Wydawca: Albatros
A. Kuryłowicz
Data wydania: 11 kwietnia 2017
Liczba stron: 240
Przekład: Andrzej Szulc
Oprawa: twarda
Cena det.: 33,90 zł
Tytuł recenzji: Od wewnątrz
Wszystkim artystom
ekranizującym powieści Iana McEwana ta najnowsza może przynieść wyzwanie. Jej
narratorem jest bowiem płód. Notki na okładce za wszelką cenę usiłują zrobić z
tego tajemnicę, ale prawda jest taka, że czytelnik rozszyfruje zagadkę, jeszcze
zanim przeczyta pierwsze zdanie. McEwan stara się być nowatorski i przyznam
szczerze, że potem broni swojego nienarodzonego bohatera. Znamy badania
dotyczące świadomości ludzkiego płodu, jednak autor podejmuje się dość
karkołomnej próby skonstruowania własnego porządku… przedświata. Dziecko w łonie matki słyszy, przetwarza,
analizuje, wyciąga wnioski. Ciasna przestrzeń tego łona skontrastowana jest ze
swobodą myśli narratora. McEwan przyciąga tym uwagę. Nic to, że cała fabuła
musi zmierzać ku oczywistemu zakończeniu. Ważne, jakie znaczenie nada mu
pisarz. „W skorupce orzecha” to trochę kryminał, trochę też powieść
autotematyczna. Dziecko na dwa tygodnie przed narodzinami usiłuje stworzyć na
naszych oczach całkiem nowy model opowiadania o świecie. Szuka nowej
perspektywy opisu, chce wyrazić coś inaczej, nowatorsko. Przygotowuje się do
przyjścia na świat, który już w życiu płodowym postrzega jako staczający się po
równi pochyłej. Dodatkowo staje się świadkiem intrygi i niemym bohaterem iście
szekspirowskiej tragedii. McEwan filozofuje, ironizuje, ale przede wszystkim
dostarcza nam po raz kolejny soczystej, przykuwającej uwagę narracji. Znane z „Betonowego
ogrodu” czy „Marzyciela” perspektywy dziecka zamienia na spojrzenie nadzwyczaj
świadomego płodu. Wszystko, co myśli narrator, jest czymś hermetycznie
zamkniętym przed światem. Ta książka opowiada zatem o gotowości – lub jej braku
– na wyzwania, które definiujemy dopiero w świadomym życiu.
Trudy romansuje z bratem
swojego męża. Kochankowie nie oszczędzają naszego narratora – intensywny seks
tuż przed porodem z jego perspektywy staje się „beczką śmierci”. Ale to nie
jest jedyny przejaw tego, że matka traktuje swego potomka lekceważąco. Zalewa
go alkoholem i różnymi niezdrowymi substancjami. Zdaje się nie myśleć o jego
istnieniu. Świat wokół Trudy jest taki
jak zawsze. Nie ma w nim miejsca na przedmioty zwiastujące nadejście potomka.
Jest tak, jakby nasz inteligentny obserwator (a właściwie słuchacz) miał się
nie pojawić na świecie. A jednak wie, że niebawem ten świat ujrzy. Na razie
słyszy – o tym, co jego matka ma zamiar zrobić. O czymś potwornym, na co on się
nie zgadza, ale pozostaje mu jedynie bierność. Czy aby na pewno nie może
wpłynąć na bieg wydarzeń? Pozornie ograniczająca go przestrzeń nie zamyka
perspektyw – nasz nienarodzony narrator potrafi wykazać się niezwykłą fantazją,
antycypować wydarzenia, wyolbrzymiając je, nadając im specyficzne znaczenie.
Dziecko cierpi już w łonie matki, ale nie są to cierpienia fizyczne. Zdaje się,
że nie warto przyglądać się temu światu, w którym nikt nie planuje miejsca dla
niego, nikt się nim tak naprawdę nie interesuje. Tymczasem zainteresowanie
otoczeniem doprowadza do tego, że z perspektywy nienarodzonego jeszcze
człowieka poznajemy największe tajemnice tych, którzy żyją i mają plan na to, jak
w nikczemny sposób żyć dalej.
McEwan przedstawia
egzystencjalną wykładnię rozpadu małżeństwa i wychodzi mu to dużo lepiej niż
choćby Lauren Groff w „Fatum i furii”. Tak naprawdę nie dowiemy się, co
spowodowało, że Trudy wpadła w objęcia szwagra, a mąż jest jedynie mglistym i
mrocznym wspomnieniem. Ważna jest skala przedstawianych emocji – tych
odczuwanych przez ludzi ze świata zewnętrznego i tych narratora, który przecież
odczuwa bezwarunkową miłość do rodzicielki, choć zaczyna zdawać sobie sprawę,
że mógłby ją znienawidzić. Otrzymujemy
postacie z krwi i kości, które gotowe są do wszystkiego, gdy kierują nimi silne
emocje. Nie ma możliwości ich skanalizowania, nie można pozbyć się tego, co
zaprząta umysł i odwodzi od racjonalnego postępowania. Nerwy są napięte,
doskonale widoczne, świetnie odczytywane przez tego, któremu wystarczy słuchać,
nie musi widzieć. Ta powieść teatralizuje dramaty, a robi to na tyle
sprytnie, że przecież nie możemy ich widzieć, ufając jedynie głosowi płodu.
Dzieją się rzeczy nikczemne, ale także najzupełniej zwyczajne. Mamy niechęć,
skrywane tajemnice, jesteśmy świadkami planowania zbrodni doskonałej. Komuś
zależy na tym, by zrujnować czyjeś życie. Ktoś na gruzach tego życia chce
zatriumfować, zacząć coś nowego. Gdzie w tym wszystkim miejsce na dziecko, które
za chwilę pojawi się na świecie? McEwan stara się pokazać ten rodzaj
egzystencjalnej samotności, której doświadczyć można jeszcze przed ujrzeniem
konturów świata. Ma kontury dużo bardziej ponure.
Apokaliptyczne wnioski o
tym, co tworzy współczesną rzeczywistość, przełamane są inteligentną ironią i
literackimi odniesieniami choćby do Keatsa czy Joyce’a. Przede wszystkim jednak
ważne są osoby dramatu zaangażowane w intrygę, która zmieni ich życie. Autor
fantazjuje na temat tego, w którym momencie i gdzie tworzy się ludzka
świadomość zdolna do przewidywania i wyciągania logicznych wniosków. Tego
brakuje parze kochanków, ale ma tę umiejętność narrator – wnioski nasuwają
dźwięki, niczego nie można zobaczyć we właściwym sobie kształcie. „W skorupce orzecha” to inteligentna
opowieść o fragmentaryczności świata, która dociera do nas bardzo chaotycznie.
Żyjący ludzie są w stanie zaplanować zbrodnię, ale nie mogą przewidzieć jej
konsekwencji. Tkwiący w łonie matki potomek przewiduje dużo więcej, ale jego
perspektywę ogranicza to, że niczego nie widzi. Trochę to zatem historia o
złudzeniach, jakie serwują nam zmysły, a trochę opowieść o tym, że nie jesteśmy
w stanie zapanować nad tym, co nas otacza.
Ta narracja jest jednak
świetną psychodramą rozpisaną na kilka ról, w której nawet ci nieobecni są
niezwykle istotni. Ian McEwan portretuje ogromne ładunki skrajnie różnych
emocji. Pokazuje ludzi uwikłanych w odczuwanie i kontrastuje z nimi domorosłego
filozofa zamkniętego w bezpiecznym – zdaje się – worku owodniowym. Jakie
perspektywy stają przed uwikłaną w kryminalną grę matką i jej nienarodzonym
jeszcze, świadomym grzechów dzieckiem? Myślę,
że dramaturgia powieści utrzymuje się przez cały czas przede wszystkim dlatego,
że zdajemy sobie sprawę z faktu, iż rozumiemy i widzimy (!) dużo więcej niż
bohaterowie. My także jednak zostajemy bezradni wobec finałowego rozwiązania.
McEwan doskonale przyciąga uwagę i skupia ją do samego końca. Dlatego mimo
faktu, że niekoniecznie jest to jego najlepsza książka, czyta się „W skorupce
orzecha” bardzo dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz