2018-07-16

„Tłuczki” Katarzyna Wiśniewska


Wydawca: Nisza

Data wydania: 21 maja 2018

Liczba stron: 240

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 37 zł

Tytuł recenzji: Ślady tyrana

Myślę, że wymaga dziś dużo odwagi i umiejętności przykucia uwagi czytelnika napisanie o toksycznej rodzinie, temacie dyżurnym współczesnej prozy polskiej od lat, egzemplifikowanym przez tak dobre – i różne od siebie – powieści jak „Szopka” Zośki Papużanki czy „Zależności” Łukasza Suskiewicza. Katarzyna Wiśniewska zaskakuje przede wszystkim formą swojej debiutanckiej powieści. Cała historia staje się jakby drugim planem, bo najważniejsze wydaje się, co autorka rozgrywa frazą i koncepcją całej książki, jak chce opowiedzieć o fragmentaryczności, niespójności, ale przede wszystkim różnie zaznaczanej – w kontekście stosunku do Kościoła katolickiego – ambiwalentności tej opowieści. Na początku pojawia się proste zdziwienie w związku z brakiem chronologii opowieści. Czy jest on uzasadniony? Dlaczego każdy z krótkich rozdziałów pozostawia tak duże napięcie, taką niepewność? Ku czemu to zmierza i w jaki sposób opowiada się historia podległości, wściekłości, rozczarowania i hipokryzji? Tłuczki” zachwycają formą. Nieoczywistą, zdumiewającą, wkradającą się do świadomości czytającego. Tu kryje się wielkość tej powieści. Opowiadanie jako zagadka, enigmatyczność dodatkowo frustrująca oraz wywołująca na przemian zniecierpliwienie i bezradność czytelniczą. Bardzo to wszystko dobre, przemyślane, zaskakujące i konsekwentne w swej wymowie. Myślę, że jest to jeden z bardziej znaczących debiutów tego roku. Książka o prezentowanych już zależnościach, patologiach i destrukcyjnych relacjach, ale przede wszystkim powieść rozsadzająca je wszystkie dodatkowo tym, w jaki sposób oddziałuje na czytelnika.

Wincenty trzyma dom twardą ręką. Nie cierpi komunistów oraz słabych ludzi. Słabych zwierząt również. Tak jak kreśli projekty doskonałych mostów, tak równie precyzyjnie projektuje życie rodzinne – przede wszystkim kobiet z jego otoczenia. Wincenty ordynuje, ustala porządki, celebruje powtarzalne zdarzenia i wyznacza im konkretne godziny. Wszystko ma mieć swój porządek, odpowiedni rytm przemierzania szlaku, jabłko idealnie w kosteczkę, godzina posiłku, decyzje wynikające z jego zarządzeń. To nie tylko obraz domowego tyrana. Wiśniewska idzie dużo dalej – ledwie punktując sferę przeżyć i emocji bohatera, pokazuje potężną siłę oddziaływania Wincentego na to, jak widzieć będą świat i swoją przyszłość zmanipulowane przez niego kobiety. To postać, która nie tylko jest demiurgiem patologii i wyzwala w żonie oraz córkach, a potem we wnuczce tak skomplikowaną sieć mrocznych emocji, że potem siatka ta oddziałuje na odbiór tej historii rodzinnej. Nic nie jest w niej oczywiste. Nie ma prostej zależności między krzywdą a skrzywionym podejmowaniem decyzji w przyszłości. Wincenty to siła i surowość, które nie znikają po jego śmierci. Ale jego zniknięcie, nieistnienie i nieordynowanie już więcej jest tu najważniejsze, bo Wincenty przecież wcale nie odchodzi.

Jego córka Maria pucuje grób ojca do połysku. Ma być czysto, ma być porządek. Trochę to mroczne memento związane z tym, co ustanawiał w życiu ojciec, bo przejęte po nim bezwzględność i bezkompromisowość przechodzą w kompulsywną potrzebę porządkowania otoczenia. Maria zatem będzie walczyć z kurzem i brudem, ale nie odważy się powalczyć z demonami pozostawionymi przez ojca. Czy na pewno? Katarzyna Wiśniewska ukazuje kobiecą bezradność przekutą w niezwykłą siłę. Taką, która zmusza dodatkowo ranione wcześniej kobiety, by wbijać szpile w kolejne, sobie najbliższe, pozornie ukochane, prawdopodobnie nieznoszone tą niechęcią Wincentego, która zatruwa rodzinę jak najbardziej toksyczny jad.

W postaci Łucji, córki Marii, autorka umieszcza najwięcej tropów, po których możemy kroczyć, próbując zrozumieć tajemnice rodzinne. Ściśle powiązane z zaskakującymi punktami widzenia na Kościół katolicki, którego obecność w świadomości bohaterów jest równie toksyczna jak świadomość świata opresji stworzonego przez ojca. „Tłuczki” skoncentrują się na kobietach przede wszystkim wtedy, gdy Wiśniewska będzie chciała zobrazować ogrom opresji wziętych z czasu przeszłego i kanalizowanych w różnych przynoszących dodatkowe cierpienie działaniach. Maria swoją niezależność może pokazać, gdy przebije sobie pępek. Gdy przegna z domu mężczyznę, do którego w zaskakujący sposób zaczęła przywiązywać się Łucja. Córka weźmie po dziadku przekonanie o tym, że ma pełnić konkretną rolę, ta rola ma granice, a poza nimi jest już niemoc, niemożność wzięcia odpowiedzialności za siebie. Dlatego kiedy stający na jej drodze kochanek zechce zamienić intensywność seksualną w partnerski związek, Łucja podejmie taką decyzję, jaka zrodziła się z jej trudnych doświadczeń z dziadkiem. Kobieca tożsamość, mocno nadwątlona i wydobywająca się z przestrzeni różnego rodzaju zakazów, będzie najbardziej intrygującym bohaterem tej powieści. Katarzyna Wiśniewska wyjdzie może od prostych dychotomii, ale w losach swoich bohaterek opowie o skomplikowanym systemie destrukcji patriarchatu, Kościoła i nakładających się w kolejnym pokoleniu komplikacji uniemożliwiających samodzielne i zdrowe funkcjonowanie. Także o tym, w jaki sposób porządkujemy sobie życie przy użyciu niezrozumiałych dla nas kategorii poznawczych. Jak zasady życiowe przekształcają się w egzystencjalny chaos, który boli.

„Tłuczki” to też opowieść o uległości i rodzącym się latami buncie. Zastanawiam się nad tym, czy autorka bardziej odważnie operuje kategorią groteski, czy satyry. Jest niezwykle wyraźna, a jednocześnie niejednoznaczna. Cały czas każe być czujnym wobec prezentowanych wizji świata, cały czas ten świat deformuje przez pryzmat skrzywdzonych bohaterek, ich wypaczonego światopoglądu, wzajemnych relacji naznaczonych i okrucieństwem, i niewymuszoną nonszalancją pokazującą, że bliskość w rodzinie można zakwestionować w dość ciekawy sposób. Tworzy nam zatem Wiśniewska zagadkę lingwistyczną, za którą stoi sieć skomplikowanych zależności życia rodzinnego i społecznego naznaczonych przez wpływy Kościoła katolickiego i jego opresyjną obecność, wieczną obecność w życiu (nie)wierzących. Świetna proza skłaniająca do dyskusji i rozważań – między innymi nad tym, kto jest moralnym i fizycznym zwycięzcą, komu należy się szacunek, kto ulega, a kto kontestuje warunki i zasady od dawna udręczające niejedną rodzinę, całe otumanione religią, zawikłane w niej społeczeństwo. Naprawdę mocna rzecz.

2 komentarze:

Iza pisze...

Ta wizja kompulsywnego porządkowania otoczenia jako spadek po ojcu jest mi osobiście szczególnie znana. Niesamowita jest ludzka psychika, kiedy po wielu latach wciąż wyłażą z niej demony przeszłości. Dziękuję za recenzję, jak zawsze wyczerpującą.

Jardian pisze...

Mało jest książek, zwłaszcza proponowanych na lato, w których wątek toksycznych rodzin się pojawia. Dobrze, że zrecenzowałeś tę książkę Jarosławie :)