2019-08-15

„Klatka” Lilja Sigurðardóttir


Wydawca: Wydawnictwo Kobiece

Data wydania: 14 sierpnia 2019

Liczba stron: 312

Przekład: Jacek Godek

Oprawa: miękka

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Sprawy Reykjaviku

Bardzo byłem ciekaw zamknięcia cyklu „Reykjavik Noir” i przyznam szczerze, że spodziewałem się chyba czegoś innego, ale i tak jestem pozytywnie zaskoczony. Lilja Sigurðardóttir w swoich poprzednich książkach na pierwszy plan wysuwała perypetie jednej konkretnej bohaterki. W „Klatce” poznajemy oczywiście dalsze losy Sonji oraz Agli, jednak autorka stawia przede wszystkim na rozwiązania panoramiczne. Tak aby rzeczywiście islandzka stolica stała się głównym bohaterem – z mnogością problemów, różnorodnością postaw ludzkich, z zarysowanym wyraźnie rytmem pozornie sennego miasta i rozwiązaniami fabularnymi, które na pewno zaskoczą dotychczasowych czytelników serii.

„Klatka” zgrabnie łączy wątki osobiste z problemami, które dzisiejsza Islandia zaczyna dopiero nazywać, nie znajduje dla nich ścieżek rozwiązania. Sigurðardóttir skupi się na czymś innym niż rynek narkotykowy, choć oczywiście jego realia także będą budować fabułę. Tym razem mowa będzie o narastających nastrojach antyimigranckich oraz kontrowersyjnej kwestii funkcjonowania islandzkich hut aluminium. Interesująco przeplatające się losy poszczególnych bohaterów uczynią z tej powieści dynamiczną historię o tym, co może być dla Islandii najważniejsze, a co jest jednocześnie trudne i nie ma jednoznacznej wykładni. Dlatego też autorka nieco zwalnia, bo tym razem nie będzie budować aż tak dynamicznej fabuły. Nie pozostawi jednak czytelnika w znużeniu, bo rozegra przed nim aż cztery ciekawe historie – przedstawi losy Agli po tym, jak trafiła ona do więzienia, nawiąże do życiorysu zdegradowanej dziennikarki Marii, która zmierzy się z traumatycznymi dla siebie przeżyciami, pokaże sposób funkcjonowania Sonji po wszystkich mrocznych wydarzeniach, w jakich kobieta musiała uczestniczyć, ale wprowadzi także nową, najbardziej interesującą historię. Opowiedzianą przewrotnie i robiącą chyba największe wrażenie. Dotyczącą pewnego nastolatka, który decyduje się na wykorzystanie bomby, aby zmienić Islandię na lepsze. Skierować ją na nową drogę rozwoju. A może przede wszystkim za coś ukarać…

Perypetie Antona rozgrywają się tutaj nieco w tle, dopiero potem zauważamy ich istotną rolę dla całości powieści. Wątek zakochanego nastolatka, który chce zaimponować swojej dziewczynie, skryje w sobie dużo więcej, niż można byłoby przypuszczać. Jest po prostu poprowadzony najlepiej w tej powieści. Zwraca uwagę także portretowanie islandzkiego systemu penitencjarnego, który wzbudzić może różne odczucia, kiedy śledzimy życie więźniarek przypominające trochę wypoczynkowy pobyt w internacie. Tak, Islandia nie karze surowo swoich obywateli, ale jednocześnie zamyka ich w pewnej klatce powinności i oczekiwań. Tu ważne jest zwrócenie uwagi na tytuł trzeciej części cyklu, który chwilami wykorzystany jest przez Lilję Sigurðardóttir zbyt dosłownie. Przez to może w niezbyt trafiony sposób – jak choćby wtedy, gdy jedna z bohaterek zostaje uwięziona na kilka dni w pomieszczeniu nazywanym klatką, co nie ma większego sensu w analizowanej przez czytelnika intrydze, w której uwięziona uczestniczy przypadkiem, bo takie można odnieść wrażenie.

Zdarzenia nabierają tempa na wielu frontach i dojdzie w tej powieści do kilku ostatecznych konfrontacji. „Klatka” odrzuca już istotną rolę relacji Sonji i Agli – obie kobiety będą funkcjonować bez siebie, w innej rzeczywistości, z innymi priorytetami i może bez większych lęków. Niejednoznaczne są postawa i sposób dalszego funkcjonowania Sonji, ale to pokłosie przeżytych przez nią traum. Sigurðardóttir sugeruje, że niektórzy jej bohaterowie nie są w stanie wyjść poza uwarunkowania stworzone w przeszłości, a inni gotowi są stawić czoła całkowicie nowej rzeczywistości. Podjąć wyzwania, które ich zmieniają. Ale tak naprawdę zmiany będziemy obserwować w każdej biografii. Przez to być może „Klatka” jest trochę hermetyczna w porównaniu z poprzednimi częściami trylogii, gdyż trudno w niej będzie odnaleźć się czytelnikowi stykającemu się ze światem Lilji Sigurðardóttir po raz pierwszy.

Perspektywa miasta, które wchłania w siebie podłości, intrygi, namiętności oraz wyrazy ludzkiego szaleństwa, świetnie buduje zmieniający się klimat powieści. „Klatka” nie jest ani typowym kryminałem, ani też thrillerem. Mieści w sobie dużo więcej, co jest dość paradoksalne, bo w moim odbiorze jest chyba najbardziej statyczną z trzech powieści Sigurðardóttir. Czy zamknięcie cyklu odbywa się na zasadzie opowiedzenia wszystkiego i postawienia naprawdę ostatniej kropki? Bynajmniej. Sporo jest tropów do przemyślenia, sporo nieoczekiwanych działań i równie zaskakujących motywacji. A wszystko w miejskiej tkance, która musi znaleźć miejsce dla każdego z tych ludzi, z ich zaskakująco różnymi priorytetami oraz oczekiwaniami wobec życia.

„Klatka” to opowieść o determinacji w działaniach charakteryzującej praktycznie wszystkich. Tymczasem sportretowane działania mają zaskakujący finał i dla niektórych nie są spełnieniem ich oczekiwań albo planów. Sigurðardóttir pisze również w taki sposób, że co jakiś czas czytelnicza sympatia przenosi się z jednej osoby w kierunku drugiej. Nikt nie jest tu jednoznacznie dobry albo zły. Każdy mierzy się także z prywatną sferą emocji, które tutaj nie zawsze dochodzą do głosu, ale ich drugoplanowa obecność jest zasygnalizowana. To też powieść o trudnych decyzjach, a ich konsekwencje mogą być nieprzewidywalne. Wszystkie biografie ukazane są bardzo żywiołowo i czasem można odnieść wrażenie, że spokojna na co dzień islandzka stolica staje się miastem wyjątkowo silnych namiętności, pośród których rodzą się zaskakujące pomysły, a Reykjavik musi radzić sobie z uniesieniem ich realizacji.

To także opowieść o tym, jak działania determinuje miłość. Bo miłość ujawnia się tu w zupełnie niespodziewanych okolicznościach i trudno jest przewidzieć, czym będzie potem. W jednym przypadku przyniesie emocjonalną katastrofę, w drugim zakończy się niespodziewanym spełnieniem. Lilja Sigurðardóttir bardzo dba o to, żeby ta akurat książka była wyjątkowo wielowątkowa. Mam wrażenie, że cykl miał opowiadać o przestrzeni miejskiej, ale wcześniej zabrakło jej na rzecz bardzo dynamicznych perypetii bohaterek. Tym razem są nieco w cieniu. Ale całość przykuwa uwagę i daje świadectwo tego, że Sigurðardóttir miała całkiem ciekawy pisarski plan, który z powodzeniem zrealizowała, wciąż na nowo zaskakując czytelników. Nie jestem pewien, czy „Klatka” to najlepsza odsłona cyklu. Na pewno inaczej przemyślana. To dość specyficzne pisarstwo wyróżniające się na pewno w islandzkim segmencie literatury tego typu. Warto przeczytać „Pułapkę” oraz „Sieć”, by dobrze odnaleźć się w „Klatce”.

1 komentarz:

ElaR pisze...

Bardzo ciekawie napisana recenzja. Być może uda mi się ją przeczytać w ciągu roku ;)