Podkreślana w promocji książki informacja mówi o tym, że Andrew Davidson poświęcił bardzo dużo czasu na gromadzenie materiałów do napisania swojej opowieści. Siedem lat autor przygotowywał się do tego, by z dużej ilości skomplikowanych rozmaitych tekstów źródłowych stworzyć pozornie prostą i skierowaną do masowego odbiorcy baśń o sile miłości, sile życia, o piekielnych kręgach, które przekraczamy na co dzień i o ogniu, który zamiast niszczyć i pochłaniać, daje nowe życie.
„Gargulec” kryje w sobie mroczną tajemnicę egzystencji i stanowi dowód na to, jak skrupulatnie autor rozliczył się z samym sobą, z własnymi wizjami życiowych sił i własną wizją piekła, w której te siły się rodzą. To książka, która może wzbudzić podziw misterną konstrukcją i faktycznie wielkim wkładem pracy pozaliterackiej. Może także rozczarować pretensjonalnością niektórych rozwiązań i myleniem tropów czytelniczych. Prawdopodobnie wiele o tej powieści zostanie powiedziane i napisane. Dla mnie najważniejsze jest to, że bez względu na ilość i jakość słów, które starają się i będą się starały oddać charakter „Gargulca”, jest to książka stawiająca tak wiele znaków zapytania, ile dróg przebywają jej bohaterowie w różnych miejscach, w różnym czasie i z różnymi bagażami doświadczeń.
Zgorzkniały, ironiczny i kwestionujący sens własnego istnienia mężczyzna trafia na oddział oparzeniowy. Przedtem ulega makabrycznemu wypadkowi, w wyniku którego spaleniu ulega większa część jego ciała; ciała, które kiedyś było wielką wartością, zarabiało na aktora i producenta filmów pornograficznych. Symboliczne dotknięcie wrót piekielnych i bolesne zmaganie z ogniem, którego efektem jest trwałe oszpecenie i całkowita zmiana optyki w patrzeniu na świat i siebie samego, jest introdukcją do powieści o odradzaniu się, wykuwaniu życia z kamienia, o przekraczaniu granic tego, co nie jest do przekroczenia i o konsekwencji metamorfozy, jaka zajdzie w głównym bohaterze za sprawą tajemniczej Marianne Engel, która pewnego dnia pojawia się przy szpitalnym łóżku i zabierze bohatera w niezwykłą podróż. Będziemy w Japonii, w Anglii, trafimy na zimną Islandię, do Niemiec oraz do Włoch; poznamy bohaterów oddanych miłości i poświęcających się dla niej oraz miejsca i przedmioty, które będą symbolami tego oddania. Poparzony mężczyzna stopniowo oswoi się ze świadomością, że wszystko, co tak istotne, nie mieści się w ciele, a ukrywa się w ogniu, jakiemu udało się to ciało zdeformować…
Marianne Engel boryka się z zaburzeniami osobowości, ale to one przede wszystkim przyciągają do niej ofiarę wypadku. Okazuje się, że kobieta od początku wie o znaczącej bliźnie na piersi mężczyzny, która po wypadku znikła pod innymi bliznami i która jest specyficznym stygmatem, jaki pojawił się tuż po jego urodzeniu. Marianne wie dużo więcej i stopniowo dzieli się swoją wiedzą ze swym wybrańcem. Rozpoczyna się skomplikowany proces wzajemnego przenikania siebie schizofreniczki i mężczyzny, dla którego jedynym dialogiem prowadzonym w życiu, była rozmowa z samym sobą. Kluczowe znaczenie ma fakt, iż Marianne jest rzeźbiarką i że oddaje się całkowicie procesowi powoływania do życia uwięzionych w kamieniu gargulców. Rzeźbiąc, Marianne jednocześnie toczy walkę o życie, jakiemu daje początek i o samą siebie, którą uważa za swoiste narzędzie w ręku Boga. Walczy z każdym gargulcem i o niego jednocześnie, daje wolność swoim rzeźbom i uświadamia bohaterowi, czym ta wolność naprawdę jest: „Kiedy rzeźbię, głos gargulca staje się coraz bardziej donośny. Pracuję tak szybko, jak mogę, ponieważ chcę go uciszyć, a on mnie ponagla, bym pomogła mu osiągnąć wolność”. Okazuje się, iż poparzony ateista stanie się z czasem rzeźbą Boga, którego istnienie warunkuje proces zrozumienia tego, czym tak naprawdę jest miłość.
Davidson nie daje żadnej definicji miłości, ale próbuje oswoić nas z jej wielkością. „Każdy, kto myśli, że potrafi opisać miłość, nie rozumie jej ani trochę”. Być może dla oddania jej prawdziwego obrazu niezbędna jest wędrówka w mroczne średniowiecze, konieczne jest doświadczenie ascetycznego życia klasztornego, okrucieństwa kondotierów, smutku wieloletniego wyczekiwania na miłość na smaganym wichrami klifie, przejście przez lodowate islandzkie pustkowie i wreszcie wyprawa do dantejskiego piekła, którego granicę przekracza istota żywa, co stanowi znaczący trop dla zrozumienia tej powieści. Miłość Davidsona jest zatem miłością próby, miłością przekraczania granic i miłością, która gwarantuje wyzwolenie. Dzięki miłości nawet największe blizny po oparzeniach mogą się zagoić i w niej odnaleźć się może cierpiąca dusza Marianne Engel, która od siedmiuset lat oczekuje na wolność, jaką za każdym razem daje kolejnemu wykuwanemu z kamienia gargulcowi. Reinkarnacje kobiety i mężczyzny są jednocześnie nowymi formami wyrażania miłości, a ich skomplikowane dzieje sposobem ukazania tego, co w swej niezmienności ustawicznie się zmienia.
Symbolika ognia, piekielnego palenia się, kolejnych przekładów dzieła Dantego i poszukiwania prawdy o przekazie ukrytym w tajemniczej skrytce Marianne dodatkowo utrudnia proces rozumienia i pojmowania tego, co dzieje się poza przestrzenią piekielną. Mamy u Davidsona antynomię – groźnego ognia i łagodnej miłości, a między nimi całą materię słowną, w której zapisane są lęki i nadzieje autora. Chociaż „Gargulec” wykorzystuje bardzo już zużyte schematy fabularne, jest w swej świeżości inny i nowatorski. Z pewnością jest to książka, podczas lektury której zadamy sobie pytanie o to, czy naprawdę chcemy poznać granice swego własnego piekła i czy w tych granicach czeka na nas ukojenie w postaci doświadczanej miłości.
Wydawnictwo W.A.B., 2009
„Gargulec” kryje w sobie mroczną tajemnicę egzystencji i stanowi dowód na to, jak skrupulatnie autor rozliczył się z samym sobą, z własnymi wizjami życiowych sił i własną wizją piekła, w której te siły się rodzą. To książka, która może wzbudzić podziw misterną konstrukcją i faktycznie wielkim wkładem pracy pozaliterackiej. Może także rozczarować pretensjonalnością niektórych rozwiązań i myleniem tropów czytelniczych. Prawdopodobnie wiele o tej powieści zostanie powiedziane i napisane. Dla mnie najważniejsze jest to, że bez względu na ilość i jakość słów, które starają się i będą się starały oddać charakter „Gargulca”, jest to książka stawiająca tak wiele znaków zapytania, ile dróg przebywają jej bohaterowie w różnych miejscach, w różnym czasie i z różnymi bagażami doświadczeń.
Zgorzkniały, ironiczny i kwestionujący sens własnego istnienia mężczyzna trafia na oddział oparzeniowy. Przedtem ulega makabrycznemu wypadkowi, w wyniku którego spaleniu ulega większa część jego ciała; ciała, które kiedyś było wielką wartością, zarabiało na aktora i producenta filmów pornograficznych. Symboliczne dotknięcie wrót piekielnych i bolesne zmaganie z ogniem, którego efektem jest trwałe oszpecenie i całkowita zmiana optyki w patrzeniu na świat i siebie samego, jest introdukcją do powieści o odradzaniu się, wykuwaniu życia z kamienia, o przekraczaniu granic tego, co nie jest do przekroczenia i o konsekwencji metamorfozy, jaka zajdzie w głównym bohaterze za sprawą tajemniczej Marianne Engel, która pewnego dnia pojawia się przy szpitalnym łóżku i zabierze bohatera w niezwykłą podróż. Będziemy w Japonii, w Anglii, trafimy na zimną Islandię, do Niemiec oraz do Włoch; poznamy bohaterów oddanych miłości i poświęcających się dla niej oraz miejsca i przedmioty, które będą symbolami tego oddania. Poparzony mężczyzna stopniowo oswoi się ze świadomością, że wszystko, co tak istotne, nie mieści się w ciele, a ukrywa się w ogniu, jakiemu udało się to ciało zdeformować…
Marianne Engel boryka się z zaburzeniami osobowości, ale to one przede wszystkim przyciągają do niej ofiarę wypadku. Okazuje się, że kobieta od początku wie o znaczącej bliźnie na piersi mężczyzny, która po wypadku znikła pod innymi bliznami i która jest specyficznym stygmatem, jaki pojawił się tuż po jego urodzeniu. Marianne wie dużo więcej i stopniowo dzieli się swoją wiedzą ze swym wybrańcem. Rozpoczyna się skomplikowany proces wzajemnego przenikania siebie schizofreniczki i mężczyzny, dla którego jedynym dialogiem prowadzonym w życiu, była rozmowa z samym sobą. Kluczowe znaczenie ma fakt, iż Marianne jest rzeźbiarką i że oddaje się całkowicie procesowi powoływania do życia uwięzionych w kamieniu gargulców. Rzeźbiąc, Marianne jednocześnie toczy walkę o życie, jakiemu daje początek i o samą siebie, którą uważa za swoiste narzędzie w ręku Boga. Walczy z każdym gargulcem i o niego jednocześnie, daje wolność swoim rzeźbom i uświadamia bohaterowi, czym ta wolność naprawdę jest: „Kiedy rzeźbię, głos gargulca staje się coraz bardziej donośny. Pracuję tak szybko, jak mogę, ponieważ chcę go uciszyć, a on mnie ponagla, bym pomogła mu osiągnąć wolność”. Okazuje się, iż poparzony ateista stanie się z czasem rzeźbą Boga, którego istnienie warunkuje proces zrozumienia tego, czym tak naprawdę jest miłość.
Davidson nie daje żadnej definicji miłości, ale próbuje oswoić nas z jej wielkością. „Każdy, kto myśli, że potrafi opisać miłość, nie rozumie jej ani trochę”. Być może dla oddania jej prawdziwego obrazu niezbędna jest wędrówka w mroczne średniowiecze, konieczne jest doświadczenie ascetycznego życia klasztornego, okrucieństwa kondotierów, smutku wieloletniego wyczekiwania na miłość na smaganym wichrami klifie, przejście przez lodowate islandzkie pustkowie i wreszcie wyprawa do dantejskiego piekła, którego granicę przekracza istota żywa, co stanowi znaczący trop dla zrozumienia tej powieści. Miłość Davidsona jest zatem miłością próby, miłością przekraczania granic i miłością, która gwarantuje wyzwolenie. Dzięki miłości nawet największe blizny po oparzeniach mogą się zagoić i w niej odnaleźć się może cierpiąca dusza Marianne Engel, która od siedmiuset lat oczekuje na wolność, jaką za każdym razem daje kolejnemu wykuwanemu z kamienia gargulcowi. Reinkarnacje kobiety i mężczyzny są jednocześnie nowymi formami wyrażania miłości, a ich skomplikowane dzieje sposobem ukazania tego, co w swej niezmienności ustawicznie się zmienia.
Symbolika ognia, piekielnego palenia się, kolejnych przekładów dzieła Dantego i poszukiwania prawdy o przekazie ukrytym w tajemniczej skrytce Marianne dodatkowo utrudnia proces rozumienia i pojmowania tego, co dzieje się poza przestrzenią piekielną. Mamy u Davidsona antynomię – groźnego ognia i łagodnej miłości, a między nimi całą materię słowną, w której zapisane są lęki i nadzieje autora. Chociaż „Gargulec” wykorzystuje bardzo już zużyte schematy fabularne, jest w swej świeżości inny i nowatorski. Z pewnością jest to książka, podczas lektury której zadamy sobie pytanie o to, czy naprawdę chcemy poznać granice swego własnego piekła i czy w tych granicach czeka na nas ukojenie w postaci doświadczanej miłości.
Wydawnictwo W.A.B., 2009
KUP KSIĄŻKĘ
1 komentarz:
Brzmi zachęcająco. A co Ci się nie podobało i na co się krzywiłeś?
Prześlij komentarz