2021-10-08

„Ognie. Miłość i inne katastrofy” Sigríður Hagalín Björnsdóttir

 

Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 29 września 2021

Liczba stron: 360

Przekład: Jacek Godek

Oprawa: twarda

Cena det.: 48 zł

Tytuł recenzji: Pod powierzchnią

To jest pierwsze, co ogląda człowiek przybywający do Islandii. Rozległe, majestatyczne pola lawowe, które natychmiast oddziałują na wyobraźnię, kiedy odwróci się wzrok od trasy szybkiego ruchu łączącej międzynarodowe lotnisko w Keflavíku ze stolicą wyspy. Już wtedy przychodzą na myśl porównania do księżycowego krajobrazu. I choć odcinek w pierwszej kolejności pokonywany przez turystów przybywających do Islandii z pewnością nie jest krajobrazową wizytówką wyspy, jest w nim pewna niezwykła moc. W tej monotonii kryje się również zagadka tego, w jaki sposób powstał i jak funkcjonuje półwysep Reykjanes – miejsce, gdzie Islandczycy stworzyli swoją stolicę i gdzie żyje znakomita większość ludności tego kraju. Katastroficzny wydźwięk trzeciej powieści Sigríður Hagalín Björnsdóttir – autorki eksperymentującej zarówno z odważną tematyką, jak i formą swoich narracji – podziała dużo silniej na tych, którzy doskonale wiedzą, co niepokojącego dzieje się na Reykjanes od początku tego roku. Wulkan Fagradalsfjall, który swą niegroźną erupcję uczynił atrakcją turystyczną po zastoju pandemicznym, stał się celem również moich odwiedzin. Nie ma nic bardziej niezwykłego, niż ujrzeć, jak z głębi ziemi wydobywa się lawa. Będąc blisko islandzkich ogni, nie rozmyślałem zbytnio o tym, jakie w gruncie rzeczy niebezpieczeństwo mogą nieść ze sobą. Dlatego fantazja w tej książce ukazuje nam świat jak najbardziej prawdopodobny. „Ognie” to nie jest jakaś atrakcyjna postapokaliptyczna wizja z ekologicznym sznytem i publicystycznym wydźwiękiem. Umiejętnie portretuje unikalny stosunek samych Islandczyków do natury – ambiwalencję ich odczuć, kiedy z jednej strony chcą piękno Islandii skomercjalizować, z drugiej jednak wciąż na nowo celebrują niezwykłość życia w cieniu zagrożenia ze strony ziemi. I ta niezwykłość jest bardzo ich, bardzo lokalna i kameralna.

Nie wiem jednak, czy tym razem Björnsdóttir wybrzmiewa tak mocno w tak wielu aspektach, jak to zrobiła w „Wyspie”. Mam wrażenie, że ta książka – z całym mrocznym tłem opowiadającym o geologii i wulkanach – jest przede wszystkim znakomitą powieścią obyczajową napisaną w bardzo nordyckim stylu, złożoną z mocnych scen, z taką intensyfikacją napięcia, że emocje bohaterów faktycznie można porównać do wulkanicznego wybuchu i pełnej energii gorącej lawy. W tym znaczeniu tytułowe ognie mogą odnosić się bardziej do tego, co widać w retrospekcjach, a co potem przenosi nas do codziennego życia głównej bohaterki. Relacje rodzinne – jakkolwiek toksyczne i destrukcyjne w przeszłości – zarysowane są znakomitą i wyraźną kreską. Dzięki temu jesteśmy wtłoczeni w świat takiego rodzaju emocji, które drzemią gdzieś pod powierzchnią, a potem wydobywają się na nią z ogromną siłą. Bo „Ognie” to historia bardzo skomplikowanych relacji, które stają się dużo bardziej intensywne, kiedy widzimy ich dysfunkcyjny charakter. Najmocniej poprowadzony jest tu wątek relacji matki z córką. Historia kobiety, która nie umiała kochać swojego dziecka, oraz historia, która nie chce się powtórzyć – opowieść o stwarzaniu córce bezpiecznego i komfortowego życia, a potem o determinacji, by pokazać jej, że kochać to nie opuszczać w chwili trwogi.

Oczywiście jest to również powieść o miłości. Ryzykowna, gdy porusza temat, o którym napisano naprawdę wszystko. Jeszcze bardziej ryzykowna, kiedy ukazuje miłość w takim układzie sił innych emocji oraz w takich relacjach, że nie chce się wierzyć, iż islandzka pisarka ma nam coś nowego do powiedzenia. A jednak! Anna wyrosła w domu, w którym miłość była deficytowa. Jej ekscentryczna matka – portretowana tu trochę jak inna islandzka bohaterka, ta z powieści „Kobieta w 1000°C” Hallgrímura Helgasona – do końca swojego życia pozostaje surowa i zdystansowana. Czy Anna nie zasłużyła na jej miłość? Czy w tej relacji nie było nic poza goryczą rozczarowania i matki, i córki? Björnsdóttir rewelacyjnie rozgrywa na naszych oczach tę rodzinną psychodramę. Jej bohaterka odnosi wrażenie, że przejęła po matce jakąś mroczną atrofię uczuć. A przecież kocha! Swoje dzieci, swojego wspaniałego męża, także swoje uporządkowane i wręcz doskonałe życie. Dojdzie tu oczywiście do zupełnie innej konfrontacji z miłością, a cała fabuła będzie wciąż na nowo prowokować fantazjami o tym, czy miłość i niezależność muszą się wykluczać.

Ale Anna jest przede wszystkim wulkanolożką. To nie pierwsza ambitna postać niezależnej Islandki, której pasją jest badanie tajemnic wulkanów. O ile jednak w „Kobietach z klasą” Steinunn Sigurðardóttir zawód i pasja bohaterki były dość wyraźnym, ale jednak nieco inaczej wykorzystanym pomysłem literackim, o tyle w „Ogniach” zawód Anny jest w dużej mierze jej tożsamością. To, w jaki sposób bohaterka funkcjonuje w dwóch życiowych przestrzeniach – zawodowej i prywatnej – łączy się w bardzo czytelną paralelę z tym, jak pisarka opisuje tu islandzką ziemię pulsującą wewnątrz, nieprzewidywalną na zewnątrz. Kiedy opowieść o życiu emocjonalnym bohaterki i mroczna fantazja o tym, że Islandczycy siedzą „na beczce prochu”, stają się zbyt wyraźnymi lustrzanymi odbiciami i zaczyna się odnosić wrażenie, że ta powieść jest zbyt dydaktyczna, Björnsdóttir nie tylko proponuje oryginalne zwroty akcji, ale przede wszystkim co i raz wskazuje nowe tropy interpretacyjne. „Ognie” w swoim egzystencjalnym wymiarze są powieścią o przemienności, sile przetrwania, konstytuowania się nowego życia i nazywania tego, co oswojone, po raz kolejny, po różnych doświadczeniach zmieniających perspektywę.

Najmocniej oczywiście przyciąga do tej powieści znakomicie budowana atmosfera grozy. Oczekujemy katastrofy, ale nie spodziewamy się ani jej zasięgu, ani też znaczenia. To, co kameralne, staje się tutaj publiczne, a to, co nazywa się siłą natury, w bardzo ciekawy sposób pokazuje, że elementem tej siły jest również człowiek – ogniwo skłonne do destrukcji, lekceważenia i nonszalancji, ale równie bezkompromisowe jak otaczająca go przyroda. „Ognie” to narracja, która ma w dużym stopniu ostrzegać przed tym, jak bardzo niefrasobliwy jest człowiek, ale jednocześnie historia bycia człowiekiem rozognionym jak tunele pod Reykjanes, których nikt nie jest w stanie zbadać ani też określić, co w sobie kryją, w jaki sposób ukrywają tajemnicę hipotetycznego zagrożenia.

Kiedy Sigríður Hagalín Björnsdóttir po raz trzeci usiłuje zidentyfikować literacko islandzką tożsamość, odwołuje się do trzech zasadniczych pojęć warunkujących trwanie Islandczyków w specyficznym imadle natury, jak również pośród sytuacji, w których sami blokują się emocjonalnie i ograniczają w zaskakująco trudnym do zniesienia stopniu. „Ognie” to w gruncie rzeczy opowieść o czasie, ciśnieniu oraz oporze. Umiejętnie skonstruowana i jako wiarygodna historia islandzkiej geologii, i przede wszystkim jako opowieść o tektonice ludzkich uczuć. Pokazująca, że upływ czasu, nasilające się ciśnienie oraz różnego rodzaju opór definiują nie tylko wulkaniczne zagadki, ale przede wszystkim świadomą i niezależną islandzką kobietę. Kobietę, która symbolicznie – ponownie przywołując Helgasona – zacznie płonąć. Autorka dba o to, by temperatura wartkiej akcji była wysoka. „Ognie” to pasjonująca historia o tym, że spodziewamy się zagrożeń nie tam, gdzie mogą nas spotkać. A wybuchamy czasem równie mocno i nieoczekiwanie jak wulkan, kiedy dopuszczamy do głosu swoje prawdziwe emocje.

Brak komentarzy: