Wydawca: Wydawnictwo
Poznańskie
Data wydania: 5 czerwca 2019
Liczba stron: 413
Przekład: Jędrzej Polak
Oprawa: twarda
Cena det.: 44,90 zł
Tytuł recenzji: Osobność i determinacja
Świetny debiut. Nie tyle o
wyobcowaniu, ile o tym, jak jesteśmy w stanie zawęzić swoją perspektywę oraz
ograniczyć działania, aby uznać, że ten minimalistyczny sposób jest receptą na
spełnienie. A za tym idzie już coś o wiele groźniejszego, czyli uproszczenia,
minimalizacje, stereotypizowanie, ale przede wszystkim całe spektrum neuroz, które
Gabe Habash u swojego bohatera doskonale
portretuje. „Nazywam się Stephen Florida” to opowieść o skryciu pod fałszywą
tożsamością jedynego prawdziwego życiowego celu. O determinacji w dążeniu tego
celu, ale jednocześnie o coraz mroczniejszym eskapizmie. Trudno powiedzieć, czy
bohater książki jest bardziej neurotykiem, egocentrykiem, czy zwyczajnie
niegroźnym samotnikiem. To ostatnie kwestionowane jest przez opisy tego, jak
działa, co robi. Niby mimochodem, a jednak bardzo zasadniczo pokazywane są
reakcje i działania odwetowe na sytuacje, które nie powinny wytwarzać poczucia
zagrożenia. Zagrożony czuje się Stephen, ale tak też może czuć się jego
otoczenie. Dlatego najlepiej zachować bezpieczny dystans i uznać go za dziwaka.
Habash nie portretuje jednak mizantropa. Proponuje wiwisekcję duszy człowieka
wyjątkowo nieobliczalnego, jeśli brać pod uwagę czytelne i proste priorytety.
Młodego i zaskakującego w swych zachowaniach studenta, dla którego życie wcale
się nie zaczyna. Ono się może za chwilę skończyć. Wtedy, kiedy bohater osiągnie
swój cel w zawodach sportowych.
Stephen już w łonie matki był
zachłanny. Potem musiał mierzyć się z utratami. Jego reakcją na przypadkową i
idiotyczną śmierć rodziców był krzyk, który został skryty gdzieś wewnątrz, stwarzając
jednocześnie wyraźny dystans do świata Młodzieniec zamyka jakąkolwiek ekspresję
w sobie, wydobywając ją na zewnątrz tylko podczas walk zapaśniczych. Gabe
Habash opowiada o takiej formie bycia ze sobą w zgodzie, która nakazuje trudne
kompromisy. Życie dla bohatera jest nieustannym ścieraniem się. To dosłowne
ścieranie się ciał na macie kontrastuje z tarciami wszystkiego, co dla Stephena
jest niezrozumiałe, zaskakujące, niemieszczące się w skąpym systemie pojęć i
specyficznym poczuciu sprawiedliwości. Rewelacyjne jest odnajdywanie tych
momentów, w których skorupa chłopaka pęka, wydostaje się z niej coś, co tak
kompulsywnie chce on zatrzymać w sobie. Nie tylko złość i frustracje. Także
przekonanie, że najważniejsze jest opanowanie siebie na poziomie emocji poprzez
ich minimalizowanie. Ale to droga piekielna i Habash świetnie ją pokaże. Droga
bez prawdziwego kontaktu z samym sobą, choć sankcjonowana jako jedyna ze
względu na narzucone cele i określone możliwości. Życie Stephena to
niezrealizowany dramat szans, na jakie z różnych powodów się nie decyduje. Dramat wyobcowania jako złudnego azymutu porządku
po bolesnej utracie. Bez poczucia, że samotność może dławić, ona jest stanem do
zagospodarowania działaniami. Wtedy może być dobrze. Tyle że nic tu nie jest
dobrze.
Znamienne są niektóre
egzystencjalne przemyślenia bohatera, jak choćby to, że nie ma co być dumnym z
życia, którego poprawność albo spełnienie modelują na przykład dobrze dobrane
leki. Stephen jest bezkompromisowy. Życie należy przeżyć świadomie, odważnie,
konfrontacyjnie i bez żadnych możliwości łagodzenia stanów napięć. Te są w jego
mniemaniu sprzężone z potrzebami lub niedoborami ciała. Stephen myśli i
działa swoim ciałem. Jest w zasadzie tylko jego potrzebami i oczekiwaniami.
Dlatego kalekie są jego relacje z rówieśnikami, a kontakty z płcią przeciwną to
szereg porażek definiowanych jednak inaczej w jego umyśle. Tam tkwi tylko jeden
rodzaj porażki – przegrana na macie. Każdą ma w pamięci, każda ma mobilizować
do pracy nad sobą. Ta powieść pokazuje jednak, że kompulsywne utrzymywanie
siebie w stanie gotowości do wyznaczonego zadania to rujnowanie w sensie o tyle
nieoczywistym, że efekt tej ruiny może nadejść później.
Ważna jest także przestrzeń, w
jakiej osadzone są zdarzenia, i może odrobinę istotny także czas, tu dość
dyskretnie sugerowany tytułami seriali, jakie ogląda bohater. Dakota Północna,
amerykańskie peryferia. Prowincja nie tyle pozbawiona możliwości, ile przede
wszystkim ogniskująca w sobie wielu specyficznych ludzi. Jak na przykład
wykładowca, który być może zabił żonę. Fikcyjne Oregsburg ze swą
specyficznością i charakterystyczną mentalnością ludzi przyzwyczajonych do
niespiesznego rytmu życia, którego nie rozbija ani siarczysty mróz, ani gwałtowne
tornado, dają Stephenowi swoiste zielone światło, by działał w swoich
ograniczeniach tak, aby czuć tego sens i dalszą potrzebę izolowania bodźców
oraz wrażeń. Świat, do którego przybywa i który tak chłonie w kapitalnej scenie
biegu z podniesioną głową i zamkniętymi oczami, staje się dla niego
przestrzenią umożliwiającą realizację jego prostych zamierzeń, nieingerującą w
tworzone po drodze neurozy, akceptującą wszystko dzięki prostym definicjom i
uznaniom. Stephen to po prostu specyficzny młody człowiek, który nieprowokowany
nikomu krzywdy nie zrobi. Warto jednak cały czas myśleć o tym, co robi sobie i
w jaki sposób jego pozornie uporządkowany świat staje się coraz bardziej
opresyjny.
Jest także miejsce na miłość
albo uczucie, które można w uproszczeniu czymś takim nazwać. To coś innego i
nowego, co nieco burzy uporządkowaną strukturę życia i funkcjonowania bohatera.
Skłania go do działań, którym sam się dziwi. A jednocześnie uchyla furtkę do
tego innego sposobu funkcjonowania, dalekiego od zakrzepłych emocji oraz uczuć.
Fascynujące jest to, jak rozpada się to metodyczne wyliczanie, sumowanie,
analizowanie wyników i działanie zadaniowe u młodego chłopaka mającego w swoim
mniemaniu patent na doskonale zaplanowane życie. Pęka gdzieś pozorna szorstkość
i te momenty są w lekturze powieści najciekawsze. Na równi z tymi, które mają
miejsce, gdy coś jednak pójdzie nie tak, uporządkowane życie rozbije
nieprzewidziana kontuzja. „Nazywam się Stephen Florida” to zatem opowieść o
największej obsesji, czyli o samym sobie. Precyzuje i sugeruje, w jakich
warunkach i późniejszych okolicznościach może zamienić się w złudny życiowy
priorytet. To także pełna – paradoksalnie mimo tematyki i nagromadzenia
testosteronu – liryzmu opowieść o życiu wdzierającym się ze swą
nieprzewidywalnością do umysłu, który chciałby pozwolić działać emocjom, ale
wie, że nie jest to możliwe. Z jednej strony powieść wyjątkowo przygnębiająca.
Z drugiej – pokazująca pewien dynamizm charakteryzujący człowieka
poszukującego. A w tym wszystkim także pasja, determinacja oraz siła
samostanowienia zderzone z delikatnością oraz czułością, które chcą się
wydobyć, zaistnieć, zburzyć porządek i wyznaczyć drogę poszukiwań. Bardzo
spójna i intrygująca powieść o tym, że ostatecznie w życiu zawsze pozostajemy
sobą, ale czasem jest to bardziej opresyjne niż wszystkie formy relacji z
innymi ludźmi i kontakty ze światem oferującym tę przerażającą różnorodność.
Bardzo dobra książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz