2020-05-13

„Filip i hydra” Patryk Fijałkowski


Wydawca: Poradnia K

Data wydania: 15 kwietnia 2020

Liczba stron: 360

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: Ślady przeszłości

Książka Patryka Fijałkowskiego jest jednocześnie znakomita i fatalna. To niezwykłe, że można napisać taką historię, tak wewnętrznie rozsadzoną, zaskakującą, ale i rozczarowującą. Nie spotkałem się jeszcze w obrębie jednej powieści z budowaniem jej za pomocą tak doskonale przemyślanej frazy przeplatanej infantylną narracją przypominającą trochę pracę na szkolny konkurs literacki. „Filip i hydra” to dwa słowa oznaczające to zaskakujące przeciwieństwo. Jako opowieść o dziecku zmagającym się z przemocą domową jest to rzecz wyśmienita. Intensywne, mocne i plastyczne sceny obrazujące architekturę domowego terroru zapierają dech w piersiach, a jednocześnie pozostawiają po sobie niepokojące napięcie. To napięcie Fijałkowski buduje bardzo dobrze, nie tyle przekonująco ukazując rzeczywistość widzianą oczyma małego chłopca, ile przede wszystkim koncentrując się na pojedynczych scenach niosących w sobie ładunek emocji wszystkich uczestników zdarzeń. Retrospekcje w tej powieści zapadają w pamięć, to świadoma swego wyrazu i ciężaru, bardzo dojrzała proza. Jednak historia dorosłego już bohatera walczącego z tytułowym stworem to próba hiperbolizacji symboli, naiwna opowieść o hamletyzującym chłopcu z mieczykiem u boku, bardzo naiwna i literacko słaba. Trudno zatem czytać „Filipa i hydrę” bez pewnego dysonansu poznawczego. Czyta się trudno, bo genialne fragmenty przeplatają się z książką o problemach z gatunku young adult.

Mały Filip jest strachem. Boi się, gdy patrzy w puste oczodoły swego silnego i dużego ojca. Boi się, gdy widzi poranione i posiniaczone ciało mamy, która jest dla niego najpiękniejsza na świecie. Boi się przede wszystkim wtedy, gdy czeka na kolejny wybuch agresji domowego potwora. Człowieka charyzmatycznego w najbardziej mroczny sposób. To będzie punkt odniesienia w życiu Filipa – tata z oczodołami pełnymi potworów będzie warunkował to, kiedy chłopiec, a potem dorosły mężczyzna, będzie mógł wziąć głęboki oddech. Pomiędzy jednym aktem przemocy a drugim. Między jednym o nim wspomnieniem a drugim. Trudno jednoznacznie orzec, kto w konfrontacji z głową rodu jest bardziej przezroczysty, bardziej niewidzialny. Czy żona stająca się tylko poranionym ciałem, przyjmująca na siebie ciosy i planująca zemstę, ale na co dzień uciekająca w bezwolę i działająca kompulsywnie, gdy chce z siebie zrzucić odium takiej żony, ale także ciężar bycia matką? Czy syn, który jest obecny, gdy tata wymierza domową sprawiedliwość, lecz jest przy niej tylko nieśmiałym oddechem bądź udawaną obojętnością? Ogrom rodzinnego cierpienia jest przez Fijałkowskiego portretowany z jednej strony dosadnie, z drugiej jednak poprzez niedomówienia, przemilczany ból, niewypowiedziane słowa. Bo tylko domowy kat ma jakąś swoją tożsamość, ale nie jest to coś, co daje mu przewagę w codziennej eskalacji przemocy. Ta przemoc jest tu warunkowana przyzwoleniem, a cały dom dusi się w toksyczności wytwarzanej między jednym a drugim biciem.

Dorosły Filip jest już tylko tendencją ucieczkową, bo niczym innym być nie może. Zaprzecza temu, co dzielnie wykrzykiwał mamie i wujkowi podczas jednej z sielankowych wypraw bez kata u boku. „Ja się nigdy nie gubię” – te słowa brzmiały wyraźnie przed laty, ale teraz są tylko gorzkim zaprzeczeniem tego, kim jest Filip. A jest opozycją wobec ojca. Gniewem na niego. Jest tym, co chciałoby być dostrzegane jako godny przeciwnik tyrana. Dorosły Filip to idiosynkrazja wobec człowieka, który przez lata dusił emocjonalnie, szantażował, stawał się coraz większym koszmarem i coraz silniej zakorzeniał się jako ten, za którym stało złe do cna życie. Emocjonalne blokady i tłumioną wściekłość świetnie obrazuje scena, kiedy ojciec chce zagrać z synem w piłkę, zrobić coś razem. Pokazać, że mogą znaleźć wspólną radość jak tysiące ojców i synów. Ale ta konfrontacja to początek bolesnej opresji. Prowadzącej do momentu, w którym Filip będzie się musiał zmierzyć z demonem dużo bardziej przerażającym niż tytułowa hydra.

Tu dochodzę do słabości tej książki, jej narracyjnych mielizn i czytelniczego przekonania, jakby jedną powieść pisało dwóch autorów. Hydra wędruje za Filipem. Filip walczy z nią na każdym kroku. Nawet dostaje miecz, żeby ścinać łby. Sam Filip jest młodzieńcem, który już przed południem bywa zmęczony samym sobą. Nie wychodzi mu w związku, niezbyt spełnia się jako wokalista zespołu, czuje bezsens studiowania. Jest przekonany, że nikt w niego nie wierzy, a każde słowo skierowane w swoim kierunku traktuje jak potencjalnie wymierzoną w niego broń. I jest w tym wszystkim, niestety, bardzo nieprzekonujący. Dochodzi do tego jeszcze jakiś fikcyjny albo może realny przyjaciel, bohater drugiego planu pojawiający się i znikający nieco bez sensu. Do tego rozważania dwudziestojednoletniego Filipa – miałkie, banalne, przesycone taką formą egocentryzmu, która zwykle prosi otoczenie o postrzeganie egocentryka jako kogoś wyjątkowego, wyjątkowo również naznaczonego cierpieniem.

A przecież ładunek bolesnych emocji i traum, które niesie ze sobą bohater, jest naprawdę ogromny. Siłę tego ładunku widzimy w momencie, w którym chłopiec musi oswoić się z przerażającą rzeczywistością, rozmaitymi odcieniami strachu, przejmującym oczekiwaniem na coś, co będzie jeszcze gorsze, niż było to poprzednie. Mały Filip z zaskoczeniem odkrywa przestrzeń wewnętrznej wolności, gdzie przez chwilę może być daleko od swego bolesnego życia. Ale wydarzy się coś, co naznaczy go na zawsze. Ktoś z niego zrezygnuje i po tym akcie rezygnacji chłopiec zawsze już będzie łkał w samotności. I to wszystko niesamowicie mocno wybrzmiewa w czasie przeszłym.

Tymczasem dorosły Filip ze swoim urojonym obrazem potwora tuż obok jest niemożliwie męczący. Tym bardziej że walka z hydrą to taki rozjechany logicznie komiks z mnogością dymków zapełnionych onomatopejami. Napisane to jest nawet w konwencji „zabili go i uciekł”, bo hydra jest w stanie pałaszować bohatera, ale on daje radę i zmartwychwstaje. Wiem, to ironizowanie z czytelnej symboliki, ale przede wszystkim dlatego, że figura hydry jest tu w swej oczywistości śmieszna, a w pewnym momencie niepotrzebna. Można odnieść wrażenie, że po lekturze retrospekcji z domu, gdzie zamieszkała przemoc, chciałoby się – jak bohater – naprawdę pożegnać z tym pretensjonalnym stworem. I dlatego kompletnie nie wiem, jak mam całościowo ocenić tę powieść. To na pewno ważny, przemyślany i bardzo przejmujący głos w polskiej literaturze współczesnej portretującej rodzinne piekło relacji. Patryk Fijałkowski po mistrzowsku oddaje kondycję nieszczęśliwego dziecka. Kiedy przechodzi do opowiadania o nieszczęściu tego dziecka jako dorosłego, staje się już jakby innym pisarzem. Słabym i kwestionującym talent tego, który opowiada o tożsamości strachu chłopca.

2 komentarze:

Patrycja Łukaszyk pisze...

Ta książka musi być faktycznie niezwykła, trudno ją ocenić jednoznacznie i zawiera w sobie wiele trudnych tematów. Z ciekawości muszę sięgnąć :)

AnjaBerger pisze...

Oj, niełatwa to lektura, ale cieszę, się, że się nie poddałam. Choć momentami miałam ściśnięte gardło. Ujęła mnie sposobem narracji - przede wszystkim ze względu na przeplatające się dwie perspektywy czasowe: małego i dorosłego już Filipa - niby już tak było nieraz a jednak tu jakoś inaczej. Ale też tak trafnym przedstawieniem tych zmagań ofiar przemocy jako walki z hydrą - odrąbiesz jedną głowę a urosną dwie lub trzy kolejne... Mocno dotyka szczególnie teraz w tym czasie izolacji, który potęguje agresję i konflikty.