Wydawca: Czarne
Data wydania: 18 marca 2015
Liczba stron: 272
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Mroczne oblicze wspólnoty
To nie jest książka
antykatolicka. Antyklerykałowie, ostudźcie zapał przed lekturą. Reportaż
Marcina Wójcika prezentuje bardzo ciekawą perspektywę. Były pracownik "Gościa Niedzielnego" obnaża zainfekowane
ksenofobią i różnego rodzaju frustracjami oblicze ekstremalnego polskiego
katolicyzmu. Takiego, w którego centrum nie znajduje się Bóg, lecz wróg -
wszechobecny, wciąż na nowo definiowany, porządkujący rzeczywistość i
wymagający zwarcia szyków. Osoby zainfekowane ideologią Tadeusza Rydzyka
jawią się w tej książce jako ludzie głęboko zaniepokojeni i mocno zagubieni.
Wójcik w żaden sposób nie podejmuje się krytyki katolicyzmu jako takiego;
spogląda na swych rozmówców czasami z czułością, czasem ze współczuciem.
Opowiada o tych wszystkich, dla których zabrakło miejsca w nowej polskiej
rzeczywistości. O tych, którym państwo niewiele zaoferowało i którzy
postanowili zjednoczyć się wokół mediów kreujących nastrój histerii wywołanej atakami
na państwowość. "W rodzinie ojca
mego" to przejmujące świadectwo tysięcy ludzi, dla których zabrakło
jakiejś alternatywy. Niosąc zbyt wielkie ciężary rzeczywistego świata, odkleili
się od niego i postanowili wierzyć po swojemu. Bo katolicyzm wiernych ojca
Rydzyka to światopogląd ekstremalny. Ociera się o fanatyzm, ale w gruncie rzeczy
stanowi dowód na to, że w Polsce coraz mniej jest miejsca na prawdziwą dyskusję
o kształcie realnych problemów. Coraz więcej za to punktów i miejsc, w których
od tych problemów można uciec w mroczną mistykę, zawiść i uprzedzenia.
Marcin Wójcik nie poświęca
dużo miejsca samemu Rydzykowi. Reportaż wydany trzynaście lat po emisji
"Imperium ojca Rydzyka" stanowi dowód na to, że na środowisko z nim
związane trzeba spojrzeć nieco inaczej. Dotrzeć do wiernych i szukać odpowiedzi
na pytanie o to, co robią w tej kostycznej wspólnocie, której światopogląd
kształtują media z tak dużym zasięgiem. Autor
reportażu przygląda się uważnie narzędziom manipulacji Tadeusza Rydzyka.
Poznajemy anatomię Radia Maryja, Telewizji Trwam, codzienność "Naszego
Dziennika" czy Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, której
studentem - na potrzeby tego reportażu - staje się sam Wójcik. Media i
instytucje pod nadzorem Tadeusza Rydzyka kreślą obraz pewnej ostoi ładu i
porządku. Ma ona wyraźnie wyznaczone granice, których muszą się wszyscy
trzymać. Te granice kształtuje skażona propagandą myśl filozoficzna,
socjologiczna czy historyczna. Dochodzi do paradoksu wiary katolickiej, w
której naczelnymi uczuciami stają się
zawiść i niechęć, a kształtowany porządek rzeczy opiera się na ciągłej
gotowości do walki z wrogami, bo świat wiary bez agresorów dla wielu z
tytułowej rodziny po prostu nie istnieje.
Pisząc o moherowych
beretach, Wójcik nie podejmuje się kolejnej wtórnej próby ironizowania z tego
pojęcia ani nie stara się nam ukazać na siłę zła drzemiącego w starszych
paniach z charakterystycznym elementem stroju. Te panie wydają się bardzo
życzliwe i tak naprawdę niezwykle zagubione. Wystawione gdzieś na margines życia
przez różne trudne sytuacje i postawione przed faktem bycia niepotrzebnymi
społeczeństwu. Znajdują miejsce w specyficznej wspólnocie, bo do niej zgłosić
się mogą wszyscy ci, którym po prostu nie wyszło i nikt nie zastanowił się nad
tym, dlaczego sobie nie poradzili. Tak jak była teatralna krawcowa, której
spokój dało poczucie przynależności do grona przekonanego o niezwykłości
katolickiego radia. To ona wypowiada wstrząsające słowa: "Słuchając
Radia Maryja, jest się na falach prawdy. Człowiek może się mylić, uważać, że
coś jest dobre, ale w rzeczywistości to coś może być złe. Radio prostuje nasze
myślenie". To ona daje sobie w świadomości "wyprostować"
wszystko to, co do tej pory uwierało, sprawiało ból, było niemożliwe do
ogarnięcia. I tak to działa, chciałoby się rzec po uważnym przeczytaniu
reportażu "W rodzinie ojca mego". Stan fanatycznego zachwytu i konsolidowanej jedności w obliczu
zagrożenia utrzymuje się dzięki prostym mechanizmom. Przede wszystkim przez to,
że państwo zbyt wiele osób odstawia na boczny tor, nie zajmując się ich losami
i nie proponując żadnych konstruktywnych rozwiązań, by żyć godnie i tym życiem
cieszyć się bez negatywnych emocji.
Historie Wójcika wstrząsają
dość mocno. Ten rodzaj polskiego katolicyzmu jest bardzo mroczny i brzmi dużo
groźniej niż wszystko inne w tym kraju, co opiera się na poczuciu frustracji,
wykluczenia i przekonaniu o konieczności brania odwetu za niesprawiedliwość.
Wspomniane moherowe berety stają się źródłem dumy. Symbolem przynależności do
czegoś, w co niewiele trzeba włożyć, a dość sporo się zyskuje. Mamy historię o
katolikach wybaczających nie tym, co trzeba. O zacieraniu się granicy między
dobrem a złem oraz o niebezpiecznym przewartościowaniu pojęć, po którym
przychodzi moment na sankcjonowanie w sobie nienawiści. Obraz ponurego marszu
"Obudź się Polsko" to wyraźnie sportretowane działanie nastawione na
wywołanie fermentu, od którego - w każdej postaci - nie stronią członkowie
rodziny ojca Rydzyka. Wójcik ukazuje
bardzo wiele perspektyw połączonych wspólną potrzebą bycia w centrum wydarzeń
istotnych i przełomowych. W spisanych przez niego opowieściach o polskim
katolickim i patriotycznym domu dominuje nieznośne napięcie, bo przecież dom
ten jest straumatyzowany na tyle, że nigdy tak naprawdę nie będzie pełnił
funkcji prawdziwej ostoi porządku i spokoju.
Czym połączeni są
portretowani przez autora rozmówcy? W najmniejszym chyba stopniu wiarą, choć
wszyscy zaprzeczyliby tej tezie. Marcin Wójcik dociera do wielu bolesnych
szczegółów, dzięki którym podejmowane decyzje w całej swej irracjonalności
stają się dla nas czytelne i jesteśmy w stanie zrozumieć choć część tego
wielkiego zacietrzewienia, z którego wyrasta siła walki o swoje. Swoje wyrażone
symbolami i poprzez manipulacje. Katolicy Rydzyka cierpią i błądzą. Pozostali
są w stanie tylko z tego szydzić. "W rodzinie ojca mego" to świetny
dowód na to, w jak trudnej sytuacji znajdują się relacje Polaków o różnych
poglądach. Jak mało w nas chęci do prawdziwego dialogu. Jak wiele antagonizmów
i bezpiecznego tkwienia przy swoim. Tym sankcjonowanym dodatkowo przez
religijne fetysze czy powtarzalne rytuały. Przez zjednoczenie w niezrozumieniu.
Bolesne, przytłaczające, zmieniające perspektywy.
Reportaż nie stawia żadnej zasadniczej tezy.
Taktownie prowadzi nas przez świat ludzi nieznających taktu. To materiały częściowo
wcześniej opublikowane i historie najnowsze. Żywe świadectwa wykolejenia
polskiej wiary oraz świadectwa sprytnych manipulacji. Najsmutniejsze wydaje się
to, że ludzie poszukujący spokoju i akceptacji w tej specyficznej wspólnocie
kontestującej ład społeczny, wciąż coraz dalej stoją na życiowym marginesie,
umacniają w sobie stereotypy i wszelkie możliwe złe emocje. Wśród nich także
strach, bo życie w strachu przed wrogiem jest życiem umożliwiającym poddanie
się wpływom. Te wpływy i ich konsekwencje Marcin Wójcik portretuje z
przejmującą rzetelnością oraz obiektywizmem. Lektura ważna i konieczna dla
wierzących, ateistów i wszystkich tych, którzy nieudolnie szukają swego miejsca
pośród pęknięć i bolesnych absurdów polskiej rzeczywistości XXI wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz