalizujemy, żyjąc w ramach
tak zwanego uporządkowanego świata. Lotz stworzyła makabryczną
historię o tym, że ludzie tak prawdę wierzą we wszystko, w co chcą uwierzyć. O
tym, iż karmimy swoją wyobraźnię w sposób nie tyle patologiczny, co pozbawiony
wszelkich praw logiki. "Troje" jest zręcznie napisanym thrillerem,
sezonową literaturą chwilowego zachwytu. Co jednak zrobić ze świadomością, że
ta książka powstała z rojeń pełnych prawdopodobieństwa? Warto zajrzeć,
przekonać się, określić poziom szaleństwa nadany tej narracji oraz spróbować
zmierzyć się z trudną konfrontacją. Ile z tego, co zmyśliła nam
południowoafrykańska autorka, jest jedynie zlepkiem chwytliwych medialnie
tematów oraz fabularnych tricków?
12
stycznia 2012 roku cztery samoloty na czterech kontynentach rozbijają się,
uśmiercając ponad tysiąc ludzi i wywołując zbiorową histerię na całym świecie. U
podnóża japońskiej góry Fuji, w Aokigaharze, japońskim lesie samobójców,
roztrzaskuje się maszyna, na której pokładzie znajduje się pewna teksańska
pasażerka. Pamela żyje jeszcze chwilę po katastrofie. W szoku udaje jej się
włączyć swoją komórkę. Wysyła wiadomość, której treść za chwilę pozna cały
świat. To ona w gruncie rzeczy nakręci spiralę obłędu trwającą wiele miesięcy
po katastrofach. Ale nie tylko treść jej wiadomości wzbudza emocje. W
rozbijającym się gdzieś pośród bagien Florydy samolocie cudem uchodzi z życiem
chłopiec. Z japońskiej katastrofy także. Brytyjska maszyna lecąca z Teneryfy roztrzaskuje
się w oceanie, ale nawet tam udaje się przeżyć jednej dziewczynce. Kiedy w
Afryce spadający samolot zamienia w ruinę przedmieścia Kapsztadu, do trzech
katastrof dołącza ta czwarta, z Czarnego Lądu. Z niej jednak żadne dziecko nie
uchodzi żywe. Szybko okazuje się, że młodych ocalonych opinia publiczna
stygmatyzuje na tyle, iż nie sposób uwierzyć w brak czwartego ocalonego w
Republice Południowej Afryki. Rozpoczyna się horror dużo większy niż ten, jaki
przeżyli w ostatnich sekundach życia ludzie na pokładach pikujących w dół
samolotów. Świat musi zaakceptować fakt
czterech katastrof. Oswoić się z myślą, iż cudem ocalała trójka dzieci. Nadać
niewyobrażalnemu ram czegoś, co będzie można racjonalizować. Uwierzyć w
przypadek, by pogrążać się w obłędzie snucia coraz to nowych teorii.
Bobby Small, Jessica
Craddock, Hiro Yanagida. To potwierdzone tożsamości dzieci, jakie ocalały.
Medialny szum wywołuje także czwartą z nich. Poszukiwany jest niejaki Kenneth
Oduah. To on miał ocaleć z katastrofy w RPA. On pasuje do mnożących się teorii
spiskowych. Jego obecność ma uwiarygodnić szaleństwo, w jakie popadają ludzie
na kilku kontynentach. Bo świat musi zmierzyć się z niewyobrażalnym, a jedyne
narzędzia, jakie ma ku temu, to medialne spekulacje racjonalizujące i wyjaśniające.
Doprowadzające jedynie do stanu zbiorowej histerii, który na każdym z czterech
kontynentów przybierze własny, lokalny charakter.
Pytania o to, dlaczego
doszło do czterech przerażających katastrof jednocześnie, nie wydaje się
kluczowe. Na ustach wszystkich są ocalałe dzieci. Poznajemy ich historie oraz
historie ich najbliższych, którzy musieli zmierzyć się z tym, jakie role
określono dla tej trójki. Dzieci, które zmieniają się po wypadku, ale zmieniają
przede wszystkim innych - nie tylko tych z najbliższego otoczenia. Lotz serwuje
nam powieść w powieści; o losach dzieci i wszystkich, którzy cudowne ocalenia
zaczynają sobie wyjaśniać, opowiada Elspeth Martins, amerykańska dziennikarka
tworząca bestsellerową powieść z fragmentów wypowiedzi, nagrań, maili i zapisów
rozmów na komunikatorach. Otrzymujemy mroczny kalejdoskop licznych punktów
widzenia. Z niego wyłania się obraz ludzkiej ułomności, która nie potrafi
poradzić sobie z szokiem po przeżyciu czegoś, czego racjonalnie wyjaśnić się
nie da.
"Troje" jest bardzo
dynamiczną opowieścią, złożoną przede wszystkim z relacji. Odkrywamy
fragmentarycznie rzeczywistość wypełnioną pustką niepewności, z którą ludzie
muszą sobie radzić. Lotz ukazuje różne
stadia zafiksowania - od niemocy przez psychozę strachu, od rozpaczy i
bezradności po zawiść i zazdrość względem tych, co ocaleli. Od
rozpaczliwego przywoływania do głosu rozsądku w przekonaniu o przypadkowości
czterech tragedii po teorie spisku, które generują działania zmierzające do
eskalacji przemocy. Wszystko jest w tej książce, czego można byłoby się
spodziewać po historii rozpoczynającej się tak spektakularnie. Lotz wraz ze
swoją dziennikarką daje nam świadectwa innych - tych, którzy radzili sobie z
tragedią na własny sposób oraz tych, dla których była ona punktem wyjścia do
rozwoju obłędu.
Sarah Lotz nie daje
czytelnikowi chwili wytchnienia. Kiedy stan światowej paranoi wydaje nam się
już oswojony i wytłumaczony, pisarka serwuje zakończenie rodem z najlepszych
dzieł Hitchcocka czy Kinga, pozostawiając w jeszcze większej niepewności niż
tej wywołanej przez dramatyczny punkt wyjścia. Ona doskonale wie, jak napisać
bestseller. Chciałoby się wejść w tę opowieść głębiej. Znaleźć ślady ludzkiego
szaleństwa w historii nieprawdopodobnej oczywiście, ale mimo wszystko możliwej.
"Troje" daje nam także wiele możliwości interpretacji. Można tę
powieść czytać jako satyryczny szkic o socjologicznym charakterze. Można
odczytywać jako studium rodzącego się z niemocy zrozumienia obłędu. Można też
wejść w tę fabułę z lekkim przymrużeniem oka i mimo szeregu okropieństw, czytać
ją jak dobrze skrojoną literaturę popularną. Czymkolwiek jest ta książka, na
pewno stawia pytania o rzeczy najprostsze, choć nigdy niewyjaśnione. Jak szybko możemy przywyknąć do
najgorszego? Jak łatwo oswoić się ze stratą? Ile możemy znieść i w co uwierzyć?
Jak bardzo niebezpieczni możemy być sami dla siebie? W to wszystko
wpleciony obraz amerykańskiego fanatyzmu religijnego, południowoafrykańskiej
biedy i nierówności, japońskiej specyfiki odcinania się od świata i odbierania
sobie życia oraz typowo europejskiej, nam chyba najbliższej, chłonności bzdur i
niedorzeczności, z jakich prędzej czy później można ukuć ocierającą się o
prawdopodobieństwo teorię.
Mimo iż generalnie za
dużo tam wszystkiego i nie jest to w żaden sposób literacko wartościowe, trzeba
przyznać, iż Lotz przykuwa uwagę, kreśląc rzecz wyraźną i zmuszającą do
refleksji, choć prawdopodobnie narrację jednego sezonu, jednej dobrej akcji
marketingowej i jednej skutecznej w swej oryginalności promocji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz