Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 23 listopada 2016
Liczba stron: 240
Oprawa: miękka
Cena det.: 34,99 zł
Tytuł recenzji: Mroczne dziedzictwo
Bardzo odważna jest
najnowsza książka Sylwii Zientek. Siła rażenia osobistego tonu może
przytłoczyć. Tym niemniej to taki rodzaj literatury, który powstaje, by dać
autorowi coś na kształt wewnętrznego katharsis, a przy okazji innych na pewne
kwestie uwrażliwić, do czegoś przekonać i przed czymś przestrzec. Czy jest to
książka o Wołyniu? Niekoniecznie. Zientek nie opowiada niczego, czego nie
wiedzielibyśmy o tragicznych wydarzeniach z lat czterdziestych minionego
stulecia. Opisy tego, co się działo, są dokładne, naturalistyczne,
bezkompromisowe i trudne do przyjęcia. Myślę, że Wołyń funkcjonuje w tej
powieści wyznaniu przede wszystkim jako pokoleniowa skaza, a i tak po lekturze
odnieść można wrażenie, że tą skazą jest co innego. „Kolonia Marusia” to
przede wszystkim rzecz o pamięci. O gotowości na mentalne pożegnanie ze zmarłą
przed dziesięciu laty matką, która z różnych powodów osadziła się w świadomości
na tyle silnie, że córka przejmuje po niej nawet objawy psychosomatyczne. O
tym, że upływ czasu potrafi uporządkować pewne sprawy w pamięci, i o
imperatywie wracania do przeszłości, by w pełni zrozumieć siebie dzisiejszego,
ale przede wszystkim szereg uwarunkowań kształtujących nas już w poprzednich
pokoleniach tak, a nie inaczej. Trzy pokolenia kobiet naznaczone są tu
samotnością, tragiczną osobnością, skrywaniem emocji w sobie i niemożnością
wyzwolenia się z traum, których początek datowany jest właśnie na Wołyniu, w
czasie rzezi i ujawniania tego, co w człowieku najgorsze. Sylwia Zientek opowie
jednak o innych znamionach tej gorszości. O niedostosowaniu i nieumiejętności
rozmawiania o własnych przeżyciach. Mimo że matka zarzuca bohaterkę, narratorkę
historiami z Wołynia i potem z Polski, tej w powojennych granicach i powojennym
systemie politycznym, nigdy nie rozmawia z córką o tym, co jest najważniejsze.
O bliskości i czułości, których kobiety w trzech pokoleniach szczędziły sobie i
nie pozwalały na wyjście z mrocznego kręgu doświadczeń wyobcowania. Czy
rzeczywiście wszystkie utknęły w rolach matki Polki cierpiętnicy, kobiety
przegranej i rozpaczającej nad swym niespełnieniem?
Zanim wołyńska rzeź
naznaczyła Konstancję na zawsze, kobieta ułożyła sobie życie tak, jak tego
oczekiwano. Jako porządna gospodyni, pani na włościach, sumienna żona, a potem
matka. Jej mąż budził w niej odrazę, ale zdrowy rozsądek nakazywał podjęcie się
obowiązków kobiety życia u boku bogatego gospodarza. Tego człowieka, dla
którego wygnanie z Wołynia było w 1945 roku największą traumą. Pozostawiał na
pastwę losu oraz ognia szalonych Ukraińców nie tylko domostwo i bogactwo. Także
pamięć o tym, że miał możliwości i umiał się dorobić. Status bogatego
mieszkańca kolonii obejmującej raptem kilkanaście gospodarstw zamienił na
status wygnańca. Wiecznego wygnańca. Konstancja tymczasem żegna się ze
wspomnieniami pierwszej i jedynej namiętności, by podążać za mężem i ratować
się przed opresją. Opuszczony Wołyń to będzie najbardziej traumatyczne
wspomnienie. Do niego dojdzie tragizm osamotnienia w warunkach życia, gdzie
wieczne nieporozumienia i niesnaski uniemożliwiały prawdziwy kontakt, prawdziwe
wsparcie w trudnych realiach życia tam, gdzie nie przelewa się ludzka krew, ale
wciąż są żywe ludzkie tragedie w każdym możliwym wymiarze.
Córka Konstancji, Halina, to
właśnie postać centralna, wokół której ogniskować się będą wszystkie
przemyślenia autorki. Zaczyna się od wyznania o wstydzie. Takiej matki jak
Halina Zientek mogła się tylko wstydzić. Za jej marazm, ekscentryczność, jej
ustawiczną potrzebę karmienia wszystkich mięsem, za jej bezradność i
utyskiwania na los, który rzekomo odebrał wszelkie możliwości i nie dał żadnych
szans na zmianę. Sylwia Zientek dźwiga
wyjątkowo duży ciężar pamięci matki. Halina ze swym wiecznym niezadowoleniem,
stałą gotowością na jakąś apokalipsę, z wiecznym strachem, lekomanią i
nieczułością wobec dzieci to dla niej antywzór, a jednocześnie jedyny punkt
odniesienia. Bo w rodzinie autorki azymut określały przede wszystkim krzywdy
kobiet. Halina nie odeszła tak po prostu. Dopiero dziesięć lat po jej
śmierci późna córka, która właściwie była dzieckiem niechcianym, próbuje
rozliczyć się z tymi bolesnymi śladami, od jakich nie będzie mogła się uwolnić
właściwie nigdy. Matka weszła jej pod skórę i tam pozostała. Możliwe jest teraz
tylko częściowe rozliczenie. Po to, by wybaczyć, pożegnać wstyd i tę wiecznie
skrywaną trwogę, że przy matce zawsze było zimno, ponuro, bez uczuć i bez
porozumienia. Sylwia Zientek opowiada o sobie także z perspektywy bycia na tym
świecie przypadkiem. Przypadkiem Konstancja z mężem uszli widłom i siekierom
sąsiadów mordujących się na wołyńskiej ziemi. Przypadkiem jest na świecie ze
wszystkimi swoimi odziedziczonymi traumami. Ze wszystkim matczynym, czego nadal
się wstydzi, ale czego przede wszystkim jest już świadoma. W tym znaczeniu Wołyń
to początek i koniec tej historii. Prawdziwym jednak początkiem i końcem jest
pełna burzliwych rozczarowań i bólu relacja z matką.
„Kolonia
Marusia” to bardzo poruszająca spowiedź osoby, która wreszcie jest gotowa
przełamać lęk i uprzedzenia. Wreszcie samostanowić o sobie i walczyć o
wewnętrzną wolność. Widmo rozgoryczonej życiem Haliny to nie
tylko stygmat emocjonalny, taka bolesna niezasklepiająca się rana. To przede
wszystkim coś, od czego nigdy już nie można się uwolnić. Ta relacja była
rujnująca, ale w swej toksyczności niezwykle silna. Tak jest z każdym rodzajem
uzależnienia oraz niechęci względem najbliższej osoby. Sylwia Zientek próbuje
opowiedzieć także o trudnej miłości i jej potrzebie. O tym, że pożegnanie z tą
częścią matki, która jest wiecznym cieniem, możliwe jest dopiero po latach.
Halina wciąż istnieje w świadomości córki. Wciąż przypomina jej o tym, kim się
stała, skąd się wydobyła, co naznaczyło ją na zawsze i jak bezradna była wobec
wspomnień i traumatycznych przeżyć. Zientek nie chce i nie może być bezradna.
Pisze o tym z wyjątkową wrażliwością na krzywdy matki i babki, ale jednocześnie
z pewnością siebie. Tą, którą zdobyła, mierząc się ze swym wewnętrznym Wołyniem
i odwiedzając miejsce, w którym cała krzywda zaczęła się naprawdę i niekoniecznie
miała związek z dzikimi grabieżami i morderstwami.
To
książka o uległości i sile. O tym, jak bardzo możemy się zapaść w sobie i
przegrać własne życie. O tym, że nie tylko przemoc i krew naznaczają na zawsze,
nie one nawet stają się największym źródłem opresji. Myślę, że to bardzo ważna
powieść o tym, jak pożegnać te ślady po przodkach, z którymi nie możemy iść
naprzód, jeśli nie zrozumiemy ich i nie damy im być przede wszystkim częścią
uporządkowanej we wspomnieniach przeszłości. Co dziedziczą po
sobie kobiety w trzech opisanych tu pokoleniach? Obcość i poczucie krzywdy?
Przedwczesną dojrzałość i w tej dojrzałości wieczną bezradność? Brak czułości
wobec córek? A może przede wszystkim strach – o siebie, o potomków, każdy
kolejny dzień i każde działanie? Ten strach zaszczepił Wołyń i on stamtąd się
wydobył. Przeszedł jednak transformację i Sylwia Zientek pokazuje wszystkie
jego ponure formy, które nie mają już związku z rzezią wołyńską, ale przede
wszystkim z pustką i bezradnością, jakich nie sposób zapełnić. Przepełniona
emocjami, ale także rozsądnym dystansem do pewnych spraw powieść o wyzwoleniu.
Pamięci, którą można uporządkować, i emocjach dających poczucie spełnienia.
Subtelne, a jednocześnie przepełnione grozą i przemocą epitafium. Dla tej,
której nie dane było zrozumieć, lecz ciągle się bać. Sylwia Zientek już się nie
boi. To między innymi dlatego ta książka – jak wspomniałem na wstępie – jest
dowodem wielkiej odwagi. Umiejętności literackiego opowiadania o sobie bez
obsesyjnego trzymania się siebie. Dlatego ta powieść może wyzwolić – autorkę
oraz jej czytelników.
5 komentarzy:
Mam mieszane uczucia co do tej książki, z jednej strony chciałabym, a z drugiej chwilowo czuję przesyt ciężkiej literatury...
Na pewno nie jest to powieść dla każdego. Niemniej jednak ważna i warta poznania.
Motyw relacji rodzic-dziecko, zawsze wydaje sie fascynujacy, zwlaszcza w trudnych czasach. Książka jest pełna trudności i takiego "brudu" społecznego. Zawsze zastanawiam się, w jaki sposób relacje ludzi wyglądałyby, gdyby tak tragiczne wydarzenie było blisko nas dziś.
To prawda - książka jest świadectwem ponurym, jednak wartym poznania. Czas na lekture nie był straconym. Tak samo jak przemyślenia, które potem miałem. Choć nie były zawsze optymistyczne...
Myślę, że takie toksyczne relacje mogą się wytworzyć niekoniecznie w wyniku tak spektakularnej traumy. Dlatego dla mnie to nie jest książka o Wołyniu, a na pewno nie przede wszystkim o nim.
Książka którą przeczytałam jednym tchem i zrozumiałam tak boleśnie jak przeszłość silnie wpływa na nasze obecne życie Nigdy nie pogodzę się z takim bestialstwem i myślę że jako naród musimy pamiętać o tym bo to jest realne zagrożenie Życzę autorce wewnecznego spokoju ale wiem że natura wrażliwa ma z tym problem dlatego jest twórcza i czuje głęboko analizując do bólu
Prześlij komentarz