2017-06-04

„Pypcie na języku” Michał Rusinek

Wydawca: Agora

Data wydania: 17 maja 2017

Liczba stron: 208

Oprawa: twarda

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: W trosce o język

Mała i wesoła książka Michała Rusinka traktuje o bogactwie językowego rozpasania i o językowej niesubordynacji. Autor dowcipnie punktuje te kurioza polszczyzny, które na początku zawsze dziwią, potem jednak wywołują przede wszystkim uśmiech na twarzy. Takie książki o poprawności językowej, w których filolog nie staje w roli kostycznej wyroczni, są Polakom bardzo potrzebne. Po to, by przejrzeć się ze swym językiem jak w lustrze. Dostrzec to, czego na co dzień się nie dostrzega. Bo każdy błąd językowy powtórzony odpowiednio często zaczyna być niezauważalny. Tak jak niezauważalne jest to, co poprawne w języku. Rusinek wychodzi od słusznej tezy: nie słyszymy się wówczas, gdy wypowiadamy zdania poprawnie. Pypcie na języku” to jednak książka o tym, co powinno się słyszeć i widzieć. Punktująca nie tyle niezgrabności, ile nieznajomości kontekstów wypowiadanych fraz i słów. Czy Rusinek sięga jakoś głębiej w istotę procesów zaburzających poprawność polszczyzny? Niekoniecznie. Jego językowe pypcie są wyraźne, ale zanadto nie swędzą, nie są uciążliwe. Autor nie zgłębia ich uważniej, choć korzysta z fachowej nomenklatury i niejeden czytelnik zatrzyma się czasem na jakimś zaporowym słowie – jak katachreza dla przykładu. Zbiór felietonów o interesujących zjawiskach wciąż zmieniającej się polszczyzny powstawał w różnych okolicznościach – jak zdradza Rusinek, jeden z pisanych tekstów tworzy w pociągu. Te narracje to przede wszystkim zgrabne dykteryjki. Kogoś, kto bawi się także tym, jak sam pisze. Ironizując dzięki związkom frazeologicznym czy pytaniom retorycznym w innej, osobistej jakby funkcji.

Tak się składa, że to właśnie Wydawnictwo Agora przoduje w publikowaniu takich oto ważnych książkach dotyczących niepokojących zjawisk językowych. Rusinek okazuje się – jak Bralczyk czy Miodek – bardzo uważnym słuchaczem, ale także czytelnikiem. Otrzymujemy dwie grupy tytułowych pypci: te wydobyte z języka mówionego oraz z polszczyzny pisanej. Które bardziej bawią lub niepokoją – to już sprawa czytelniczego odbioru. Michał Rusinek podsłuchuje, a potem komentuje. Czyta uważnie, notuje i przypomina. Nawet w restauracji, w której więcej uwagi poświęca studiowaniu oraz przepisywaniu treści menu niż smakowaniu zamówionych potraw. Dziwi się i niejednokrotnie wpada w zadumę. Bo to jedno słowo wypowiedziane przez kogoś niefrasobliwie i w pośpiechu potrafi spowolnić wszystkie inne procesy myślowe autora i zmusić go do tego, by z verbum powstał interesujący felieton. Nic to, że krótki. Opisywane zjawiska zajmują Rusinkowi na pewno dużo więcej czasu i uwagi niż stworzenie konkretnego tekstu. Dlatego razem z zadumą idzie w parze pewna specyficzna czułość do usłyszanych bądź przeczytanych potknięć. Zaskakuje innowacyjność językowa, która wydobywa takie, a nie inne kurioza. Okazuje się, że uważne studiowanie języka innych może być niesamowitą przygodą. Pełną zwątpień, zaskoczeń i momentów rozbawienia, ale przede wszystkim wyjściem naprzeciw temu, w jaki sposób język polski rozgościł się w rozmaitych kontekstach – w sferze publicznej i tej prywatnej, w której komunikujemy się neologizmami, uszkodzonymi związkami frazeologicznymi czy niewłaściwą fleksją.

Które z opowieści o spotkaniach z językową innością są szczególnie ciekawe? Na pewno te związane ze zmianami, jakie zachodzą w polszczyźnie. Rusinek pokazuje, w jaki sposób anglicyzmy znalazły podatny grunt, by zasadzić się w obcym rewirze i zrewidować system pojęć albo odniesień do opisywanych przez nie spraw. Ciekawe są rozważania dotyczące języka komunikacji internetowej, ale także tego, w jaki sposób ten język jest wyjaśniany przez użytkowników. Z dużą dozą rubaszności Rusinek traktuje irytującą wysypkę deminutiwów. Bawią go zdrobnienia, ale już nie jest zbyt do śmiechu, kiedy idzie zmierzyć się z nadużywanym dedykowaniem czy posiadaniem. A może jednak za każdym razem zderzenia z uzusem są dla autora frajdą. Poznawczą przede wszystkim, bo każde okaleczenie języka niesie za sobą ważną filologiczną refleksję. Nie chodzi przecież o to, że coś tak brzmi lub jest napisane. Ważniejsze jest to, dlaczego takie się stało. A na to pytanie nie ma już łatwych i konkretnych odpowiedzi.

„Pypcie na języku” to felietony o tym, co się z nami dzieje, kiedy ktoś podetknie nam pod usta mikrofon. O tym, że w różnych sytuacjach oficjalnych lubimy groteskowe pleonazmy, a w życiu codziennym nie tylko zdrobnienia, lecz przede wszystkim różne formy skrótowców. Rusinek opowiada nie tylko o tym, jak dziwnie brzmią jego tytułowe pypcie. Analizuje ich strukturę – dużo uważniej niż genezę. Pokazuje pewne skomplikowane przestrzenie opisu przedmiotu. Jak na przykład wypowiadać się o muzyce? Co zrobić z nieszczęsnymi polskimi nazwiskami i ich odmianą? Dowiemy się także tego, jak okrutne potrafią być przymiotniki w nadmiarze i jak bardzo zgubna jest logika języka wszelkiego rodzaju reklam. Autor podejrzy też, co się pisze w prasowych nagłówkach albo na transparentach – zwłaszcza tych wykonywanych na potrzeby wystąpień publicznych w minionych miesiącach. Rusinek obserwuje zjawiska językowe tak jak badacz przygląda się niecodziennym eksponatom muzealnym ze znajomej mu branży. Nie jest tak, że nie nadąża za zmianami, choć bywa wobec nich zagubiony. Pokazuje ewolucję poprzez błędy i błądzenie w toku ewolucji – wtedy, kiedy naprawdę potrzebny jest jakiś nowy zasób słów, by określić skomplikowane i nowe zjawiska, które pojawiły się nagle i domagają się nazwania.

Językowa ewolucja polega też na tym, że poszukuje się nowych rozwiązań tam, gdzie język staje się bezradny. Michał Rusinek wie, że z polszczyzny może być jednak dumny. Podkreśla, że o tej dumie zapominają ci, którzy nawołują do specyficznej jedności narodowej, deformując biedne głoski nosowe czy błędnie odmieniając wyrazy. W porównaniu z językiem węgierskim nasz zestaw przypadków powinien być przecież igraszką, której opanowanie nie sprawi żadnego problemu. Problemy jednak są. Na ile nieświadomie popełniamy błędy, a na ile pewni siebie celowo deformujemy język głównie po to, by było zabawnie?

„Pypcie na języku” to lektura dla każdego, kto na co dzień bywa oszołomiony, rozbawiony lub rozdrażniony, obserwując polską rzeczywistość i słuchając tego, jak się ją opowiada i zapisuje. Michał Rusinek z lekkością i poczuciem humoru odnajduje się pośród językowych odstępstw, wyjątkowości, kalekich form i zgubnych zdań. Lapidarna forma umożliwia mu jedynie sygnalizowanie. Komunikuje się z nami jednak językiem, którego intencje i czytelność nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Bardzo przyjemna i użyteczna lektura, a jednocześnie dowód na to, ile radości daje Michałowi Rusinkowi codzienne obcowanie z różnorodnymi formami polszczyzny.

1 komentarz:

Anna91 pisze...

Podoba mi się Twój sposób pisania recenzji:-) Ja mogę polecić książkę "Zatrzymać Dzień". Opisuje prawdziwą historię. Różni się znacznie od zwykłych książek. Po jej przeczytaniu człowiek czuje, że Świat jest o wiele lepszy niż się obecnie może wydawać. Najlepsza książka jaką dotąd czytałam. Warto ją przeczytać!

Pozdrawiam,

Ania