Wydawca: Czarne
Data wydania: 29 marca 2017
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: O szkole... bez szkoły
Rzadko zdarza się rzecz,
przy której łączę dwa życiowe zamiłowania - do opowiadania o książkach i
nauczania w szkole. Pojawiła się właśnie „Godzina wychowawcza”, doskonała
narracja do przeczytania i przeanalizowania z pasją. Efekt tego zestawienia
przynosi mi jednak rozgoryczenie, bo bardzo się rozczarowałem, a Aleksandra
Szyłło jako kolejna udowodniła mi, że w Polsce mówi się o szkole, tak naprawdę
do niej nie zaglądając. Odnoszę wrażenie, że „Godzina wychowawcza” to pokłosie
szkolnych traum autorki, które można śmiało przepracować w dorosłym życiu, bo
każdy, naprawdę każdy z nas zaznał jakiejś formy szykan albo zetknął się z tym,
że system szkolnictwa nie wychodzi naprzeciw jego oczekiwaniom bądź się z nimi
mniej lub bardziej rozmija. Można się z tego wszystkiego wydobyć, ale Szyłło
chyba nie chce. Dlatego wpada na pomysł takiej publikacji. Już we wstępie, który wzbudził moją niezgodę i być może uprzedzenie do
dalszej lektury, sygnalizuje kilka stereotypowych i krzywdzących tez. Autorka
zakłada, że polska szkoła nie jest demokratyczna, że brak w niej samorządności,
nie traktuje uczniów podmiotowo i zrezygnowała z procesu ich wychowania.
Potem konfrontuje swoje tezy z rozmówcami, którzy nie są ani dyrektorami
zwykłych, przeciętnych szkół (do nich Szyłło ma zapewne uprzedzenie), ani
nauczycielami (ta książka jest kolejnym dowodem na to, że w tym kraju rozmawia
się o nauczycielach bez udziału ich samych w dyskusji), ani też z rodzicami, o
których woli prowadzić akademicką rozmowę z Elżbietą Piotrowską-Gromniak.
Akurat ostatnia rozmówczyni, a także Maria Mach ratują nieco tę książkę, bo to
dwie rzeczywiście ważne i osadzone w realiach polskiej szkoły rozmowy. Co otrzymujemy
wcześniej? Dobranie rozmówców wedle pewnego ideologicznego klucza. Takich,
którzy są dla siebie swoistym kołem wzajemnej adoracji – i to zbyt mocno się
odczuwa. Ludzi odważnych, bezkompromisowych i bardzo mądrych, ale jednocześnie
doskonale dopasowujących się do tez ze wstępu. Takich, którzy nie wchodzą do
prawdziwej szkoły. Opowiadających o trudnych dzieciach, ale tak się składa, że
większość polskich uczniów może być trudna, lecz w zupełnie inny od
portretowanego sposób.
Problemy
polskiej szkoły można mnożyć, jednak na niewiele zdaje się powtarzanie tego, co
powiedzieli inni. Rozmówcy Szyłło dostrzegają, że rodzice uczniów,
przyzwyczajeni do pewnych kostycznych struktur szkolnych, nie potrafią wyjść
poza nie i dostrzec możliwości nowych form edukowania dzieci. Tymczasem sami
tkwią w szponach stereotypów kreślących drogi ataku na polską oświatę i z ich
rozważań nie wyłania się jakiś nowy punkt widzenia na to, dlaczego z polską
szkołą nie jest najlepiej. Mam wrażenie, że przeprowadzone rozmowy
mają na celu punktowanie ważnych wydarzeń w życiorysach rozmówców, którzy
ukształtowali właściwie samych siebie i mają niebywałą siłę oddziaływania na
młodzież. Bo Krystyna Starczewska, Jacek Jakubowski, Łukasz Ługowski, Jacek
Strzemieczny czy Romuald Sadowski to naprawdę charyzmatyczne postacie. Gotowe
opowiadać o tym, z jakim trudem przyszło im zachować Herbertowską postawę wyprostowaną w czasach, w
których o reformie oświaty nie myślał nikt. Tymczasem tylko Maria Mach i
Elżbieta Piotrowska-Gromniak zdają się pochylać nad tym, czego tak naprawdę
potrzebują teraz dziecko, rodzic i nauczyciel w przeciętnej polskiej publicznej
szkole. Teraz, czyli w czasie, w którym zmiany wprowadzane są rok po roku,
kiedy tkanka szkolna nie ma szans się zasklepić i stworzyć zwartej struktury.
Teraz, kiedy wszyscy w szkole są bombardowani coraz to nowymi pomysłami,
sugestiami, a w efekcie żądaniami co to tego, jak ta szkoła ma funkcjonować. To nie jest problem nowej reformy edukacji,
na której fali opozycyjnie może wyjść taka książka jak ta właśnie teraz, a nie
kiedy indziej. To bardzo złożony proces wiecznego podkopywania ładu, jaki
każda, naprawdę każda szkoła próbuje wypracować i obronić. Jak szkoła ma
się nie chwiać w posadach, skoro dosłownie co roku ktoś każe jej się zmieniać i
modyfikować wedle wzorca przyłożonego z zewnątrz? Tymczasem rozmówcy Szyłło i
sama autorka książki żyją w jakimś niebezpiecznym przeświadczeniu, że
współczesna szkoła nie chce iść z duchem przemian, że stara się unikać
oceniania kształtującego, tworzenia wartościowych programów wychowawczych, nie
obserwuje i nie kierunkuje właściwie zainteresowań, nie pomaga w nauce… uczenia
się. Kiedy Łukasz Ługowski mówi o tym, że uczniowie wszędzie stosują używki, a
szkoła przymyka na to oczy, mam wrażenie, że generalizując, nie dostrzega, z
jakimi wewnętrznymi problemami szkoła naprawdę się styka. I zda się, że razem z
rozmówczynią nie wiedzą, w ilu komentowanych przez nich sytuacjach bardzo
dobrze sobie radzi. Przecież dziennikarz przyjedzie do szkoły tylko wówczas,
gdy dzieje się w niej źle. Nie widzi codziennych starań o to, by było to
miejsce, gdzie młody człowiek rozwija się i uczy życia. To nie jest medialne. Medialnie wygodniej jest zbudować panteon
opozycjonistów, których biogramy wykorzystuje się do tez dyktowanych przez
subiektywne uczucia. Dlatego „Godzina wychowawcza” nie jest dla mnie – jako
nauczyciela – książką wiarygodną, ale nie jest też wiarygodną z racji tego, że
narzuca pewien uproszczony obraz rzeczywistości, jednocześnie bardzo
fragmentaryczny i wybiórczy.
Rozmówcy Szyłło to mądrzy i
inteligentni ludzie, którzy osiągnęli bardzo wiele, pracując z młodzieżą na
różnych etapach jej życia i z różnymi doświadczeniami. Psychologowie,
dyrektorzy ośrodków wsparcia, piewcy słusznych idei, ale i ludzie przekuwający
idealizm w pragmatyzm. To bardzo wartościowe rozmowy o empatii i
umiejętnościach pozwalających na to, by pomagać młodym ludziom odnaleźć życiowy
azymut. Wspaniałe dokonania Strzemiecznego czy nietuzinkowa empatia Sadowskiego
wobec wychowanków – to wzorce postaw jak najbardziej pożądanych i rozmowy z tymi
osobami to opowieści o ludziach traktujących człowieka (nie tylko tego pod
swoją opieką) jak najbardziej indywidualnie, podmiotowo. Dopiero jednak dwie
wspomniane już dwukrotnie rozmówczynie nakreślają rzeczywiste problemy, z
jakimi boryka się polska szkoła. Te, które werbalizowane są z większą czułością
i wrażliwością na szkolną codzienność. Maria Mach nie tylko oskarży szkołę o
punktowanie błędów, ujednolicanie i tendencję do bycia przechowalnią dzieci –
ona te kwestie osadzi w szerszym kontekście, spoglądając w głąb struktury
dzisiejszej szkoły. Tylko Piotrowska-Gromniak opowie o sytuacji, w której ktoś
pomógł zagubionemu nauczycielowi. Tylko ona podkreśli, że szkoła to nie tylko
struktura pozadomowa dla dziecka, lecz pochodna stałej współpracy między
pedagogami a rodzicami. I chciałoby się, żeby w książce o problemach
dzisiejszej polskiej szkoły… była jednak o niej mowa tak jak w dwóch ostatnich
rozmowach.
„Godzina wychowawcza” nie diagnozuje żadnych problemów, zwyczajnie je punktuje i usiłuje
sprawić wrażenie, że są diagnozowane. Punktowanie opiera się jednak na tym, co
zasłyszane, modne, krzykliwe i skutecznie przyciągające uwagę. Ma być chyba
trochę kontrowersyjnie, ale jest zupełnie nijak.
Kiedy Jacek Jakubowski zastanawia się nad tym, dlaczego wciąż tkwimy w jakimś
sztywnym dyktacie modelu szkoły i nie uwzględniamy w nim przemian ustrojowych,
warto wtedy – dla przeciwwagi i uczciwości względem faktów – zapytać
nauczycieli, uczniów i ich rodziców, czy rzeczywiście przez ostatnich
kilkanaście lat mieli na co dzień do czynienia tylko z wytartymi formułami,
schematami, brakiem empatii i zrozumienia tempa przemian. Warto, by wszyscy
chwilę zastanowili się nad udzieleniem odpowiedzi. Warto także zadać pytanie
Aleksandrze Szyłło o to, czy zechciałaby naprawdę wejść do polskiej szkoły, aby
napisać o tym, co ją dręczy i co stanowi o problemach, dla których – jak sądzą
niektórzy – nie ma rozwiązania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz