Wydawca: Pauza
Data wydania: 11 września 2019
Liczba stron: 256
Przekład: Dobromiła Jankowska
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Rodzinne zło
„Brud” nie jest powieścią dla
każdego. David Vann nie oszczędza swoich bohaterów, ale również czytelników. Po
lekturze jego drugiej książki widzę wyraźnie, że cechą charakterystyczną
pisarstwa Vanna jest wyjątkowa bezkompromisowość. Inna tym razem od tej z „Legendy
o samobójstwie”, bo tam autor rozważał problem nieobecności rodzica w relacji
ojca i syna, „Brud” natomiast opowie o tej obecności w nadmiarze, zmieniając
przestrzeń powiązań, ponieważ sportretuje tym razem syna wychowywanego przez
toksyczną matkę. Właściwie izolowanego od prawdziwego życia, niemal hodowanego
w myśl pokrętnej teorii. Dojrzewającego do buntu, bo takie życie, jakie
wiedzie, nie może prowadzić do jakiegokolwiek spełnienia. Vann świetnie budował
napięcie w opowiadaniach i dobrze wychodzi mu to w powieści. Bardzo zaskakuje,
bo kiedy ma się wrażenie, że jesteśmy świadkami punktu kulminacyjnego, po nim
wcale nie łapiemy oddechu. „Brud” jest chwilami trochę teatralny, a na pewno
za taki można uznać wstrząsający finał. Jest w tej książce jednak dużo
refleksji symbolicznej i sporo ukrytych znaczeń, które kwestionują
bezkompromisowość rzeczywistego świata, nadają jej jeszcze bardziej mroczny wydźwięk.
Galen ma 22 lata i wydobył się
znikąd. Nie ma ukształtowanej tożsamości, usiłuje ją odnaleźć, nurzając się w
mistyce i transcendencji. Nie ma jednak żadnych intelektualnych ani naukowych
wzorców, czytane książki odbiera bezpośrednio, analizuje przez pryzmat swojej
zniekształconej wyobraźni i specyficznej wrażliwości. Wszystko jest tym, co
sobie wymyśli. Galen jest więźniem matki, choć pozornie tego nie odczuwa.
Zamknął się w świecie ograniczonych potrzeb, a matka przez lata zbudowała mu
bezpieczną klatkę. Oboje mieszkają na kalifornijskim odludziu, celebrując
matczyne działania mające na celu uznanie specyfiki ich wspólnego życia za coś
oczywistego. Vann najpierw skoncentruje się na matce, celowo pozbawionej
imienia. Jest ona tu pewną symboliczną figurą, dostrzeżemy to nieco później, na
początku przyglądamy się jej działaniom, sposobowi wychowywania syna. Ta dwójka
utknęła w dysfunkcyjnej relacji już dawno, a wszystko, co przeżywa razem,
jedynie pogłębia tę dysfunkcję. Nie chodzi tylko o tendencje matki do
kontrolowania życia syna i poczucie Galena, że on sam jest gdzie indziej,
należy do innej przestrzeni, tkwi w innej rzeczywistości. Chodzi przede
wszystkim o napięcia zbudowane na niedomówieniach. O to, że każde z nich
pielęgnuje w sobie mikrokosmos przeżyć opartych na pewnej traumie. Oboje
funkcjonują w specyficznym rytmie i domykają ciaśniej już zamkniętą przestrzeń.
Świat, do którego wdziera się siostra matki wraz ze swoją córką.
Relacje Galena z młodszą
kuzynką oparte są na nieznośnym dla niego napięciu erotycznym. Jennifer
prowokuje i prowadzi z bohaterem specyficzną grę. Daje mu do zrozumienia, że
interesująca może być jedynie jego seksualna męskość, poza nią nie istnieje
jako mężczyzna. Deprecjonowanie Galena ma w tej powieści miejsce wiele razy
i należy je rozpatrywać na kilku poziomach. Bohater jednocześnie szuka
wyzwolenia, kwestionując wszelkie uznane przez społeczeństwo formy życia i
relacji – jego nie dotyczą, on wyrósł w innego świata, innego rodzaju przeżyć i
spojrzenia na to, co jest w życiu ważne. W tej chwili ważne są wdzięki
kuszącej kuzynki, ale seksualność to u Galena jeden z wielu przedmiotów
opresji. Vann naznacza swego bohatera specyficzną formą wyobcowania. Galen tkwi
w matni – nie jest w stanie wydostać się poza to, co stworzyła matka, a
jednocześnie kwestionuje wszystko, co widzi w ludziach. Ludzie nie są mu
potrzebni do spełnienia i szczęścia. Świat jako taki nie jest potrzebny.
Ekscentryczny mizantrop szuka porozumienia i jakiejś formy pojednania w
naturze. Ale i ta może go zdradzać. Emblematyczna jest tu scena z zakończenia,
w której Galen szaleńczo szarpie się i mocuje z ziemią – tą ziemią, w której
miał odnaleźć ukojenie, a musi z pewnych powodów ją rozszarpać.
Powieść Vanna interesująco
koncentruje się na stwierdzeniu: „Świat jest tym, co każdy z nas sobie z niego
stworzy”. Widzimy bardzo wyraźnie, jakie światy wytworzyły wyobraźnie i emocje
mieszkających ze sobą ludzi, którzy w swej bliskości są coraz bardziej
toksyczni. Oddalają się, zaczynają nienawidzić. Każdy zaczyna okopywać się w
rzeczywistości własnych rojeń i spostrzeżeń na temat drugiej osobie. Trudno
jednak mówić tutaj o rzeczywistości, to wszystko jest płynne, bardzo
niestabilne i przede wszystkim autodestrukcyjne. Trudno sobie nawet wyobrazić do końca to, co
bohaterowie stwarzają w wyobraźni z tego, co widzą wokół, i z tego, co wokół
mają. Pojawia się natomiast dużo zła, w bardzo różnych formach oraz
przejawach. Ale to zło w relacjach rodzinnych nie uformowało się w jednym
pokoleniu. „Brud” opowie o tym, jak bardzo można się od siebie oddalić, kiedy
przeszłość zapamiętujemy i rozumiemy inaczej. Albo wtedy, gdy tej przeszłości
po prostu nie ma. Pozostaje bolesna konfrontacja z kimś, z kim musi się dzielić
życie, przestrzeń i emocje.
Ta powieść obrazuje piekło
obcowania z ludźmi, którzy zamknęli się w egocentrycznym poczuciu krzywdy, ale
ważny jest tutaj także język, który podkreśla piekielną przestrzeń ich
komunikacji. Słowa są jak ostre noże. Niektóre nie do
zniesienia, niektóre używane trochę jak teatralne rekwizyty. Vann odwraca uwagę
od najważniejszej w powieści relacji, by pokazać absurdalność nieco innej.
Widzimy wyraźnie, że cała sportretowana rodzina jest zatomizowana, ale
dostrzegamy także, że symboliczny brud to nie tylko obojętność jej członków
względem siebie. Tytuł funkcjonuje tu także w innym znaczeniu, odkrywanym
powoli w zakończeniu. Jest to z pewnością mroczna powieść o tym, co w relacjach
międzyludzkich nieodwracalne. O niepokoju, który narasta, by zamienić się w
furię. A może w gniew uwarunkowany tym, że każdy z bohaterów w jakiś sposób odczuwa,
że jego życie jest nie do zniesienia.
To książka o tym, co jeszcze
bardziej okropnego może wydobyć się z poczucia żalu, wściekłości, pewności
tego, że coś jest niesprawiedliwe, i ze zwyczajnej ludzkiej chciwości. Vann
daje ograniczony dostęp do myśli i mentalności swoich bohaterów. Wciąż zadajemy
sobie pytanie o celowość ich postępowania, ale przede wszystkim widzimy ich
jako wyjątkowo ekscentrycznych, nieprzewidywalnych. Stąd też nie ma chyba
zaskoczeń, kiedy Vann zmienia punkt ciężkości, przenosi nas w rewir innej
relacji, zaskakująco dobrze portretując to, jak można być dla siebie obcym i
dzikim oraz jednocześnie najbliższym na świecie. To mocna, zapadająca w pamięć
narracja o zawłaszczaniu i jego konsekwencjach. W dekoracjach spalonej słońcem
Kalifornii, gdzie znikąd nie ma ratunku, nie można się wyzwolić. Trochę studium
paranoi, trochę egzystencjalna opowieść o wybrakowanych uczuciach, których nikt
nigdy nie został nauczony. Zdecydowanie jedna z bardziej oryginalnych książek
tego roku.
PATRONAT MEDIALNY
1 komentarz:
Jestem ogromnie ciekawa. Temat prekarności w dzisiejszych czasach dotyka każdego, od sprzątaczek, przez uczonych, po biznesmenów. Nastały czasy wielkiego niepokoju, żalu, geniwu i braku sprawiedliwości.
Prześlij komentarz