2019-09-12

„Brud” David Vann


Wydawca: Pauza

Data wydania: 11 września 2019

Liczba stron: 256

Przekład: Dobromiła Jankowska

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Rodzinne zło

„Brud” nie jest powieścią dla każdego. David Vann nie oszczędza swoich bohaterów, ale również czytelników. Po lekturze jego drugiej książki widzę wyraźnie, że cechą charakterystyczną pisarstwa Vanna jest wyjątkowa bezkompromisowość. Inna tym razem od tej z „Legendy o samobójstwie”, bo tam autor rozważał problem nieobecności rodzica w relacji ojca i syna, „Brud” natomiast opowie o tej obecności w nadmiarze, zmieniając przestrzeń powiązań, ponieważ sportretuje tym razem syna wychowywanego przez toksyczną matkę. Właściwie izolowanego od prawdziwego życia, niemal hodowanego w myśl pokrętnej teorii. Dojrzewającego do buntu, bo takie życie, jakie wiedzie, nie może prowadzić do jakiegokolwiek spełnienia. Vann świetnie budował napięcie w opowiadaniach i dobrze wychodzi mu to w powieści. Bardzo zaskakuje, bo kiedy ma się wrażenie, że jesteśmy świadkami punktu kulminacyjnego, po nim wcale nie łapiemy oddechu. „Brud” jest chwilami trochę teatralny, a na pewno za taki można uznać wstrząsający finał. Jest w tej książce jednak dużo refleksji symbolicznej i sporo ukrytych znaczeń, które kwestionują bezkompromisowość rzeczywistego świata, nadają jej jeszcze bardziej mroczny wydźwięk.

Galen ma 22 lata i wydobył się znikąd. Nie ma ukształtowanej tożsamości, usiłuje ją odnaleźć, nurzając się w mistyce i transcendencji. Nie ma jednak żadnych intelektualnych ani naukowych wzorców, czytane książki odbiera bezpośrednio, analizuje przez pryzmat swojej zniekształconej wyobraźni i specyficznej wrażliwości. Wszystko jest tym, co sobie wymyśli. Galen jest więźniem matki, choć pozornie tego nie odczuwa. Zamknął się w świecie ograniczonych potrzeb, a matka przez lata zbudowała mu bezpieczną klatkę. Oboje mieszkają na kalifornijskim odludziu, celebrując matczyne działania mające na celu uznanie specyfiki ich wspólnego życia za coś oczywistego. Vann najpierw skoncentruje się na matce, celowo pozbawionej imienia. Jest ona tu pewną symboliczną figurą, dostrzeżemy to nieco później, na początku przyglądamy się jej działaniom, sposobowi wychowywania syna. Ta dwójka utknęła w dysfunkcyjnej relacji już dawno, a wszystko, co przeżywa razem, jedynie pogłębia tę dysfunkcję. Nie chodzi tylko o tendencje matki do kontrolowania życia syna i poczucie Galena, że on sam jest gdzie indziej, należy do innej przestrzeni, tkwi w innej rzeczywistości. Chodzi przede wszystkim o napięcia zbudowane na niedomówieniach. O to, że każde z nich pielęgnuje w sobie mikrokosmos przeżyć opartych na pewnej traumie. Oboje funkcjonują w specyficznym rytmie i domykają ciaśniej już zamkniętą przestrzeń. Świat, do którego wdziera się siostra matki wraz ze swoją córką.

Relacje Galena z młodszą kuzynką oparte są na nieznośnym dla niego napięciu erotycznym. Jennifer prowokuje i prowadzi z bohaterem specyficzną grę. Daje mu do zrozumienia, że interesująca może być jedynie jego seksualna męskość, poza nią nie istnieje jako mężczyzna. Deprecjonowanie Galena ma w tej powieści miejsce wiele razy i należy je rozpatrywać na kilku poziomach. Bohater jednocześnie szuka wyzwolenia, kwestionując wszelkie uznane przez społeczeństwo formy życia i relacji – jego nie dotyczą, on wyrósł w innego świata, innego rodzaju przeżyć i spojrzenia na to, co jest w życiu ważne. W tej chwili ważne są wdzięki kuszącej kuzynki, ale seksualność to u Galena jeden z wielu przedmiotów opresji. Vann naznacza swego bohatera specyficzną formą wyobcowania. Galen tkwi w matni – nie jest w stanie wydostać się poza to, co stworzyła matka, a jednocześnie kwestionuje wszystko, co widzi w ludziach. Ludzie nie są mu potrzebni do spełnienia i szczęścia. Świat jako taki nie jest potrzebny. Ekscentryczny mizantrop szuka porozumienia i jakiejś formy pojednania w naturze. Ale i ta może go zdradzać. Emblematyczna jest tu scena z zakończenia, w której Galen szaleńczo szarpie się i mocuje z ziemią – tą ziemią, w której miał odnaleźć ukojenie, a musi z pewnych powodów ją rozszarpać.

Powieść Vanna interesująco koncentruje się na stwierdzeniu: „Świat jest tym, co każdy z nas sobie z niego stworzy”. Widzimy bardzo wyraźnie, jakie światy wytworzyły wyobraźnie i emocje mieszkających ze sobą ludzi, którzy w swej bliskości są coraz bardziej toksyczni. Oddalają się, zaczynają nienawidzić. Każdy zaczyna okopywać się w rzeczywistości własnych rojeń i spostrzeżeń na temat drugiej osobie. Trudno jednak mówić tutaj o rzeczywistości, to wszystko jest płynne, bardzo niestabilne i przede wszystkim autodestrukcyjne. Trudno sobie nawet wyobrazić do końca to, co bohaterowie stwarzają w wyobraźni z tego, co widzą wokół, i z tego, co wokół mają. Pojawia się natomiast dużo zła, w bardzo różnych formach oraz przejawach. Ale to zło w relacjach rodzinnych nie uformowało się w jednym pokoleniu. „Brud” opowie o tym, jak bardzo można się od siebie oddalić, kiedy przeszłość zapamiętujemy i rozumiemy inaczej. Albo wtedy, gdy tej przeszłości po prostu nie ma. Pozostaje bolesna konfrontacja z kimś, z kim musi się dzielić życie, przestrzeń i emocje.

Ta powieść obrazuje piekło obcowania z ludźmi, którzy zamknęli się w egocentrycznym poczuciu krzywdy, ale ważny jest tutaj także język, który podkreśla piekielną przestrzeń ich komunikacji. Słowa są jak ostre noże. Niektóre nie do zniesienia, niektóre używane trochę jak teatralne rekwizyty. Vann odwraca uwagę od najważniejszej w powieści relacji, by pokazać absurdalność nieco innej. Widzimy wyraźnie, że cała sportretowana rodzina jest zatomizowana, ale dostrzegamy także, że symboliczny brud to nie tylko obojętność jej członków względem siebie. Tytuł funkcjonuje tu także w innym znaczeniu, odkrywanym powoli w zakończeniu. Jest to z pewnością mroczna powieść o tym, co w relacjach międzyludzkich nieodwracalne. O niepokoju, który narasta, by zamienić się w furię. A może w gniew uwarunkowany tym, że każdy z bohaterów w jakiś sposób odczuwa, że jego życie jest nie do zniesienia.

To książka o tym, co jeszcze bardziej okropnego może wydobyć się z poczucia żalu, wściekłości, pewności tego, że coś jest niesprawiedliwe, i ze zwyczajnej ludzkiej chciwości. Vann daje ograniczony dostęp do myśli i mentalności swoich bohaterów. Wciąż zadajemy sobie pytanie o celowość ich postępowania, ale przede wszystkim widzimy ich jako wyjątkowo ekscentrycznych, nieprzewidywalnych. Stąd też nie ma chyba zaskoczeń, kiedy Vann zmienia punkt ciężkości, przenosi nas w rewir innej relacji, zaskakująco dobrze portretując to, jak można być dla siebie obcym i dzikim oraz jednocześnie najbliższym na świecie. To mocna, zapadająca w pamięć narracja o zawłaszczaniu i jego konsekwencjach. W dekoracjach spalonej słońcem Kalifornii, gdzie znikąd nie ma ratunku, nie można się wyzwolić. Trochę studium paranoi, trochę egzystencjalna opowieść o wybrakowanych uczuciach, których nikt nigdy nie został nauczony. Zdecydowanie jedna z bardziej oryginalnych książek tego roku.


PATRONAT MEDIALNY

1 komentarz:

ElaR pisze...

Jestem ogromnie ciekawa. Temat prekarności w dzisiejszych czasach dotyka każdego, od sprzątaczek, przez uczonych, po biznesmenów. Nastały czasy wielkiego niepokoju, żalu, geniwu i braku sprawiedliwości.