2011-01-21

"Dżozef" Jakub Małecki

Dotychczasowe dokonania literackie Jakuba Małeckiego są mi obce. Myślę, że jego najnowszej książki nie należy zestawiać z tym, co do tej pory napisał. Z drugiej jednak strony „Dżozef” rozgrywający się niczym w fantasmagorycznym śnie, który wciąż zbliża się i oddala od jawy i realiów (szpitalnych oraz osiedlowych) jest wart osadzenia jakoś w fantastyce i grozie, którą zajmuje się Małecki. „Dżozef” jest fantastyczny oraz groźny, ale przede wszystkim wart uwagi dlatego, iż w niezwykle dwuznaczny sposób nawiązuje i do pewnych tradycji literackich, i do dramatu biografii Józefa Korzeniowskiego będącego jakby duchem tej książki, i do polskiej gniewnej literatury buntu subkultur młodzieżowych. Takie książki jak „Dżozef” udowadniają, że współczesne polskie pisarstwo bynajmniej nie jest wtórne, choć wykorzystuje wciąż te same motywy, tropy, stylistyczne i językowe kody.

Małecki tworzy specyficzny kod. Z jednej strony na kartach swej książki próbuje zakodować (i zmusić do rozszyfrowania) opowieść o skrajnie dwóch różnych osobowościach, które z czasem okazują się mieć wiele wspólnego. Pierwszym istotnym bohaterem jest Grześ Bednar, młody chłopak, który o swym pochodzeniu mówi następująco: „Jestem z Pragi-Północ, a tam latami wystajesz pod blokiem, zamieniając się w zmęczonego życiem menela albo próbujesz coś w tym życiu zrobić”. Grzegorz stara się nie wystawać pod blokiem. Próbuje budować związek z dziewczyną. Stara się po skończonej edukacji w szkole zawodowej znaleźć pracę. Chłopak chce coś robić. Tymczasem robią z nim pewnego wieczora coś złego inni. Efekt? Utracony telefon (zajefajny model), złamany nos, utrata pracy już w pierwszym jej dniu i trafienie do szpitalnej sali, w której Bednar zmuszony jest przebywać z jakimiś starymi wapniakami. Tu kończy się blokerski freestyle, a zaczyna inna literatura. Opowiadanie raczej. Snucie opowieści, która ma być literaturą, ale przede wszystkim głosem mówiącym o doświadczaniu życia w sposób bardzo niejednoznaczny.


Drugim bowiem ważnym bohaterem jest pan Stanisław, położony obok Grzegorza na szpitalnym łóżku. Mężczyzna jest bardzo skryty w sobie, ale to, co zwraca uwagę zarówno naszego praskiego młodzieńca jak i drugiego chorego, niejakiego Kurza (postaci również istotnej, ale dla potrzeb niniejszych rozważań celowo pominiętej i pozostawionej do interpretacji czytającego) jest fascynacja twórczością Josepha Conrada, która u Stacha przypomina bardziej obsesję. Skryty i małomówny Czwarty mówi o wielkości twórczości Korzeniowskiego tak oto: „Bo Conrad żył tak, jakby chciał wyrwać coś życiu na siłę. Z jego losów można wywnioskować, że on chciał żyć nie raz, ale z parę razy”. Kiedy któregoś dnia w malignie Stanisław każe spisywać Grzegorzowi pewną historię, okaże się, iż ten skryty w sobie wielbiciel Conrada przekroczył smugę cienia, za którą miał zapomnieć o tym, co dokładnie zaczyna rekonstruować.


Tak oto młodzian z warszawskiej Pragi staje się kronikarzem Stanisława Baryłczaka, który cofa się do 1956 roku i opowiada dzieje swojego dzieciństwa oraz młodości. Opowiada o pasji życia i jego trudach. O chęci tego życia odebrania i o dramacie, jaki przeżywa, kiedy mroczny kozioł Drewniak, którego w trakcie rzeźbienia młody Stasiu powołał do życia, staje się jego nieodłącznym towarzyszem; jego wyrocznią i mrocznym zwierciadłem, w jakim mają przejrzeć się wszystkie lęki i frustracje Baryłczaka. Zapisywana opowieść staje się coraz bardziej dramatyczna i brutalna, a dodatkowo wokół opowiadającego i kronikarza zaczyna zmniejszać się szpitalna przestrzeń. Znika sala, potem następna, korytarz… Ściany zbliżają się ku sobie, a coraz bardziej nasycona symboliką opowieść Czwartego przeraża bardziej niż klaustrofobiczny nastrój uwięzienia (który opisywał niedawno Jakub Żulczyk w historii mieszkania-pułapki o nazwie Instytut).


Wokół Grzegorza, Kurza i Czwartego coraz mniej przestrzeni. W opowieściach tego ostatniego coraz bardziej duszno, coraz więcej mroku. I w tym wszystkim widmo Josepha Conrada, jego twórczości o moralnych dylematach i sposobach mierzenia się z samym sobą. U Małeckiego mierzy się z sobą głównie Czwarty, jego opowieść bowiem ma charakter ekspiacji. Oczyszczenia ma doświadczyć nie tylko on. Słuchanie Stanisława, notowanie jego słów, obecność przy nim i koncentracja na tym, jak mierzy się z samym sobą są jednocześnie próbami dla Grzegorza Bednara. Próbami, po których nie będzie już tym, kim był jako pacjent szpitala ze złamanym nosem.


Małecki interesująco przedstawia problem różnie rozumianej przestrzeni, w jakiej przebywają lub przebywali jego bohaterowie. Coraz bardziej zamknięta przestrzeń szpitala idzie w parze z dwuznaczną przestrzenią, w jakiej poruszamy się, poznając prawdziwe życie Czwartego i jego rojenia, relacje z makabrycznym Drewniakiem. Jedna i druga ma charakter umowny. W jednej i drugiej rozgrywa się egzystencjalny dramat. Może nie na miarę pisarstwa Josepha Conrada, ale też nieprzypadkowo z Conradem powiązany. Lektura „Dżozefa” to może być podróż w głąb samego siebie. Bo Małecki stara się przede wszystkim pokazać, iż taka podróż jest niebezpieczna, lecz konieczna, by zrozumieć, kim się jest naprawdę.


Wydawnictwo W.A.B., 2011

KUP KSIĄŻKĘ

4 komentarze:

kasandra_85 pisze...

Brzmi ciekawie, więc z przyjemnością przeczytam :)
Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Książka ta ponoć do mnie wędruje i cieszę się, bo widzę, że dobra:)

Anonimowy pisze...

Ja miałam okazję przeczytać "Dżozefa" i jestem na prawdę miło zaskoczona! Najbardziej mnie urzekła własnie historia Stasia Baryłczaka. Podoba mi się też kreacja boheterów - są bardzo prawdziwi, tak, ze chciałoby się z nimi spotkać. W przypadku "Dżozefa" jestem absolutnie na tak i również polecam!:)

Anonimowy pisze...

Ksiązką o dresie który miewa swoje rozterki i ma dośc ciekawe spojrzenie na świat :) Jak dla mnie już za sam pomysł "Dżozef" zasługuje na uwagę. Dodatkowo dochodzi ciekawa historia i mamy sukces gwarantowany :)