Oto Varga, mistrz portretów wyraźnych. W „Alei Niepodległości” zestawił ze sobą dwa. Krystian Apostata uosabiał życiowy margines, a Jakub Fidelis tego życia główny nurt. Obaj byli groteskowi. Piotr Augustyn sytuuje się gdzieś między nimi, ale na pewno z żadnym by się nie zaprzyjaźnił, bo nie ma w jego umyśle pojęcia takiego jak przyjaźń, bliskość, objawy międzyludzkiej dobroci. Wyżyny szczęścia Augustyn osiąga jedynie słuchając niemodnej, nie przystającej do dzisiejszych czasów muzyki. Sam odstaje, chociaż może nie ponad normę. Normą bowiem jest wszystko. Nie ma wielkości, wspaniałości, wyjątkowości. Żyjemy, żremy, wydalamy, dorabiamy się hemoroidów na fotelach przed telewizorami, ale przede wszystkim żyjemy bez sensu, choć każdy rozpaczliwie próbuje swej wegetacji sens nadać.
Już takie refleksje nie zachęcają do lektury? Przykro mi, ale to dopiero początek. „Trociny” to nie jest książka, którą ma się lubić, ale jedna z tych, która natrętnie powraca w myślach i nie daje spać. Denerwuje, porusza, tylko chwilami śmieszy. To, czego doświadcza Piotr i co opisuje, bardzo rzadko jest humorystyczne. Jest za to szare, przykre i nadzwyczajnie prawdziwe. Choćby jego nudna praca. Bujanie się śmierdzącymi i spóźniającymi się polskimi pociągami na spotkania z ludźmi w miastach, których topografię zna doskonale, bo w każdym bywał wielokrotnie. Niechętne powroty do pustego mieszkania, w którym kiedyś więcej życia wprowadzała żona, a teraz jedyną przyjemnością są zestawy płyt, których słuchać może chyba tylko sam Augustyn. Fiksacje i neurozy? Proszę uprzejmie – paniczny strach przed ciemnością, nieumiejętność proszenia o pomoc, dostrzeganie w każdym wroga, przekonanie o słuszności kary, bardzo ostrej kary śmierci. Świadomość, że już od jakiegoś czasu zmienia się w ludzkie ścierwo. Że go tak naprawdę nie ma. Że za to wszystko odpowiadają debilni rodzice, z którymi nadal utrzymuje kontakt, męcząc się niemiłosiernie. Jego bezpieczne miejsca i takie, które przeklina to kolejowy przedział albo trzygwiazdkowy hotel. Piotr snuje się gdzieś obok życia. Każe swej obleśnej powłoce się poruszać, ustom mówić, rękom wykonywać komiczne gesty. Wegetuje. Na nic nie czeka. Chce rozliczyć się z tym, co przeżył i z tym, co widzi obecnie.
Jego rodzice pochodzący z koszmarnego Międliszewa stali się „przyszywanymi” warszawiakami. Ich gówniane pochodzenie to także pochodzenie Piotra. Wiecznie posłusznego syna, który jedynie obserwował i coraz silniej nie znosił rodziców. Ojca – pracoholika, który budował Polskę Ludową, a później tylko jej mógł w pełni zawierzyć. Matki – wciąż coś pucującej, szorującej, zaciskającej usta w wąską kreskę i znającej swe miejsce, delikatnie przysiadającej na brzeżku fotela, kiedy mąż każe jej patrzeć na jakieś rzadkie spektakularne sportowe wyczyny naszych rodaków. Augustyn latami wrasta w rodziców. Im bardziej ich nienawidzi, tym częściej odwiedza. Nienawidzi wiejskości, sielskości; tego wszystkiego, co kształtowało go za młodu. Nie może zrozumieć, że ojciec jest tak tępy, iż nie rozumie choć kilku z jego problemów, a matka te problemy zapycha kolejnymi mielonymi na talerzu.
Toksyczna jest rodzina Augustyna w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale i ta symboliczna. Obleśna i szara Polska, w którą został wtłoczony i z której nie jest w stanie uciec nawet podczas letniego urlopu. Polska obserwowana zza kolejowych okien i ta, po której brudnym bruku stąpa. „Za dużo tej Polski, zbyt wiele miejsca zajmuje, rozłazi się we wszystkich kierunkach, rozpełza, wylewa na wszystkie strony jak wiosenne roztopy, a wszystko w niej grzęźnie, osadza się, tonie”. Polskość jest też w Piotrze i za nic nie jest w stanie się jej wyprzeć. Dlatego tonie. Grzęźnie. Chciałby zaznać szczęścia bycia bezrefleksyjnym debilem. Nie jest nikim innym niż szarą postacią z szarej firmy o szarej biografii, o której nie wiem jakim cudem można napisać ponad 350 stron.
Miłości też nie dane mu było zaznać. Były związek z Agnieszką to aktualna trauma na całe życie. Kolejna. Augustyn jakby je kolekcjonuje. Być może wbrew własnej woli. Do niczego innego nie jest zdolny. I tak właśnie „Trociny” ukazują zgorzknienie tak prawdziwe, że trudne do zaakceptowania. Świat Piotra Augustyna to świat trocin, z których powstaliśmy i w które się obrócimy. Skąd te przekonania? Przez swe wiejskie pochodzenie, ograniczonych rodziców? Przez kalekie relacje z kobietami? A może zwyczajny konformizm, który każe mu paść swe dupsko pewną premią nudnej firmy i oddawać się różnego rodzaju utyskiwaniom? Świat, jaki jest, każdy widzi. Varga w najnowszej książce ten świat prześwietla. I naprawdę trudno z jego nową powieścią pobyć. Możemy od niej uciec, porzucić ją. Piotr Augustyn – mimo największych starań – nie może uciec od siebie. I to chyba najważniejszy z wielu dramatów prezentowanych na kartach „Trocin”.
KUP KSIĄŻKĘ
7 komentarzy:
Varga jest bardzo gesty w swojej prozie. Jego kolejki brudnych porównań, postaci przygniłych konsumpcjonistów, zazwyczaj mających problemy z defekacją... "Trocin" nie czytałam, ale jestem w trakcie książki o nieco bardziej trwałym, chociaż i tak gorszym jak wiadomo od marmuru, tytule "Nagrobek z lastryko". I odnoszę wrażenie, że on pisze o ludziach, którzy zrobiliby na nas wrażenie schludnych, spełnionych i zadbanych. A jednak siedzi w nich jakaś taka zgnilizna, którą Varga wyciąga na wierzch.
Pan Krzysztof Varga i Jego Trociny. Skończyłam czytać dziś o 3 rano. Miałam pierwszy miły sen od tygodni - spotkanie na stacji, autostradzie (?). Zaczepiony odpowiadał na moje pytania, a ja nie podołałam mówiąc - bardzo przepraszam, ale Pan tak pięknie mówi i używa słów, których znaczenia zupełnie nie rozumiem. Zawstydzona uciekłam stamtąd = budząc się o godz. 6.33 z uśmiechem na twarzy.
Jestem zachwycona umiejętnością posługiwania się językiem polskim przez Krzysztofa Vargę. Naprawdę zazdroszczę. I będę czytała. Pozdrawiam.
Znakomicie napisane. Miałem po lekturze podobne odczucia, "Trociny" to książka nieco zniewalająca - nawet gdy mamy już lekturę za sobą, pewnych obserwacji rzeczywistości nie sposób poczynić bez "soczewki" Piotra Augustyna. Książka, do której na pewno powrócę - chociażby ze względu na to, że Varga w niej rejestruje wydarzenia ostatnich miesięcy i spostrzeżenia będące bardzo na czasie. Być może za kilkanaście lat, siedząc w nowiutkim pociągu klasy TGV relacji Poznań - Wrocław odtworzę raz jeszcze tę historię... Piękna perspektywa, miejmy nadzieję, że się ziści.
Krzysztof Varga dał mi w tej książce lustro, które pokazuje/mówi co chce: ani "najpiękniejszy na świecie" ani zniekształcony ani nawet lewy na prawej, jak to w lustrze. "Trociny" każą mi rozpalić kilka wartościowych myśli o własnym życiu, także o przyszłości. Niestety i na szczęście to myśli jak wiejskie upierdliwe bąki bydlęce. Długo będą mnie nękały.
jeszcze nie skonczylam "Trocin" ani nie czytalam (a wlasciwie sluchalam) innych ksiazek tego autora, ale mam wrazenie ze autor nienawidzi wszystkiego. I moje niezbyt fascynujace zycie i drobne radosci wydaja mi sie daleko wieksze i wazniejsze. Z pewnoscia siegne po inne ksiazki chocby zeby sie przekonac czy tez sa tak ponure.
W połowie musiałam przerwać lekturę - tyle tu było złych emocji, przeszkadzało mi to, że w zasadzie narrator/główny bohater pozytywnie myśli tylko o muzyce i ... mielonych swojej mamy. Dobre i to. Ale coś mi nie dawało spokoju. Po 500 stronach innej powieści wróciłam do Vargi. Wróciłam i nie żałuję powrotu. To bardzo sprawne pisanie, skrzące się czasem dowcipem, a czasem bolesne. Na pewno sięgnę do felietonów "Polska mistrzem Polski", choć wiele z nich znam z GW. Myślę, że taka proza może zachwycić m.in. zwolenników Pilcha i Kuczoka.
A recenzja - bardzo mi się podobała. Trafiłam tu z "Książek..." (po audycji w Dwójce), bloga dodaję do ulubionych i ,co tam, ślę smsa:)).
A tu moje odczytanie Vargi: http://www.bialafabryka.blogspot.com/2013/07/swiat-wg-hejtera.html
Prześlij komentarz