Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: 11 sierpnia 2020
Liczba stron: 304
Oprawa: miękka ze
skrzydełkami
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Związek
w rozpadzie
Wciąż czekam na rzetelny
reportaż o Marsylii. Pozbawiony politycznej poprawności, ale również
jakichkolwiek uprzedzeń. Mam wrażenie, że to miasto jest społecznym i
egzystencjalnym freskiem. Chciałbym, żeby ktoś podjął się tematu zobrazowania
tego miejsca w literaturze faktu. Tymczasem szukam obrazów Marsylii w beletrystyce
i za to, że znalazłem go w „Mistralu”, jestem Justynie Mietlickiej bardzo
wdzięczny. Tym bardziej że to realistyczne i sugestywne sportretowanie
francuskiego miasta odbiegające od – celowo przystosowanej do powieści
sensacyjnej – hiperboli, którą można przeczytać w „Dotyku” Tomasza
Hildebrandta. Tam jest to brawurowa fantazja, u Mietlickiej czuły i
zniuansowany obraz miejsca, które stanie się tłem dla dramatycznego tygodnia dwójki
ludzi będących w agonalnej fazie swojego związku.
Niestety, kiedy autorka
podejmuje temat relacji w rozpadzie, nie mogę już wykrzesać z siebie entuzjazmu
wobec tej debiutanckiej powieści. Sam temat jest bardzo trudny, choć
niewątpliwie atrakcyjny literacko, bo wybierają go takie literackie ikony jak
Lauren Groff, której „Fatum i furia” wcale nie jest dobrym przykładem tego, jak
opowiadać o związku ulegającym destrukcji. Mietlicka bardzo się stara pokazać,
jak bardzo podzieleni i osobni są jej bohaterowie. Dalecy od fizycznych
zbliżeń, oddaleni są również od jakiejkolwiek formy czułości i empatii wobec
siebie. Poznają obce miasto na swoich zasadach. Wędrując po ulicach Marsylii,
obcujemy z jego pragmatyzmem i jej idealizmem. Są napięcia i chwilami atmosfera
staje się odpowiednio duszna, przytłaczająca. Ale to nie wystarczy, by
sugestywnie zobrazować wspomniany wyżej problem i sprostać temu literackiemu
wyzwaniu. Czekając na powiew śródziemnomorskiego wiatru z tytułu i
przebywając w otoczeniu ciepłego akwenu, wciąż tak naprawdę mamy do czynienia z
narracyjną flautą. Nie pomagają ani liczne retrospekcje, które czasami
wydają się niepotrzebne, nie wyjaśniając motywacji działań bohaterów ani
zasadniczo nie wzbogacając ich wizerunków psychologicznych, ani wprowadzenie
tego tajemniczego trzeciego, osoby obserwującej związek z oddalenia i
wpływającej na kształt marsylskich relacji.
Rita jest artystką. Aktualnie
zajmuje ją remont, po którym będzie mogła otworzyć swoją galerię sztuki. Rita
portretowana przez Mietlicką bardzo mocno – niestety – utwierdza nas w
stereotypach dotyczących artystów, a już szczególnie dydaktyczne i zupełnie niepotrzebne
(choć w pewien sposób się to broni) jest podkreślanie przekonania bohaterki, że
artyści mogą wszystko i wszystko się im przebacza. Rita widzi świat jako
specyficzne dzieło sztuki. Ale umie również wyłuskiwać wszystkie plamiące go
elementy. Potrafi być zasadnicza, zaborcza i zdeterminowana. Dołącza do męża,
który jedzie w interesach do Marsylii. Do człowieka, który decyduje, że czas
już zakończyć związek z Ritą. Deklaracja Huberta otwierająca powieść nadaje jej
od razu pewien bezkompromisowy charakter. Chciałoby się widzieć tę
bezkompromisowość nadal, ale bohaterowie rzadko pokazują pazury. Szkoda, bo
oboje sportretowani są w taki sposób, że żadnego z nich nie można darzyć
sympatią. Tym bardziej czeka się na perfidne gry z ich strony. Zagrania poniżej
pasa. Potęgujące napięcie słowa lub działania. Justyna Mietlicka rozgrywa
dramatyzm raczej na poziomie myśli bohaterów. Więcej emocji dostarczy nam
rasista i ksenofob Hubert niż śledzenie tego, jaką piękną katastrofą tego
związku ma być tydzień na południu Francji.
Należy pochwalić debiutantkę
za to, że potrafi niuansować nastroje i sprawnie dzięki temu budować czasami
napięcie. Które jednocześnie nie wytrzymuje próby kilku akapitów i rozpada się,
akcja podąża do przodu sennym rytmem i niekoniecznie można zrozumieć jej
kierunek. A na pewno – po jakimś czasie – nie odkrywamy niczego
nowego, jeśli chodzi o skonfliktowaną parę. Tajemniczy Marcel, dawny znajomy
Rity, pojawia się tu jako specyficzny przewodnik po Marsylii, ale tę trójkę
łączą wydarzenia inne niż zwiedzanie miasta. Marcel to pewna mroczna
przeszłość, ale i ktoś, kto odświeża stęchłą nieco relację, która zmierza ku
rozpadowi, jednak wspólnie – Rita i Hubert jako para – stanowią nadal pewien
kontrast dla człowieka, z którym wiążą ich różne emocje. A za tym idą także
interesujące działania. Związek rozpada się poprzez trzecią osobę, a może
dzięki tej osobie widzimy wyraźniej wszelkie pęknięcia.
W relacji z Marcelem Rita
odsłania się bardziej, choć niesatysfakcjonująco. Hubert nie ujawnia się
inaczej, niż można zakładać, wnioskując z tego, co zarysowują pierwsze
rozdziały. Mężczyzna lubiący wielkość – domu, samochodu, swojego ego. Poza tym
bezbarwny i mało interesujący literacko. Wiemy, czego chce, czego oczekuje,
jego plany i zamierzenia są bardzo proste. Justyna Mietlicka być może celowo
upraszcza tak tę postać, by kontrapunktowo portretować Ritę, ale mimo wszystko
brak mi tutaj żaru i elegancji okrucieństwa, która powinna kryć się w
działaniach ludzi chcących rozstać się w białych rękawiczkach, ale jednocześnie
odpowiednio silnie zranić. Rita i Hubert to w gruncie rzeczy przyczajone
zwierzęta gotowe w każdej chwili walczyć o autonomię. Tutaj walka rozgrywa się
przede wszystkim w sferze wrażliwości i tego, jak różnie widzą obce miasto. A
to mimo wszystko za mało.
„Mistral” to całkiem niezła
proza obyczajowa, która nie wykorzystuje swojego potencjału. Nie oczekiwałem
wcale teatralnych scen czy nadmiernego napięcia budowanego czasami i sztucznie,
i niepotrzebnie. Chodzi mi o to, że z atmosfery wzajemnych niedomówień
zasadniczo nic się w tej powieści nie wydobywa. Mietlicka skupia się na
konstruowaniu scen, których atrakcyjność to portretowanie miejsc, nie
znajdujących się w nich ludzi. Bardzo niepokojące jest to, że ta książka w
pewnych momentach jest wyjątkowo monotonna, zaczyna zwyczajnie nudzić. Wygasają
wzbudzone czytelnicze nadzieje, kiedy pierwsze rozdziały obiecują jakąś
iskrzącą konfrontację albo po prostu ciekawe zderzenie dwójki ludzi, którzy z
różnych powodów nie mogą już być razem. Czy satysfakcjonować może
zakończenie? Nie wiem. Mnie szczególnie nie poruszyło. Odniosłem nawet
wrażenie, że zostało napisane trochę na kolanie. Pisarka chce być jakaś, widać
w tej powieści potrzebę pokazania własnego sposobu obrazowania emocji i
działań. To bardzo cenne. Bohaterowie są dostatecznie wyraźni, by później mocno
zapadać w pamięć, a jednak tego nie robią. Dlatego pozostaje spore
rozczarowanie, lecz i podziw dla Justyny Mietlickiej, która postanowiła się
zmierzyć z bardzo trudnym literacko tematem. Także za to, w jaki sposób to, co
oswojone i znane w relacji, staje się toksyczne i lepiej widoczne w realiach
obcego miejsca. W tym znaczeniu jest to książka o Marsylii, która deprymuje,
osacza i niszczy. Szkoda tylko, że nie czuć obiecanego powiewu mistrala. Że to
wszystko jest całkiem przyzwoicie skomponowane, ale nie wydarza się rewolucja,
żadna siła nie przestawia elementów tego świata przedstawionego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz