2020-08-21

„Mistral” Justyna Mietlicka


Wydawca: Zysk i S-ka

Data wydania: 11 sierpnia 2020

Liczba stron: 304

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 36,90 zł

Tytuł recenzji: Związek w rozpadzie

Wciąż czekam na rzetelny reportaż o Marsylii. Pozbawiony politycznej poprawności, ale również jakichkolwiek uprzedzeń. Mam wrażenie, że to miasto jest społecznym i egzystencjalnym freskiem. Chciałbym, żeby ktoś podjął się tematu zobrazowania tego miejsca w literaturze faktu. Tymczasem szukam obrazów Marsylii w beletrystyce i za to, że znalazłem go w „Mistralu”, jestem Justynie Mietlickiej bardzo wdzięczny. Tym bardziej że to realistyczne i sugestywne sportretowanie francuskiego miasta odbiegające od – celowo przystosowanej do powieści sensacyjnej – hiperboli, którą można przeczytać w „Dotyku” Tomasza Hildebrandta. Tam jest to brawurowa fantazja, u Mietlickiej czuły i zniuansowany obraz miejsca, które stanie się tłem dla dramatycznego tygodnia dwójki ludzi będących w agonalnej fazie swojego związku.

Niestety, kiedy autorka podejmuje temat relacji w rozpadzie, nie mogę już wykrzesać z siebie entuzjazmu wobec tej debiutanckiej powieści. Sam temat jest bardzo trudny, choć niewątpliwie atrakcyjny literacko, bo wybierają go takie literackie ikony jak Lauren Groff, której „Fatum i furia” wcale nie jest dobrym przykładem tego, jak opowiadać o związku ulegającym destrukcji. Mietlicka bardzo się stara pokazać, jak bardzo podzieleni i osobni są jej bohaterowie. Dalecy od fizycznych zbliżeń, oddaleni są również od jakiejkolwiek formy czułości i empatii wobec siebie. Poznają obce miasto na swoich zasadach. Wędrując po ulicach Marsylii, obcujemy z jego pragmatyzmem i jej idealizmem. Są napięcia i chwilami atmosfera staje się odpowiednio duszna, przytłaczająca. Ale to nie wystarczy, by sugestywnie zobrazować wspomniany wyżej problem i sprostać temu literackiemu wyzwaniu. Czekając na powiew śródziemnomorskiego wiatru z tytułu i przebywając w otoczeniu ciepłego akwenu, wciąż tak naprawdę mamy do czynienia z narracyjną flautą. Nie pomagają ani liczne retrospekcje, które czasami wydają się niepotrzebne, nie wyjaśniając motywacji działań bohaterów ani zasadniczo nie wzbogacając ich wizerunków psychologicznych, ani wprowadzenie tego tajemniczego trzeciego, osoby obserwującej związek z oddalenia i wpływającej na kształt marsylskich relacji.

Rita jest artystką. Aktualnie zajmuje ją remont, po którym będzie mogła otworzyć swoją galerię sztuki. Rita portretowana przez Mietlicką bardzo mocno – niestety – utwierdza nas w stereotypach dotyczących artystów, a już szczególnie dydaktyczne i zupełnie niepotrzebne (choć w pewien sposób się to broni) jest podkreślanie przekonania bohaterki, że artyści mogą wszystko i wszystko się im przebacza. Rita widzi świat jako specyficzne dzieło sztuki. Ale umie również wyłuskiwać wszystkie plamiące go elementy. Potrafi być zasadnicza, zaborcza i zdeterminowana. Dołącza do męża, który jedzie w interesach do Marsylii. Do człowieka, który decyduje, że czas już zakończyć związek z Ritą. Deklaracja Huberta otwierająca powieść nadaje jej od razu pewien bezkompromisowy charakter. Chciałoby się widzieć tę bezkompromisowość nadal, ale bohaterowie rzadko pokazują pazury. Szkoda, bo oboje sportretowani są w taki sposób, że żadnego z nich nie można darzyć sympatią. Tym bardziej czeka się na perfidne gry z ich strony. Zagrania poniżej pasa. Potęgujące napięcie słowa lub działania. Justyna Mietlicka rozgrywa dramatyzm raczej na poziomie myśli bohaterów. Więcej emocji dostarczy nam rasista i ksenofob Hubert niż śledzenie tego, jaką piękną katastrofą tego związku ma być tydzień na południu Francji.

Należy pochwalić debiutantkę za to, że potrafi niuansować nastroje i sprawnie dzięki temu budować czasami napięcie. Które jednocześnie nie wytrzymuje próby kilku akapitów i rozpada się, akcja podąża do przodu sennym rytmem i niekoniecznie można zrozumieć jej kierunek. A na pewno – po jakimś czasie – nie odkrywamy niczego nowego, jeśli chodzi o skonfliktowaną parę. Tajemniczy Marcel, dawny znajomy Rity, pojawia się tu jako specyficzny przewodnik po Marsylii, ale tę trójkę łączą wydarzenia inne niż zwiedzanie miasta. Marcel to pewna mroczna przeszłość, ale i ktoś, kto odświeża stęchłą nieco relację, która zmierza ku rozpadowi, jednak wspólnie – Rita i Hubert jako para – stanowią nadal pewien kontrast dla człowieka, z którym wiążą ich różne emocje. A za tym idą także interesujące działania. Związek rozpada się poprzez trzecią osobę, a może dzięki tej osobie widzimy wyraźniej wszelkie pęknięcia.

W relacji z Marcelem Rita odsłania się bardziej, choć niesatysfakcjonująco. Hubert nie ujawnia się inaczej, niż można zakładać, wnioskując z tego, co zarysowują pierwsze rozdziały. Mężczyzna lubiący wielkość – domu, samochodu, swojego ego. Poza tym bezbarwny i mało interesujący literacko. Wiemy, czego chce, czego oczekuje, jego plany i zamierzenia są bardzo proste. Justyna Mietlicka być może celowo upraszcza tak tę postać, by kontrapunktowo portretować Ritę, ale mimo wszystko brak mi tutaj żaru i elegancji okrucieństwa, która powinna kryć się w działaniach ludzi chcących rozstać się w białych rękawiczkach, ale jednocześnie odpowiednio silnie zranić. Rita i Hubert to w gruncie rzeczy przyczajone zwierzęta gotowe w każdej chwili walczyć o autonomię. Tutaj walka rozgrywa się przede wszystkim w sferze wrażliwości i tego, jak różnie widzą obce miasto. A to mimo wszystko za mało.

„Mistral” to całkiem niezła proza obyczajowa, która nie wykorzystuje swojego potencjału. Nie oczekiwałem wcale teatralnych scen czy nadmiernego napięcia budowanego czasami i sztucznie, i niepotrzebnie. Chodzi mi o to, że z atmosfery wzajemnych niedomówień zasadniczo nic się w tej powieści nie wydobywa. Mietlicka skupia się na konstruowaniu scen, których atrakcyjność to portretowanie miejsc, nie znajdujących się w nich ludzi. Bardzo niepokojące jest to, że ta książka w pewnych momentach jest wyjątkowo monotonna, zaczyna zwyczajnie nudzić. Wygasają wzbudzone czytelnicze nadzieje, kiedy pierwsze rozdziały obiecują jakąś iskrzącą konfrontację albo po prostu ciekawe zderzenie dwójki ludzi, którzy z różnych powodów nie mogą już być razem. Czy satysfakcjonować może zakończenie? Nie wiem. Mnie szczególnie nie poruszyło. Odniosłem nawet wrażenie, że zostało napisane trochę na kolanie. Pisarka chce być jakaś, widać w tej powieści potrzebę pokazania własnego sposobu obrazowania emocji i działań. To bardzo cenne. Bohaterowie są dostatecznie wyraźni, by później mocno zapadać w pamięć, a jednak tego nie robią. Dlatego pozostaje spore rozczarowanie, lecz i podziw dla Justyny Mietlickiej, która postanowiła się zmierzyć z bardzo trudnym literacko tematem. Także za to, w jaki sposób to, co oswojone i znane w relacji, staje się toksyczne i lepiej widoczne w realiach obcego miejsca. W tym znaczeniu jest to książka o Marsylii, która deprymuje, osacza i niszczy. Szkoda tylko, że nie czuć obiecanego powiewu mistrala. Że to wszystko jest całkiem przyzwoicie skomponowane, ale nie wydarza się rewolucja, żadna siła nie przestawia elementów tego świata przedstawionego.

Brak komentarzy: