Artystyczny melanż opowiadań Żadana jest jednocześnie obrazoburczym i zwariowanym kalejdoskopem zdarzeń. W kraju abnegacji i pustki podejmowane są coraz to nowe karkołomne przedsięwzięcia. I tak pewni rezolutni przyjaciele, którym znudziło się już życie na bakier z prawem, postanawiają otworzyć … pierwszy w Charkowie klub gejowski! Bardzo szybko znowu oszukiwać będą państwo i samych siebie, odpychając od siebie widmo wieku męskiego, który bynajmniej nie stanowi dla nich powodu do dumy. Perypetie San Sanycza i Gogi wplecione są w realia nowej, kapitalistycznej Ukrainy, w której każdy jest atomem, walczącym o przetrwanie. O samotności, rozbiciu wewnętrznym i życiu tylko na własny rachunek opowiadania Żadana mówią kilkakrotnie. Dość przytoczyć te słowa: „Ludzie często nie ufają sobie nawzajem z niezrozumiałych powodów, po prostu odwracają się od siebie, kiedy się najbardziej potrzebują, i spokojnie zasypiają, oglądając w kolorowej ciemności swoje koszmary”. I chociaż fascynująca galeria postaci i zdarzeń w gejowskim klubie mknie do przodu w swym żywiołowym korowodzie, dostrzegamy wyraźnie, jak bardzo wyobcowani są bohaterowie Żadana i jak rozpaczliwie próbują to wyobcowanie przełamać.
Inną frapującą inicjatywą staje się pomysł niejakich braci Lichujów na otworzenie krematorium, które na budapeszteńskiej konferencji ekumenicznej (!) próbuje zareklamować ich siostrzeniec Iwan. Ta z kolei opowieść to inicjacyjna historia drogi i doświadczania, w której drwina i posępny smutek wciąż znajdują się obok siebie. Krematorium jest punktem ostatecznego końca, zaś przewrotność opowiadania każe nam zauważyć, że koniec jest jednocześnie początkiem. Czego? Może tego, co kryje się pośród wagonów odwiedzanych przez Iwana…
Trzecie oryginalne przedsięwzięcie opisane przez Żadana ma polegać na nakręceniu filmu dla Włochów, którzy starają się u siebie zlikwidować ukraińską prostytucję. W wirze surrealistycznej groteski przyjrzymy się scenariuszowi, aktorom i ich pracy nad filmem. Po raz trzeci staniemy naprzeciw zdarzeń, które tłoczą nam się w świadomości i w swym pozornym absurdzie i bałaganie zajmują tam trwałe miejsce. Nie jest trudno Żadanowi zamieszkać w naszych głowach, choć tak naprawdę wcale nie opuszczamy głowy autora. Kiedy bowiem czytamy, że „(…) nasz świat stacza się w otchłań, zapadamy się coraz bardziej w jego rozpadliny i pułapki, coraz bardziej oddalamy się od siebie, tracimy jakikolwiek kontakt ze sobą, gubimy się w bezkresnym wszechświecie, psujemy sobie sami życie, zdrowie i nerwy (…)”, uświadamiamy sobie, że tu nie tylko o odradzającą się niczym Feniks z popiołu Związku Radzieckiego Ukrainę chodzi. Że to głos nie tyle narodowy, co pokoleniowy, przekraczający granice. I chociaż im bardziej szalone, tym bardziej smutne są wszystkie, liryczne w gruncie rzeczy, opowiadania Żadana. Ich metafizyka zderza się z twardym gruntem rzeczywistości, zaś semantyczna rozciągłość między pustką a wartościami brutalnie przecinana jest nożem przyziemnej traumy nieradzenia sobie z życiem. W końcu „Tak naprawdę nikt nie umiera z braku tlenu, umiera się właśnie z braku miłości albo z braku kasy”.
„Hymn demokratycznej młodzieży” przekracza granice prawdziwe i mentalne, opowiada o ukraińskich outsiderach, ale także o każdym, któremu miłość nie daje spełnienia, samotność pożera i odbiera chęć planowania czegokolwiek w życiu, a upływ czasu boleśnie daje odczuć, że niekiedy na zbyt wiele jest już po prostu za późno.
1 komentarz:
Jakoś strasznie pozytywna opinia, porównując z recenzowanym wcześniej Bic Maciem.
Prześlij komentarz