2020-03-03

„Song nauczycielki” Vigdis Hjorth


Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 19 lutego 2020

Liczba stron: 256

Przekład: Marta Gołębiewska-Bijak

Oprawa: twarda

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Samoświadomość

Vigdis Hjorth jest mistrzynią ironizowania norweskości. Po rodzinnej psychodramie „Spadek” proponuje nam dużo bardziej kameralną i myślę, że znacznie bardziej uniwersalną powieść. Niemniej lokalny adres zaznaczony jest bardzo wyraźnie. Główna bohaterka jest typową Norweżką: dobrą, hojną, uporządkowaną, mającą satysfakcjonujące życie zawodowe i osobiste, mimo że to drugie naznacza od dłuższego czasu samotność. Wiedzie syte życie w spokojnym kraju. Takim, który wojny prowadzi gdzieś daleko. Gdy o rzeczywistości wojennej opowiada się na sali wykładowej, studenci przenoszą uwagę do swoich smartfonów. Lotte jest doskonałą obywatelką doskonale uporządkowanego kraju. Czytając „Song nauczycielki”, będziemy świadkami odsłaniania wszelkich niedoskonałości. Tych związanych z norweskością, ale także bardzo symbolicznych. To bowiem powieść o kwestii perspektywy. Opowiada, co może się wydarzyć, jeśli ktoś zechce się nam przyjrzeć innymi oczyma, zaprezentować nasze życie i poczynania z dystansu, na jaki nigdy nas nie stać.

Hjorth prowadzi nas przez codzienne życie Lotte Bøk w taki sposób, że odsłaniane są nam najbardziej intymne elementy tego życia. Przy tym wszystkim narracja jest stale surowa, zdystansowana. Bohaterka jest całkowicie poświęcona pracy. Wykłada, usiłuje zainteresować studentów pozornie archaicznymi tematami, zależy jej na przeniesieniu omawianych dramatów do codziennego życia. W wolnych chwilach ucieka do lasu, znajduje sobie bezpieczną przestrzeń innej aktywności, zwiększa dystans wobec ludzi, buduje sobie życie pełne rytuałów. Codziennie w drodze do pracy wypić cappuccino z mlekiem sojowym. Nie siorbać, pijąc smoothie przez rurkę. Nie lizać lodów na patyku. Zaprosić do swojego domu obcego człowieka dopiero wówczas, gdy przekona samą siebie, iż jest to absolutnie bezpieczne.

Tym obcym jest Tage Bast. Student, który kręci materiał filmowy. W ramach projektu chce przyjrzeć się związkom życia zawodowego z osobistym. Lotte zgadza się, by ją nagrywał. I kiedy myśli się, że zaraz będzie mieć miejsce romans rujnujący tę powieść, pojawia się przyjemne zaskoczenie, bo od momentu spotkania się tej dwójki nic w tej książce nie będzie oczywiste i jednoznaczne. Student nie wydaje się inwazyjny, ale narzędzie jego pracy już tak. Pojawiają się napięcia związane z czymś, czego Lotte do tej pory nie doświadczała. Życie w obiektywie zaczyna mieć inny kształt albo bohaterka chciałaby ten kształt zmienić, polepszyć. Kamera deprymuje Lotte. Okazuje się, że przy jej udziale bohaterka po raz pierwszy doprowadzi do pewnego rodzaju konfrontacji ze sobą. To będzie dynamiczny i dramatyczny proces. Oko kamery nie tylko spowoduje, że pewna siebie i swojej wartości jako nauczycielki Lotte zacznie widzieć pewne elementy codziennego życia inaczej. Ono zmusi ją, by przedefiniowała samą siebie. Przede wszystkim uporządkowany sens życia, w który tak doskonale wrosła, bo Norwegia jak mało które państwo na świecie pozwala bezpiecznie zakorzenić się w strefie własnego komfortu.

Vigdis Hjorth opowie o tym, co się dzieje, kiedy ta strefa zostaje naruszona. Doskonale pokazuje to poprzez codzienne czynności, które przestają być rytualne, rozpadają się, Lotte ma wrażenie niepanowania nad codziennością, wkrada się do jej duszy także kilka rodzajów niepewności. Można oczywiście chwilami odnieść wrażenie, że bohaterka hamletyzuje, ale całość – opisywana bardzo metodycznie, bez emocji – świata przedstawionego tej książki robi ogromne wrażenie. Zwłaszcza gdy orientujemy się, że jest to bardzo inteligentna opowieść o demaskacji, ale także skierowana do wewnątrz bohaterki opowieść o rozliczeniu z tym, co znaczy być dobrym i prawym człowiekiem.

Ciekawe są relacje bohaterki ze studentami. Między nimi a nią Brecht. Przesłania i symbole, które nie mogą być odczytane zgodnie z tym, czego oczekuje prowadząca zajęcia. W tej intrygującej interpretacji twórczości Brechta kryje się wciąż na nowo zadawane pytanie o to, gdzie leży granica między wytworzonym przez twórcę uczuciem czy emocją a tym, co przeżywa się na co dzień, doświadcza intensywnie i z pewną dozą niepewności, gdy każde doświadczenie jest gotowe nas zmienić. Czy „Song nauczycielki” to powieść o przemianie? W pewnym stopniu tak, ale chyba bardziej jest to zbiór fantazji o tym, w jaki sposób zabezpieczamy się przed światem, dopasowując się do niego na wygodnych dla nas zasadach. Dobry oraz uporządkowany kraj jak Norwegia pozwala wieść dobre i uporządkowane życie. Co jednak z nierównościami, krzywdą, z tym wszystkim pokazującym mroczne odbicie świata? Czy można w tym naprawdę uczestniczyć, kiedy tkwi się w codzienności stworzonej niczym bańka mydlana?

Hjorth fantazjuje o sferze złudzeń, dzięki którym możemy naprawdę poczuć się dobrze. O tym, że czasem nie my dopasowujemy się do świata, lecz on – dzięki szaleńczej pracy naszej wyobraźni – dopasowuje się do nas. Ta książka zwraca uwagę na to, jak wiele energii możemy poświęcić tworzeniu wspomnianych złudzeń. Jak bardzo sprytna, a jednocześnie niesamowicie krucha jest taka myślowa konstrukcja. Ta książka świetnie pokazuje, że cały uporządkowany świat może ujawnić swoje niepewne fundamenty, kiedy pojawi się niespodziewana okoliczność. Tutaj jest nią ujrzenie siebie w taki sposób, w jaki nigdy nie można byłoby się ujrzeć. To też interesująca historia o tym, co to znaczy zmieniać świat. Najwygodniej robić to bez obciążenia samego siebie, bez jakiegokolwiek dyskomfortu. Norweska pisarka pyta również o to, za co w życiu powinniśmy wziąć pełną odpowiedzialność. Studenci Lotte wydają się bierni i niegotowi na żaden rodzaj odpowiedzialności. Ona sama przyjmuje na siebie bardzo wiele, ale czy tak naprawdę nie tkwi w pewnej hipokryzji? Podoba mi się to, że „Song nauczycielki” bardzo powoli, ale konsekwentnie odsłania kolejne dylematy bohaterki, dając jej coraz mniej przestrzeni i powietrza. Jakby pięknie uporządkowany świat miał runąć. Ale tu nie o to chodzi. Chodzi o zmianę perspektywy życia poprzez to, kim się jest w tym życiu. Hjorth jest bezkompromisowa i nie oszczędza Lotte. Ale dzięki temu sugestywnie opowiada o tym, że potrzebą człowieka jest pewność siebie, a rzeczywistością wokół niego ciągła wątpliwość i konieczność zadawania trudnych pytań. Dlatego ta książka, nie oddziałująca aż tak silnie jak „Spadek”, to kolejny dowód pisarskiej inteligencji Vigdis Hjorth, a także jej umiejętności odsłaniania tego, co niewygodne, i prezentowanie tych odsłon bez nadmiernej emocjonalności. Naprawdę dobra książka.

Brak komentarzy: