Wydawca: Czwarta
Strona
Data wydania: 6 maja 2015
Liczba stron: 320
Tłumacz: Jędrzej Polak
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Życiowa poczekalnia
To taki typ prozy, z którą
można się w pełni utożsamić albo całkowicie odrzucić jej przekaz. Greg Baxter
prowokuje do dyskusji o kondycji współczesnego społeczeństwa, przedstawiając
losy zatomizowanej rodziny, w której pożegnania zdarzają się częściej niż
prawdziwe spotkania i trwałe relacje. Rozpina pomost między Niemcami a Stanami
Zjednoczonymi, by w specyficznym ludzkim mikrokosmosie lotniska zamkniętego z
powodu mgły zmusić nas do konfrontacji z anonimowym bohaterem, który opowiada o
swym wyobcowanym życiu i trudnych relacjach z ojcem, matką, siostrą czy byłą
żoną. "Lotnisko w Monachium"
to proza bezkompromisowa. W swym smutku i szarości wyjątkowo wyrazista.
Zasadnicze tezy są silne i ugruntowane w rozpaczliwych biografiach, a
czytelnikowi pozostaje jedynie rozmyślanie nad tym, czy to wszystko w
jakikolwiek sposób go dotyczy.
Miriam odeszła. Zagłodziła
się na śmierć. Właściwie tylko tyle wiemy. Retrospekcje informują nas o tym, że
nie utrzymywała kontaktu z rodziną, a ostatnie spotkanie z bratem było niejako
wymuszone przez niego szantażem emocjonalnym. Ta porażająca śmierć staje się
nie tyle zagadkowa, co przede wszystkim determinuje myślenie głównego bohatera
o swoim dalszym losie. Bo on, obojętny w swej samotności brat, rozpoznawał być
może sygnały, że z Miriam dzieje się coś złego, ale pozostawiał to losowi. A
los każe mu przybyć z Londynu do Berlina, gdzie identyfikuje ciało zmarłej,
metodycznie sprząta jej mieszkanie, próbuje przeżyć coś na kształt żałoby wraz
z ojcem, ale tak naprawdę męczy się w kilku możliwych próbach zbliżenia z kimś
żywym z rodziny oraz ze wspomnieniami zmarłej, dla której zabrakło miejsca i
pamięci w dotychczasowym życiu.
"Lotnisko
w Monachium" poraża i przejmuje stylem opowiadania. Bolesna precyzja w
opisywaniu każdego elementu rzeczywistości. Pedantyczne opisy tak jak
pedantyczne jest sprzątanie mieszkania po zmarłej. Drobiazgowość pozbawiona
emocji i silne skupienie na szczegółach. Wszystko po to, by ukryć emocje. Ten
zabieg zdaje się portretować sposób postrzegania rzeczywistości przez
wszystkich tych, którzy logicznie porządkują jej ramy wokół siebie, by nie
spoglądać gdzieś do wewnątrz, do ruiny własnych przeżyć i szczątkowej formy
uczuć. To nie jest narracja prosta do zniesienia. Ten, który snuje swoje
opowieści, stara się dystansować od wszystkiego, co może wzbudzić jakikolwiek
odruch przywiązania. Ojciec i syn wędrują po Europie, poznają Berlin, chadzają
swoimi ścieżkami - często razem, ale zasadniczo wciąż obok siebie. Bo tak się
nauczyli w życiu i tego zmienić już nie mogą. Śmierć Miriam każe im się
skonfrontować w inny, emocjonalny sposób. Baxter świetnie portretuje niemożność
wyjścia poza pewne działania i gesty znamionujące określony porządek. Tam nie
ma miejsca na to, by cokolwiek czuć. A może czuje się tylko wtedy, kiedy jest
się samemu ze sobą.
Obok dwóch mężczyzn pojawia
się koordynatorka działań związanych z odebraniem zwłok Miriam. Są w niej siła
i witalizm, które już dawno opuściły obu mężczyzn. Trish intryguje i przyciąga
do siebie, bo zdaje się wskazywać, iż inne życie jest możliwe. Życie z
prawdziwą treścią. Prawdziwymi relacjami. Życie, w którym można ekspresyjnie
wyrazić siebie, zamiast zamykać się w bezpiecznych formach i przyzwyczajeniach.
Baxter portretuje odosobnionych mężczyzn, dla których kontakty z kobietami są
wiecznym dostosowaniem i dopasowywaniem. Trish jest inna. Bezpośrednia. To taka
forma istnienia, której można się przyglądać i można nawet podziwiać, byle z
bezpiecznej odległości.
Greg
Baxter opowiada o sentymentalnym powrocie do ojczyzny i wspomnień, który jest
tak naprawdę próbą ucieczki od fali emocji wywołanych dramatycznym samobójstwem.
Brat zmarłej głodzi się, także okalecza. Odnosi się wrażenie, że chce poczuć
ból rzeczywistości tak, jak odbierała go siostra. Chce stać się na moment
empatyczny. Ale przecież nie ma smutku, nie ma łez, nie ma wyraźnie
zdefiniowanych zachowań wskazujących na żałobę. Jest za to masa wspomnień,
które domagają się porządkowania. Jest stan zawieszenia i oczekiwania pośród
tysięcy tak samo zagubionych i podobnie osobnych podróżnych, którzy z powodu
mgły utkwili gdzieś między jednym a drugim rozdziałem swego życiorysu.
Powieść
Baxtera to przejmujące studium izolacji i czasu odosobnienia. Bolesna panorama
współczesności, w której traci się kontakt z drugim człowiekiem, a próby jego
nawiązania mogą być tylko groteskowe. "Lotnisko w
Monachium" jest prozą nostalgiczną i melancholijną, ale jednocześnie
boleśnie jednostronną w swym przekazie, bo nie udaje się bohaterom wyjść poza
nawyki i przyzwyczajenia, spojrzeć na własne wyobcowanie z innej perspektywy,
poczuć inne tchnienie życia, być może w końcu poczuć je naprawdę. To książka o
przybyszach znikąd, zakotwiczonych w miejscach tylko na chwilę,
nieprzywiązanych do niczego, do siebie może najbardziej, bo tylko takie
przywiązanie jest możliwe.
Przyjaciel zmarłej
twierdzi, że ludzkość dziś jak nigdy jest zniewolona i nieszczęśliwa. Greg
Baxter pokazuje różne formy zniewolenia, dla których znajduje się
usprawiedliwienie, bo tylko wtedy można naprawdę nie myśleć o tym, jak bardzo
jest się nieszczęśliwym w świecie równie nieszczęśliwych jednostek między jednym
a drugim lotem w nieznane, między jedną
a drugą aktywnością zapełniającą pustkę... To dramatyczna i bezkompromisowa proza analizująca anatomię ludzkiej
samotności. Wielowymiarowa, bo odnosi się do przeszłości i kreśli smutne ramy
czasu teraźniejszego. To opowieść o oczekiwaniu i o niespełnionych
pragnieniach. O buncie wyrażonym tylko fragmentarycznie oraz o ludziach, dla
których jedyną formą zbuntowania się wobec życia jest samobójstwo. Mroczna
proza, która może zgnieść emocjonalnie. Baxter w historii rodziny, która nie
znalazła sobie wspólnego miejsca, gorzko diagnozuje społeczeństwo pozbawione
przynależności, ludzkich więzi i poczucia jakiejkolwiek wspólnoty. Czy
rzeczywiście możemy być tak dramatycznie osobni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz