Wydawca: Sonia Draga
Data wydania: 28 października 2020
Liczba stron: 312
Przekład: Adam Olesiejuk
Oprawa: zintegrowana
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: We śnie i na jawie
Nie wiem, czy to lepsza, czy gorsza książka Chrisa Bohjaliana, bo „Lunatyczka” to moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Na pewno jest to thriller nietuzinkowy z trzech powodów. Po pierwsze: nieoczywiste i zaskakujące wykorzystanie motywu snu. U amerykańskiego pisarza pojawia się pytanie o to, kim jesteśmy, kiedy śpimy. Sferę marzeń sennych i dodatkowo wędrowanie przez sen Bohjalian obrazuje w taki sposób, że jego książka od początku jest mglista i przez to niezwykle tajemnicza. Kiedy do tego wszystkiego dołączone zostaną opisy działań i przemyśleń bohaterki, która podobnie jak lunatykująca matka działa trochę po omacku, powieść nabiera barw i staje się bardzo sugestywna. Po drugie: podoba mi się to, jak autor przełamuje swoją narrację na pół. Jesteśmy świadkami tego, co czyni w świadomości córki nieobecność matki. Tymczasem tropy wskazujące na takie, a nie inne rozmyślanie o tajemniczym czasie przeszłym, kiedy wspomniana matka zniknęła, rozpadają się jak domek z kart, gdy pojawia się zupełnie inna perspektywa spojrzenia na to, co się wydarzyło. Po trzecie wreszcie: Bohjalian próbuje w ciekawy sposób określić, co nas definiuje w oczach innych. Spojrzenia na zaginioną są różnorodne. Perspektywy zazębiają się i wykluczają. A tym samym tka się gęsta sieć niedopowiedzeń, które powodują, że najciekawszą bohaterką staje się tu właśnie ta nieobecna.
Powieść jest jedną wielką retrospekcją. Lianna wspomina czas, kiedy miała dwadzieścia jeden lat i gdy pewnego poranka zorientowała się, że łóżko jej matki jest puste. Lunatykowanie kobiety miało miejsce tylko wówczas, gdy nie było przy niej męża. Tak też było tej nocy, kiedy dwie siostry mocno spały i żadna nie zareagowała na to, że matka w nieświadomości opuściła dom. Każda mierzy się teraz z wyrzutami sumienia i żadna nie może zrozumieć, dlaczego we śnie matka podążała ku pobliskiej rzece. A może było zupełnie inaczej? Chris Bohjalian pokazuje, że to, co wydaje się oczywiste, wcale takie nie jest. Portretuje rodzinę, w której pozornie wszystko jest jawne i każdy rodzaj relacji wygląda dla czytelnika na oczywisty. Do pewnego momentu. W każdym razie najważniejszym momentem jest oczywiście zniknięcie. Bo za nim pojawią się pustka i smutek, ale również coraz więcej niepewności. Skoro rzeka nie wyrzuciła ciała matki, to czy kobieta była zdolna do tego, by pod przykrywką somnambulizmu opuścić swoje ukochane córki? Czy małżeństwo rodziców Lianny kryło w sobie jakieś mroczne tajemnice? A może zagadek należy szukać zupełnie gdzie indziej, a nie tam, gdzie poszukuje ich główna bohaterka?
„Lunatyczka” jest bardzo specyficznym thrillerem, bo wywołuje lęk, który pojawia się gdzieś podskórnie i bardzo powoli. Dlatego u czytających, którzy chcieliby być bombardowani bodźcami wpływającymi na ich stan emocjonalny, może pojawić się niechęć. Tymczasem pozostaje niepewność oraz wiele pytań bez odpowiedzi. Krajobraz po kameralnej rodzinnej tragedii niewiele różni się od życia przed nią. Ot, zabrakło matki. Tylko tyle i aż tyle. Ten fakt w inny sposób wpływa na każdą z córek, a w jeszcze inny na pozostawionego samemu sobie męża. Przy okazji pojawia się jeszcze jeden człowiek – tajemniczy przyjaciel matki, który wie dużo więcej niż członkowie jej rodziny i który wchodzi w emocjonalną zależność z Lianną. A ta być może chce zrekompensować sobie utratę, pozwalając tajemniczemu Gavinowi na przełamywanie kolejnych barier i szybkie zbliżenie się do niej.
Chris Bohjalian opowiada o naszej podświadomości – jej sile, pułapce, jaką jest, i niebezpieczeństwie, jakie stwarza. Narracja rozgrywa się między przestrzenią marzeń sennych oraz działań, za którymi stoją niepokój i wstyd, a czasem, gdy coraz więcej niepewności doprowadza do zmian w relacjach, które do tej pory były jasne i określone. Dom rodzinny Lianny przechodzi metamorfozę. A w tym mrocznym czasie przemiany poznajemy sekrety, które kryła w sobie wędrująca we śnie matka. Czy tylko ona? „Lunatyczka” zabiera nas w podróż do najgłębiej skrytych tajemnic naszej duszy. Zadaje pytania, na które nie można odpowiedzieć ani śniąc, ani też na jawie. Autor podkreśla pewną umowność rzeczywistości – trudno wskazać, co jest iluzją, a co prawdą, dodatkowo zaś sprawę komplikuje to, że Lianna jest iluzjonistką i czaruje młodych widzów złudzeniami. Mroczna przestrzeń rozważań o przynależności do bliskich osób jest jednocześnie furtką, za którą ukrywa się inna, dużo bardziej mroczna historia. I Bohjalian potrafi znakomicie zwodzić czytelnika, bo od początku do końca nic nie jest w tej powieści tym, czym się wydaje.
To także ciekawa powieść obyczajowa o amerykańskiej rodzinie z klasy średniej i o tym, w jaki sposób postrzegają ją ludzie z jej otoczenia. Ustalone w mikrospołeczności role usiłują nadać jej cechy uporządkowania. Tymczasem po tajemniczym zniknięciu wyobraźnia Lianny stymulowana także przez to, co kobieta widzi i słyszy wokół, zaczyna działać w niebezpieczny dla bohaterki sposób. „Dzieci nie powinny poznawać sekretów swoich rodziców” – te słowa słyszy od serdecznej przyjaciółki matki, jej sąsiadki. Okaże się, że próba rekonstrukcji tego, czym była relacja matki i ojca, doprowadzi bohaterkę do odkrycia czegoś, czego nie przypuszczałby nawet najbardziej uważny czytelnik.
„Lunatyczka” to książka o
trudnej pamięci i o tym, jak niebezpiecznie przywiązujemy się do niej. O tym,
że pamiętać możemy wybiórczo, bo pamięć dopasowuje się trochę do sfery naszych
oczekiwań. Wypieramy to, co niewygodne, a zapamiętujemy to, co ma na nas
pozytywny wpływ. Tu widzimy również skomplikowaną strukturę
pamiętania i zapominania, przyglądając się relacjom rodzinnym, które tylko wydają
się oczywiste. Ale to również fantazja o pamiętaniu przeżycia sennego. O tym,
że śniąc, wciąż jesteśmy w sferze swoich marzeń, pragnień, niespełnionych
fantazji. I o tym, że sen potrafi być groźny dla nas samych. To w końcu
narracja o tym, że nie powinniśmy być utożsamiani z żadną chorobą. Nie
definiuje nas to, z czym walczy nasz organizm, ale to, jak dajemy sobie radę z
tą walką. Tymczasem – jak wspomniałem – z jednej czytelnej historii wyłoni się
tu druga, całkiem nieoczywista. Chris Bohjalian opowiada o cienkiej granicy
między snem a jawą, ale również o odpowiedzialności za samego siebie, którą czasem
biorą na siebie inni. „Lunatyczka” to historia o niespokojnych fantazjach
sennych, lecz dużo większy niepokój wywołuje to, że sen u amerykańskiego autora
jest tylko literackim motywem opowiadającym o dużo bardziej niespokojnej sferze
fantazji, jakie roimy na jawie. Ciekawy obraz rodziny, w której zniknięcie
matki nie jest wcale największym i najtrudniejszym do zniesienia sekretem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz