Narodziny Sampatha (czyli „szczęśliwego losu”, co jakże ironicznie zestawione jest z drogą żywota mężczyzny) zbiegają się z niezwykłymi zdarzeniami w Szahkot. Przyjście na świat niepozornego chłopca przyniesie monsunową ulgę zmęczonym długotrwałym upałem ludziom. Symbolika natężenia zjawisk atmosferycznych związana z pojawieniem się Sampatha od początku każe nam postrzegać go jako bohatera wyjątkowego i znaczącego. Jednak nie jest on bynajmniej wyjątkowy, żaden z niego wybraniec, a już na pewno nie prorok, którym po pewnym czasie będzie chciał go ogłosić ojciec. Sampath jest życiowym nieudacznikiem, którego poczynania wciąż są krytykowane i któremu marzy się tylko jedno – aby wszyscy pozostawili go w spokoju. Cierpiący na bezsenność, spowolniały z działaniu i myśleniu pracownik miejscowej poczty, zajmujący się stale podczytywaniem cudzej korespondencji, nie myśli o niczym innym, tylko o tym, by rozstać się ze wszystkim, co na co dzień go otacza, frustruje i męczy. Sampath nie widzi siebie w żadnej ze społecznych ról, do jakiej usilnie próbuje go przypisać dominujący ojciec racjonalista. Młodzieniec jest znużony i zdegustowany wszystkim, ale także próżny. Na przyjęciu weselnym córki swego pracodawcy tak pomyśli o sobie, przeglądając kolorowe i bogato zdobione stroje: „Być może został stworzony do życia spływającego brokatem, ułożonego w misterny wzór z drogich kamieni. Być może jego przeznaczeniem było nosić jedwabne pantofle i skinieniem przywoływać uwagę całego świata”. A potem… pokaże zebranym tyłek, ucieknie z miasteczka i wdrapie się na guawę, z której postanowi już nie schodzić.
Bohater podejmie rozpaczliwą próbę odnalezienia sensu egzystencji z dala od męczących sideł życia w Szahkot. Pobyt na drzewie stanie się okazją do spojrzenia na świat i samego siebie z zupełnie innej perspektywy: „Tutaj, siedząc nie za wysoko i nie za nisko, po raz pierwszy zobaczył świat z absolutną wyrazistością, gdy dni wyłaniały się jak gdyby oczyszczone, z nieskazitelnej, połyskliwej czerni nocy.” I kiedy wydaje mu się, że nareszcie odnalazł upragniony spokój i uciekł światu… świat przychodzi do niego pod postacią wszystkich członków rodziny, mieszkańców miasteczka i wielu innych Hindusów, ściągniętych wieścią o niezwykłym czynie Sampatha. Wówczas też zacznie się tytułowa zadyma, w której karykaturalne postacie i namnożone wątki nie pozwolą nam na to, by oderwać się od lektury. Poznamy między innymi małpy – alkoholiczki, tajemniczego szpiega, dowiemy się o kulinarnych zakusach matki Sampatha i o „końskich zalotach” jego siostry. Nade wszystko jednak czeka nas zawrót głowy zafundowany przez dokładny, plastyczny i arcyciekawy opis hinduskiej obyczajowości.
To książka kolorowa – w dosłownym tego znaczeniu i w wielości zdarzeń, jaka doprowadza do co najmniej zaskakującego finału. To książka błyskotliwa i bardzo sugestywna. To przede wszystkim książka, po przeczytaniu której samemu ma się ochotę wejść na drzewo ze wszystkimi konsekwencjami tego czynu. Piękny hołd złożony Indiom i przekonujący traktat o potrzebie szukania swojego miejsca na ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz