2011-11-25

"Miłość we Wrocławiu"

Rzadko podejmuję się recenzowania antologii opowiadań, albowiem miewam wówczas bardzo ambiwalentne uczucia. Zastanawiam się, czy oto mam przed sobą prozatorskie próby najwyższych lotów; taką literacką śmietankę twórczości autorów zazwyczaj utalentowanych, a zawsze znanych, czy też może mam omówić takie pisanie na zawołanie (przepraszam, na zaproszenie), które w normalnych warunkach raczej nie wyszłoby spod żadnego pióra. Są antologie z pazurem, antologie intrygujące. Taki chociażby „Piątek, 2:45” – to było naprawdę oryginalne wyzwanie intelektualne. Tymczasem zbiorek zatytułowany „Miłość we Wrocławiu” znacząco ogranicza wszystkich zaproszonych do udziału w tym projekcie. Bo o czym tu pisać? Trzeba krążyć wokół tej nieszczęsnej miłości i wbijać ją w realia Wrocławia. Trzeba snuć opowieści o polskiej Wenecji nad Odrą, ubarwiając ją mniej lub bardziej udanymi wątkami miłosnymi. Nic, co znacząco mogłoby zwrócić moją uwagę.

I stało się tak, że przeczytałem „Miłość we Wrocławiu” z przekory. Po pierwsze dlatego, iż miasto znam ledwie z kilku wizyt i chciałem poczuć jego klimat. Niestety, nie udało się oddanie go nikomu poza Łukaszem Orbitowskim, ale to także jego „Święty Wrocław” spowodował kiedyś moje zainteresowanie tym miastem. Autorzy naginali swe fabuły jak tylko mogli. Wymieniali nazwy znanych miejsc, ulic, pubów. Dwoili się i troili (Iren Grin, Gaja Grzegorzewska i Marcin Świetlicki uczynili to nawet dosłownie, popełniając najsłabsze opowiadanie ze zbioru). I co? Nic! Wrocławia nie poznałem, miłości nie poczułem, a przyjemność sprawili mi ci, którzy zawsze to robią, czyli Inga Iwasiów ze swą zanurzoną w przeszłości, wyrazistą i wiarygodną psychologicznie opowieścią pt. „Boczny wątek” oraz Maciej Malicki, tropiący słowa o tym, iż miasta są jak kobiety; autoironicznie i intrygująco opowiadający o smakach i zapachach w najlepszym chyba – obok tekstu Orbitowskiego – opowiadaniu „Zapach”. Co poza tym? Ubawił mnie Karpowicz, zaintrygował Ziemiański, wiarygodnie przekonał do swego pisania po raz kolejny Varga. Poza estetyczną przyjemnością obcowania z wielowarstwowym, symbolicznym, mrocznym i wyśmienitym tekstem „Oddana” Łukasza Orbitowskiego oraz wspomnianymi przyjemnościami czytelniczymi, lektura „Miłości we Wrocławiu” była raczej rozczarowująca.


Marta Syrwid tym razem buduję prozę „ornamentalną” – za dużo w niej ozdobników, zbyt wiele nadmiernej egzaltacji, za wiele pustki kryjącej się w słowach. Wspomniane trio wraca do przedstawianych już w swej prozie detektywów Dyducha i Dobrowolskiej, tworząc tekst jakby na siłę, bez polotu i przeznaczony dla odbiorców o wątpliwym poczuciu humoru. Stefan Chwin bawi, ale i nudzi otwierającym zbiór tekstem „Poczta listów miłosnych”. Wojciech Kuczok prezentuje pisarstwo średnie, a szkoda. Edward Pasewicz znowu marudzi, jak to polskie – precyzyjnie wrocławskie – społeczeństwo piętnuje osoby homoseksualne. Jest jeszcze debiutantka, Joanna Pachla, której tekścik, będący makabryczną miniaturą literacką o miłości, przepada w tym zbiorze całkowicie. I to taki ogląd powierzchowny, bo przecież co ja właściwie o tej antologii w tym momencie piszę? Nic! A przecież jest w niej jednak coś, co powinno zauroczyć czytelników. Tym czymś jest dbałość o to, by odcienie miłości były różnorodne tak samo jak różnobarwnie – z założenia – ma być portretowany Wrocław.


Bohaterowie tych opowiadań traktują miłość w większości jako uczucie dość opresyjne. Wpędza w kompleksy, zniewala, niszczy wewnętrznie i nawet doprowadza do samobójstwa. Poczytamy ewentualnie jeszcze o zwierzęcych chuciach odzywających się w murach katedralnych albo o cybermiłości, która w zaskakujący sposób pojawia się w życiu realnym i ratuje niepełnosprawnego hakera z opresji. Właściwie tylko Stefan Chwin pokazuje miłość w ciepłych, pastelowych barwach, ale to z drugiej strony powoduje, że ociera się o banał. Myślę, że o miłości trudno jest pisać bez względu na to, gdzie się ją umieszcza, a nieszczęśni autorzy musieli ją wlepiać we Wrocław. A może o miłości napisano już za dużo i nawet najlepsze literackie nazwiska nie zmienią tego, iż w materii tej niewiele można powiedzieć nowego.


„Miłość we Wrocławiu” odkładam na półkę bez żalu. Czekam na kolejne książki tych, których pisarstwo cenię i nie będę czytał tych, do których się zraziłem lub jestem uprzedzony. Ta antologia niewiele wniosła do mojej recepcji twórczości pisarzy, którzy – mam takie wrażenie – zebrali się dość przypadkowo i w większości wycisnęli z siebie nieco prozy, bo ich o to poproszono.


Wydawnictwo EMG, 2011

8 komentarzy:

She pisze...

Zatem wielka szkoda, że tak właśnie się stało, bo Wrocław to piękne miejsce, a miłość jeszcze piękniejsze uczucie. I chociaż we Wrocławiu - nie tak łatwo jak w Krakowie czy Paryżu - jest się zakochać, na pewno widział niejedną i niebanalną historię wartą opowieści. Może zamiast po mieście warto było wysłać autorów na spotkanie z mieszkańcami. Najbardziej inspirujący zakątek stolicy Dolnego Śląska to zawsze serce tych, którzy znaleźli w nim siebie.
I nie mogę nie odnieść się do okładki - fatalna.
Pozdrawiam

Jarosław Czechowicz pisze...

She, problem polega na tym, że niektórzy autorzy zesłali się do tego Wrocławia jakby za karę...
Pozdrawiam

sandrita pisze...

Dziękuję za tę recenzję! Na "Miłość we Wrocławiu" czekałam z niecierpliwością, dlatego, że sama miłość we Wrocławiu znalazłam, przeżyłam i w niej trwam!

Jaka szkoda, że opowiadania nie zniewalają tak jak uczucia w tym mieście! Trochę mi smutno, i trochę czuję rozczarowanie po tej recenzji. Po książkę na pewno sięgnę, bo może odnajdę coś dla siebie... Co do "zesłania" autorów, to miałam takie samo wrażenie już po czytaniu artykułów zapowiadających wydanie opowiadań. Ale łudziłam się, że jednak nie będzie tak źle. Pewnie dlatego też nie ma Krajewskiego, który znakomicie by wplątał we Wrocław, choćby opowieść o fizycznej miłości...

No nie wiem.. Szkoda trochę, ale przeczytam i tak.

Pozdrawiam serdecznie, i cieszę się, że trafiłam na takie wartościowe miejsce w sieci! Będę na pewno odwiedziała.

Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Pozwalam sobie nie zgodzić się z recenzją i zachęcić do przeczytania opowiadań celem wyrobienia sobie własnej opinii :)

Unknown pisze...

Dziwi cię, Jarku, przypadkowość zbioru opowiadań? Cóż, ktoś może miał dobry pomysł, ale przez całość przebija wykonanie urzędnicze. Może nie zesłano kogoś za karę do Wrocławia, ale z pewnością wielu z autorów wzięto "z łapanki", ot, fajne nazwisko masz, to ci kasę damy. A co powiesz o premierze książki, która po pierwsze odbyła się bez rozgłosu, po drugie w dniu podanej premiery książki nie można było dostać - nikt nie dał info że premiera przesunięta. Autorzy - dwaj dowiedzieli się ode mnie, że książkę w końcu wydano (w tym jeden z bloga). Książka mam nadzieję będzie dobra (jak na razie tylko jedno opowiadanie przeczytane), ale zawsze będę ją postrzegał trochę krytycznie przez wszystkie (części jeszcze nie wymieniłem) urzędackie, vogońskie wręcz, partactwa...

Anonimowy pisze...

jestem świeżo, po przeczytaniu książki. Orbitowski, Pilipiuk, Varga, Ziemiański. Te opowiadania mi się podobały. Reszta moim zdaniem pisanych na kolanie, dla danego wcześniej zadatku. A z główną recenzją się zgadzam. I ta maniera, im kto słabiej zna Wrocław, oprowadza bohatera opowiadania z palcem po mapie.

Ania pisze...

We Wrocławiu można się zakochać i ... żyć szczęśliwie :-)

Ania pisze...

A gdzie można kupić książkę "Miłość we Wrocławiu"?