Wydawca: Amaltea
Data wydania: 23 kwietnia 2015
Liczba stron: 314
Tłumacz: Radosława
Janowska-Lascar
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Opowieści czasu minionego
Narracja Cristiana
Teodorescu przypominała mi "Łomskie opowieści" Emila Andreeva. Dlaczego?
Nie chodzi nawet o geograficzną bliskość, w której bułgarski Łom i rumuńska Medgidia
biorą na siebie rolę niemych bohaterów opowieści o miejscach zachowanych w
pamięci poprzez ludzi i ich wspomnienia. Te dwie książki łączy wielka czułość w
portretowaniu rodzinnych stron. Andreev i Teodorescu chcą ocalić od zapomnienia
przestrzeń, która u każdego z nich ukazana jest inaczej. Bułgarski pisarz nieco
mitologizuje w konwencji baśniowej i gdzieś na granicy tego, co realne i tego,
co zmyślone. "Medgidia, miasto u kresu" to zbiór bardzo realistycznych
opowieści, w których czają się niepokój oraz ciągła śmierć w wielu mrocznych
odmianach, u Andreeva na przykład zastąpiona znikaniem. Teodorescu składa pożegnalny ukłon miejscu, którego kształty się
zatarły i które przepadło gdzieś w rumuńskiej niepamięci, pozostając w sercu i
wspomnieniach autora. Andreev natomiast fantazjuje, by stwarzać. Jego
koncepcja miasta ma wymiar symboliczny i wynosi je gdzieś ponad codzienność
maskowaną konwencją z pogranicza jawy i snu. Cristian Teodorescu pisze, by
ocalić pamięć i prawdę. Ta opowieść ma być buntem wobec pokoleniowego
zamazywania faktów i odbierania Rumunom możliwości patrzenia na świat taki,
jakim był naprawdę. Te bliskie sobie książki dzieli mimo wszystko wiele. W
"Medgidii, mieście u kresu" wyczuwa się pewną bezkompromisowość losu
i cuchnący oddech Historii, od którego chcą się uwolnić zapomniani przez główny
nurt życia mieszkańcy rumuńskiej prowincji.
Autor wyjaśnia celowość
skupienia się na dwóch burzliwych dekadach rozpoczynających się rokiem 1938. W
historii Rumunii miały wówczas miejsce wszystkie najokrutniejsze dla człowieka
zjawiska. Nasilenie antysemityzmu, rozwój neonazizmu, terror, deportacje i
masowe zagłady, ale przede wszystkim niebezpieczna orbita wpływów Niemiec i
Rosjan, która na zawsze naznaczyła rumuńską codzienność skazą milczenia oraz
koniecznością zacierania przykrych faktów. Wojna oraz komunizm destabilizowały
Rumunię niczym najbardziej złośliwe nowotwory. Teodorescu opowie historię
miasta i jego mieszkańców, którzy na różne sposoby starali się uciec od
mrocznej Historii w tle, budując swoje własne prywatne historie i
zabezpieczając rodzinne mitologie przed niszczącym wpływem opresyjnego systemu
politycznego. To książka - epitafium.
Zaskakująco wieloznaczna, ale też brutalnie szczera. Opowieść podzielona na
wiele mniejszych. Rzecz niespotykanie czuła i przepełniona melancholią, ale
jednocześnie dosadnie przejmująca, drapieżna chwilami, niepokojąca i
ujawniająca nie tylko absurdy, lecz przede wszystkim tragizm życia w mieście,
które nie uległo najeźdźcom i wiecznym zmianom, a poddało się czasowi -
sprawiedliwemu władcy niezwykłej przestrzeni gdzieś na rumuńskiej prowincji.
W Medgidii każdy żyje
własnym życiem, ale z różnych powodów wszyscy muszą też podglądać życie innych.
W mieście czas się nie zatrzymuje, a drapieżna Historia zaznacza swoje ślady,
pustosząc na przykład lokalną społeczność z mężczyzn, którzy znikają na
froncie. Medgidia to konglomerat różnorodności ludzkiej. Żyją tu obok siebie
przedstawiciele trzech religii monoteistycznych. Codzienność ubarwiają rozmowy,
kłótnie, przyjemności w domu uciech czy lokalne rozrywki o zgoła odmiennym niż
erotyczny charakterze. Stefanek Theodorescu prowadzi restaurację - wolną od
wojny i powojennych wpływów tylko do momentu, w którym może się im oprzeć. U
Stefanka można dobrze zjeść przed podróżą albo po niej. Pobliski dworzec to
okno ku złowrogiemu światu, którego nikt tak naprawdę nie jest ciekawy, gdyż
bezpieczniej jest przycupnąć obok, przeczekać. Medgidia to także symbol ładu
rozpadającego się pod wpływem coraz liczniejszych śmierci. Autor boleśnie
zaznacza ich różnorodny charakter. Umieranie u Teodorescu jest zaskakujące,
groteskowe, zagadkowe i brutalne. Te nagłe odejścia znamionują docierające na
prowincję fale terroru. A jednak miasto i jego mieszkańcy trwają w pewnym
porządku i we właściwej hierarchii. Opowieści ukazują barwną obyczajowość oraz
specyficzny porządek społeczny. Zacierają granice między tym, co bezwzględne i
nieuniknione, a całą masą drobnych i ważnych spraw, z którymi trzeba sobie
radzić na co dzień.
Codzienność
portretowanego miasta ujmuje pewnym rodzajem liryczności oraz zaskakującym
dowcipem. Tam, gdzie należy się bać i wyczekiwać czegoś złego, co zburzy
porządek, toczy się walka o zwyczajne przedmioty, o sprawy historycznie
nieistotne, lecz ważne dla funkcjonowania miasta.
Drobne sprawy urastają do rangi najważniejszych przede wszystkim po to, by
odepchnąć ten mroczny rys Historii, który odbierał barwy kolorytowi Medgidii
wolnej i osobnej. W miasteczku znajdują się ludzie radzący sobie z wielkim
trudem i tacy, którzy zyskują na kolejnych zmianach - dostosowawczy i sprytni
jednocześnie. Są też tacy, których męczy zaduch prowincji, jak kelner
restauracji, niegdyś obsługujący klientów Orient Expressu, dziś niebezpiecznie
zatrzymany w czasie i przestrzeni, do których nie może się dopasować. Są tacy,
dla których wojna i zmiany ustroju nie są istotne, bo ważna jest dla nich
prywatna przestrzeń i szereg osobistych oczekiwań względem samych siebie -
świat nie ma im niczego do zaoferowania. Są ludzie, którzy muszą odejść i tacy,
co powracają. Zrośnięci z miastem i mocno wrośnięci w nie. Rozpaczliwie
samotni, ale jednocześnie na tyle pogodni, na ile można być pogodnym w świecie
bez barw, bez smaku i bez nadziei. A jednak jest kolorowo i dynamicznie w
świecie Cristiana Teodorescu, który wyraźną kreską i z czułością do szczegółów
odmalowuje obraz miejsca, w którym lokalne szczęście ważniejsze jest niż dobro
ojczyzny oraz strach o jej kształt w najbliższej przyszłości.
"Medgidia,
miasto u kresu" to ponad setka barwnych opowieści, w których mieszają się
postacie rzeczywiste i fikcyjne, by zaznaczyć tę wyraźną bliskość brutalnej
prawdy i czułego zmyślenia. W tej książce śledzimy losy tych, dla
których zmienność jest stanem akceptowalnym, ale sami nie chcą być zmienni, bo
utarli sobie szlaki w sieci własnych przyzwyczajeń i dziwactw. Humor w tej
narracji jest niezbędny, by oddalić choć na chwilę duszną atmosferę
wyczekiwania na kolejną zmianę. Śmiejemy się, ale i gorzko płaczemy z tymi,
którym nie udało się albo zbudować albo zachować swej małej stabilizacji.
Żegnamy odchodzących z powodów politycznych i tych, którzy dokonali własnych
wyborów, biorąc na siebie wszelkie ich konsekwencje. Medgidia ma w sobie witalną moc, ale wiemy dobrze, że to opowieść o
nieodwracalnej utracie. Rozumianej bardzo szeroko i bardzo głęboko przejmującej.
To nie tylko opowieść o Rumunii, w której większość bohaterów stara się
zbuntować wobec zamazywania ich pamięci. To przede wszystkim sentymentalny
powrót do czasu i miejsca znanego autorowi z rodzinnych opowieści. Rozdziały są
niczym fotograficzne kadry. Zachowują od zapomnienia, kreśląc narracje
wzruszające, zabawne i przejmujące w swej bezkompromisowości. Bezkompromisowe
są życie i Historia, ale mimo to można znaleźć garść prywatnych zdobyczy, wśród
których odnajdziemy miłość, przywiązanie, szacunek i ludzką bliskość.
Ujmująca i niezwykle
plastyczna narracja zachowująca koloryt świata, który odszedł na zawsze.
Książka będąca dowodem na to, że rumuńska pamięć jest bardzo dokładna i
perspektywiczna. Opowieść wciąż zmagająca się z problemem ocalenia czegoś
stałego i pewnego. Teodorescu przejmuje do głębi. Piękna i mądra książka, w
której smutek nazwany jest na kilka różnych sposób, a poczucie utraty
symbolicznie określane w kilku wymiarach.
1 komentarz:
do przeczytania...
Prześlij komentarz