Wydawca: Czarna
Owca
Data wydania: 22 sierpnia 2018
Liczba stron: 208
Przekład: Elżbieta
Frątczak-Nowotny
Oprawa: twarda
Cena det.: 29,99 zł
Tytuł recenzji: Życiowy drogowskaz
Ta interesująca duńska
powieść obyczajowa przyciąga uwagę nie tylko intrygującym tytułem. Także
szalenie ciekawą metaforą, jaką jest uczenie
się przez główną bohaterkę prowadzenia samochodu, oraz
świetnie funkcjonującą symboliką jej zawodu: tłumaczki poczytnych książek, do
których sama nie ma przekonania. Dorthe
Nors proponuje formalnie bardzo prostą narrację, a jednocześnie opowieść
głęboko poruszającą. Taką historię o kobiecych samotności i wyobcowaniu, w
którą wkraczamy z dużą dozą empatii. Duńska pisarka obrazuje te dwa
najważniejsze motywy w bardzo różnych płaszczyznach. Wydobywa bohaterkę z
przeszłości, do której pozornie nie ma już powrotu, i umieszcza w
wielkomiejskich frustracjach Kopenhagi. Ale przede wszystkim w relacjach, a raczej
próbach tych relacji. To mała książka o wielkich trudnościach i dużych
wątpliwościach każdego z nas – niezdolnego do wyjścia naprzeciw światu. Temu
światu, który stanowił iluzję pewnej ucieczki i poczucia bezpieczeństwa. Nors
portretuje to wszystko w bardzo zwyczajny, chwilami nawet nonszalancki sposób.
A jednak opisywany dramat jest niezwykle przejmujący, nie ma w nim nic z
groteskowości, absurdalności, nie jest wycieniowany zdaniami zmierzającymi w
stronę truizmów czy nudy. „Lusterko,
ramię, kierunkowskaz” to opowieść o kobiecej niewidzialności, o udręce
sztucznych relacji i tęsknocie za tym, co było szczere, prawdziwe, zapamiętane
i niemożliwe już do powtórzenia. Zgrabna, nienarzucająca się powieść ze
świetnie rozpisanym zakończeniem. Taka literatura, która zjednuje, bo jest
czuła na detale, ale opowiada o doświadczeniu uniwersalnym. Sprytnie, bo w
bardzo subiektywny sposób.
Sonia skończyła czterdzieści
lat. Ma za sobą nieudany związek emocjonalny i lata wrastania w specyficzną
formę samotności, w której umeblowała i uporządkowała życie, ale nie znalazła
prawdziwego kontaktu ze sobą, swoimi potrzebami. Ma za sobą szereg trudnych
doświadczeń, ale przede wszystkim próbę odmiany swojego losu egzemplifikowaną
przez przeprowadzkę do stolicy ze wsi, której w dawnym kształcie już nie ma. A
może nie ma świata, jaki Sonia zapamiętała. Kopenhaga jest jej obca na kilka
sposobów. Tak jak obcy jest samochód, który próbuje oswoić. Problemy z jazdą
nie wynikają tylko z winy obcesowej instruktorki, z którą Sonia ma więcej wspólnego,
niż gotowa by się była do tego przyznać. To nie tylko problem ze zmianą biegów
i płynnym włączeniem się do ruchu. Perypetie niedoszłej właścicielki prawa
jazdy pięknie opowiadają o rozterkach bohaterki w nieoczywistym wymiarze i
kontekście. Sonia wychodzi naprzeciw
nowemu doświadczeniu. Wszystko, co osiągała, było nowe i nie do końca oswojone.
Dzisiaj pozostaje egzystencjalna pustka i pytania o to, w czym można wyrazić
siebie. A także do czego dążyć. Przecież jest silna. Nigdy się nie poddaje.
Sonia boleje nad utratą
kontaktu z rodziną. Rodzice są tu jedynie nakreśleni w pewnym wymownym tle, ale
ważna jest próba odnalezienia się w relacji z siostrą. Kate została tam, skąd
Sonia się wydobyła. W miejscu, w którym zawsze wszystko było takie samo, miało
te same kształty i znaczenia, nie stawiało wymagań, nie wymagało podejmowania
trudnych wyborów. A jednak wybór Soni naznaczył ją na całe życie. W anonimowej
Kopenhadze wciąż wspomina smak cukru pudru wgniatanego w chleb i jelenie z
rodzinnych stron. Kate pozostała tam, skąd Sonia za wszelką cenę chciała się
wydobyć, ale może zachowała wszystko to, co siostrze z metropolii tak doskwiera
swoim brakiem?
Dorthe
Nors interesująco rozprawia o bezradności i bezużyteczności słowa w wyrażaniu
przejmującego smutku wynikającego z faktu, że nikt nie dostrzega nas takimi,
jakimi naprawdę jesteśmy. Bohaterka powieści tłumaczy słowa,
które są jej obce. One jednak znajdują licznych wielbicieli. Ten kod przekładu,
z jakim zmaga się Sonia, jest potem językiem zrozumiałym dla wszystkich.
Podobnie jest także ze sferą przemyśleń, które kobieta Nors próbuje przenieść
do życia. Sonia ma w sobie historie, ale nie potrafi ich opowiedzieć. Tkwimy
zatem w klaustrofobicznym nieco klimacie osaczenia tej kobiety przez samą
siebie. A jednak jej zmagania z tym, co uwiera i deprymuje, stają się bardzo
wyraziste, coraz bardziej zrozumiałe, ostatecznie zaś – przekładalne na język
odczuć i emocji, z którymi każdy może się zidentyfikować.
„Lusterko, ramię,
kierunkowskaz” to także historia borykania się z umiejętnością łapania
równowagi, co zaznacza fizyczna przypadłość bohaterki. Sonia chwieje się i
kołysze, choć stara się iść wyprostowana, trzymać gardę i nie zdradzić się z
żadną swoją bolączką. To dochodzenie do siebie po tym, jak zaburzona zostaje
postawa wyprostowana, także ma interesujące znaczenie. Być może bohaterka
dochodzi do siebie po zniszczeniu równowagi proponowanej przez miejsce, z
którego za wszelką cenę chciała się wydobyć. A może w tym braku balansu chodzi
o coś zupełnie innego. Tak czy owak Nors bardzo ładnie i umiejętnie cieniuje
także smutek swojej bohaterki, nie epatując nim, ale dochodząc do momentu, w
którym jest już za ciężki do udźwignięcia. Dla Soni czy czytającego o jej
losach? Myślę, że to historia, w której
rolą odbiorcy jest nie tyle współodczuwanie, ile wydobycie z siebie odpowiedzi
na pytanie o to, co stanowi o istocie spełnionego życia: lokalizacja, właściwe
relacje, zdobyte umiejętności czy może uporządkowana przeszłość, do której nie
trzeba wracać, bo nigdy nie trzeba było od niej uciekać?
Zarzutem stawianym tej
powieści może być statyczność i to, że w jakiś sposób jest niewyraźna. Ale to
tylko pozory. Rzadko ujmują mnie książki o oczywistych kwestiach napisane w
dość oczywisty sposób. Tutaj wszystko jest w przewidywalnych miejscach i
oczywistych proporcjach, a jednak ładunek emocjonalny skryty pod chłodną
narracją ma tu naprawdę wyjątkową moc i jest to taka mała powieść, która
zostaje na długo w głowie. Z całą swoją oczywistością, a także formą, za którą
stoi mimo wszystko kilka zagadek, a także wyszczególnione już interesujące
metafory.
2 komentarze:
Czarna Owca ma dobrą rękę do dobrych książek. Pozdrawiam imiennika !
Właśnie skończyłam tę książkę. Mam bardzo podobne odczucia do Twoich i opinia moja pokrywa się z Twoją. Bardzo dobra, a stosunkowo krótka opowieść...
Prześlij komentarz