Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 19 lutego 2020
Liczba stron: 256
Przekład: Marta
Gołębiewska-Bijak
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Samoświadomość
Vigdis Hjorth jest mistrzynią
ironizowania norweskości. Po rodzinnej psychodramie „Spadek” proponuje nam dużo
bardziej kameralną i myślę, że znacznie bardziej uniwersalną powieść. Niemniej
lokalny adres zaznaczony jest bardzo wyraźnie. Główna bohaterka jest typową
Norweżką: dobrą, hojną, uporządkowaną, mającą satysfakcjonujące życie zawodowe
i osobiste, mimo że to drugie naznacza od dłuższego czasu samotność. Wiedzie
syte życie w spokojnym kraju. Takim, który wojny prowadzi gdzieś daleko. Gdy o
rzeczywistości wojennej opowiada się na sali wykładowej, studenci przenoszą
uwagę do swoich smartfonów. Lotte jest doskonałą obywatelką doskonale
uporządkowanego kraju. Czytając „Song nauczycielki”, będziemy świadkami
odsłaniania wszelkich niedoskonałości. Tych związanych z norweskością, ale
także bardzo symbolicznych. To bowiem powieść o kwestii perspektywy.
Opowiada, co może się wydarzyć, jeśli ktoś zechce się nam przyjrzeć innymi
oczyma, zaprezentować nasze życie i poczynania z dystansu, na jaki nigdy nas
nie stać.
Hjorth prowadzi nas przez
codzienne życie Lotte Bøk w taki sposób, że odsłaniane są nam najbardziej
intymne elementy tego życia. Przy tym wszystkim narracja jest stale surowa,
zdystansowana. Bohaterka jest całkowicie poświęcona pracy. Wykłada, usiłuje
zainteresować studentów pozornie archaicznymi tematami, zależy jej na
przeniesieniu omawianych dramatów do codziennego życia. W wolnych chwilach
ucieka do lasu, znajduje sobie bezpieczną przestrzeń innej aktywności, zwiększa
dystans wobec ludzi, buduje sobie życie pełne rytuałów. Codziennie w drodze do
pracy wypić cappuccino z mlekiem sojowym. Nie siorbać, pijąc smoothie przez
rurkę. Nie lizać lodów na patyku. Zaprosić do swojego domu obcego człowieka
dopiero wówczas, gdy przekona samą siebie, iż jest to absolutnie bezpieczne.
Tym obcym jest Tage Bast.
Student, który kręci materiał filmowy. W ramach projektu chce przyjrzeć się
związkom życia zawodowego z osobistym. Lotte zgadza się, by ją nagrywał. I
kiedy myśli się, że zaraz będzie mieć miejsce romans rujnujący tę powieść,
pojawia się przyjemne zaskoczenie, bo od momentu spotkania się tej dwójki nic w
tej książce nie będzie oczywiste i jednoznaczne. Student nie wydaje się
inwazyjny, ale narzędzie jego pracy już tak. Pojawiają się napięcia związane z
czymś, czego Lotte do tej pory nie doświadczała. Życie w obiektywie zaczyna
mieć inny kształt albo bohaterka chciałaby ten kształt zmienić, polepszyć. Kamera
deprymuje Lotte. Okazuje się, że przy jej udziale bohaterka po raz pierwszy
doprowadzi do pewnego rodzaju konfrontacji ze sobą. To będzie dynamiczny i
dramatyczny proces. Oko kamery nie tylko spowoduje, że pewna siebie i swojej
wartości jako nauczycielki Lotte zacznie widzieć pewne elementy codziennego
życia inaczej. Ono zmusi ją, by przedefiniowała samą siebie. Przede
wszystkim uporządkowany sens życia, w który tak doskonale wrosła, bo Norwegia
jak mało które państwo na świecie pozwala bezpiecznie zakorzenić się w strefie
własnego komfortu.
Vigdis Hjorth opowie o tym, co
się dzieje, kiedy ta strefa zostaje naruszona. Doskonale pokazuje to poprzez
codzienne czynności, które przestają być rytualne, rozpadają się, Lotte ma
wrażenie niepanowania nad codziennością, wkrada się do jej duszy także kilka
rodzajów niepewności. Można oczywiście chwilami odnieść wrażenie, że bohaterka
hamletyzuje, ale całość – opisywana bardzo metodycznie, bez emocji – świata
przedstawionego tej książki robi ogromne wrażenie. Zwłaszcza gdy orientujemy
się, że jest to bardzo inteligentna opowieść o demaskacji, ale także skierowana
do wewnątrz bohaterki opowieść o rozliczeniu z tym, co znaczy być dobrym i
prawym człowiekiem.
Ciekawe są relacje bohaterki
ze studentami. Między nimi a nią Brecht. Przesłania i symbole, które nie mogą
być odczytane zgodnie z tym, czego oczekuje prowadząca zajęcia. W tej
intrygującej interpretacji twórczości Brechta kryje się wciąż na nowo zadawane
pytanie o to, gdzie leży granica między wytworzonym przez twórcę uczuciem czy
emocją a tym, co przeżywa się na co dzień, doświadcza intensywnie i z pewną
dozą niepewności, gdy każde doświadczenie jest gotowe nas zmienić. Czy „Song
nauczycielki” to powieść o przemianie? W pewnym stopniu tak, ale chyba bardziej
jest to zbiór fantazji o tym, w jaki sposób zabezpieczamy się przed światem,
dopasowując się do niego na wygodnych dla nas zasadach. Dobry oraz
uporządkowany kraj jak Norwegia pozwala wieść dobre i uporządkowane życie. Co
jednak z nierównościami, krzywdą, z tym wszystkim pokazującym mroczne odbicie
świata? Czy można w tym naprawdę uczestniczyć, kiedy tkwi się w codzienności
stworzonej niczym bańka mydlana?
Hjorth fantazjuje o sferze
złudzeń, dzięki którym możemy naprawdę poczuć się dobrze. O tym, że czasem nie
my dopasowujemy się do świata, lecz on – dzięki szaleńczej pracy naszej
wyobraźni – dopasowuje się do nas. Ta książka zwraca uwagę na to, jak wiele
energii możemy poświęcić tworzeniu wspomnianych złudzeń. Jak bardzo sprytna, a
jednocześnie niesamowicie krucha jest taka myślowa konstrukcja. Ta książka
świetnie pokazuje, że cały uporządkowany świat może ujawnić swoje niepewne
fundamenty, kiedy pojawi się niespodziewana okoliczność. Tutaj jest nią
ujrzenie siebie w taki sposób, w jaki nigdy nie można byłoby się ujrzeć. To też
interesująca historia o tym, co to znaczy zmieniać świat. Najwygodniej robić to
bez obciążenia samego siebie, bez jakiegokolwiek dyskomfortu. Norweska
pisarka pyta również o to, za co w życiu powinniśmy wziąć pełną
odpowiedzialność. Studenci Lotte wydają się bierni i niegotowi na żaden rodzaj
odpowiedzialności. Ona sama przyjmuje na siebie bardzo wiele, ale czy tak
naprawdę nie tkwi w pewnej hipokryzji? Podoba mi się to, że „Song nauczycielki”
bardzo powoli, ale konsekwentnie odsłania kolejne dylematy bohaterki, dając jej
coraz mniej przestrzeni i powietrza. Jakby pięknie uporządkowany świat miał
runąć. Ale tu nie o to chodzi. Chodzi o zmianę perspektywy życia poprzez to,
kim się jest w tym życiu. Hjorth jest bezkompromisowa i nie oszczędza Lotte.
Ale dzięki temu sugestywnie opowiada o tym, że potrzebą człowieka jest pewność
siebie, a rzeczywistością wokół niego ciągła wątpliwość i konieczność zadawania
trudnych pytań. Dlatego ta książka, nie oddziałująca aż tak silnie jak
„Spadek”, to kolejny dowód pisarskiej inteligencji Vigdis Hjorth, a także jej
umiejętności odsłaniania tego, co niewygodne, i prezentowanie tych odsłon bez
nadmiernej emocjonalności. Naprawdę dobra książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz