2012-10-01

"Modlitwy waginy" Charlotte Roche"

Mając w pamięci traumę, jaką była lektura „Wilgotnych miejsc”, zabierałem się do czytania nowej powieści Charlotte Roche z przekonaniem, że oto przede mną kolejna pornograficzna i naturalistyczna prowokacja, która z pewnością świetnie się sprzeda. Kiedy rozpocząłem czytanie i zapoznałem z genitalno-analno-waginalnymi tajnikami sypialni głównej bohaterki, byłem przekonany, że brnę w kolejny literacki chłam. Tymczasem trzymam kciuki za dobrą sprzedaż i gratuluję Roche, bo „Modlitwy waginy” to naprawdę ciekawa książka! Warta poznania opowieść o dzieciństwie, od którego chce się uciec i o neurozach dorosłości kobiety, jaka stara się robić wszystko na przekór matce. Książka o rozpaczliwych próbach porządkowania chaosu świata, paraliżujących lękach i o tym, co potrafią zrobić z wyobraźnią. Powieść – studium prawdziwego przywiązania, historia związku niezwykłego swą zwykłością i narracja, która mimo wszystko jest bardzo ciepła i optymistyczna, choć jej bohaterka toczy boje ze sobą i ze światem, których końca tak naprawdę nie widać.

Dużą krzywdę robi tej pozycji tytuł oraz okładka. Kobieta, której historię poznamy, jest ateistką, a jej wagina co najwyżej może się rozciągać lub wilgotnieć. Minimalizm okładki to z jednej strony dobre posunięcie, bo zwraca się uwagę na jakże ważne w tej historii żołędzie; z drugiej jednak jest to pójście po linii najmniejszego oporu, biorąc pod uwagę fakt, w jaki sposób „opakowano” pierwszą powieść Roche. Zapewniam, że warto zajrzeć do środka. Może niekoniecznie waginy Elisabeth Kiehl, ale jej duszy, w której drzemią demony, wizja śmierci i wszystko, co najgorsze i co nie daje normalnie funkcjonować. Roche zadaje jednak przewrotne pytanie o to, co niby takiego w jej bohaterce jest nienormalne i czy to może świat wokół sfiksował, a z jej umysłem naprawdę wszystko jest w porządku?

Przyznajmy, do końca nie jest. „Mam obłąkaną wyobraźnię. Która zajmuje się wyłącznie kreśleniem scenariuszy jak z horroru. Sama sobie wszystko wymyślam w najdrobniejszych szczegółach. Sama się tym zadręczam. I tylko wtedy, kiedy przesłonię lęk hiperseksualnością, jestem wolna od lęku”. Charlotte Roche stara się dać wyczerpującą odpowiedź na pytanie o to, dlaczego tak się dzieje. Ja pozwolę sobie tylko zasugerować kilka tropów interpretacyjnych. Każdy może odebrać tę książkę inaczej, ale liczę na to, iż większość zrozumie, że treść to nie tylko kopie z tanich poradników psychologicznych, których autorka się pewnie naczytała. Nie, „Modlitwy waginy” to jednak życie; prawdziwe neurotyczne życie tysięcy 33-latek, które boją się jednak rozmawiać z samymi sobą. Albo z terapeutą. Znajdą tam sporo niewypowiedzianych głośno zdań, wiele wstydliwych myśli; sporo egzystencjalnego brudu, ale i prawdy o tym, że tworzy nas to, co dookoła w dużo większym stopniu niż my sami, nasz rozum i inteligencja.

Elisabeth miała koszmarną rodzinę. Miała. Ojciec i matka żyją, ale ona wytarła ich ze swego życia niczym za sprawą magicznej gumki myszki. Matka – katoliczka od zawsze wpajała jej, że seks jest obrzydliwy i to coś złego. Elisabeth na złość rodzicielce nie tylko odmroziła sobie uszy, ale także pożegnała się z Bogiem i zaczęła się pieprzyć na wszystkie możliwe sposoby. Jest niesamowicie oddana – dosłownie i w przenośni – Georgowi, dużo od niej starszemu mężowi. Takie kompensowanie sobie braku z dzieciństwa; ojciec ostatecznie może zostać i niech sobie gdzieś tam tkwi w partnerze. Oboje żyją w małżeństwie nowoczesnym seksualnie. Nic, co ludzkie nie jest im obce, więc próbują wszystkiego i czerpią z tego dziką rozkosz. Żeby nie było nudno, czasami wybierają się razem do burdelu lub dają poszaleć wyobraźni przy filmach pornograficznych. Dla Elisabeth seks jest niezwykle istotny. Dzięki niemu zapomina o problemach, ale też nadaje mu rangę symboliczną – oczyszczającą. Istotny jest jeszcze fakt (nie ignorujmy go!), że w jej przekonaniu ludzi nie łączy żadna miłość tylko wzajemne napalenie i jeżeli erotyczny piec wygasa, duża jest szansa na to, że związek się rozpadnie.

Związek bohaterki cementuje jeszcze córka. Przy niej rodzice są inni. Sfera seksu nie istnieje. Rozpoczyna się niekończący się rytuał ceremonii i zwyczajów związanych ze wszystkimi prozaicznymi czynnościami. Bo porządek musi być. Świadomości dziecka nie zbruka zaburzona świadomość matki ani fakt, że oboje z ojcem lubią dziki seks. Wbrew chaosowi wewnątrz duszy Elisabeth, świat wokół niej wydaje się nieznośnie dobrze uporządkowany. Widzimy, że nie jest to kolos na glinianych nogach, chociaż takiej kochanki, matki, a może nawet przyjaciółki nie chcielibyśmy mieć. Jej wieczna potrzeba troski o innych to przeniesienia z okresu dzieciństwa; ma to także duży związek z tym, że po tragicznym wypadku role się zamieniły i córka opiekowała się poszkodowaną matką. Tą matką, która podczas jazdy samochodem zabiła swoje dzieci. Śmierci i dramatów w życiu Elisabeth Kiehl było naprawdę wiele. Teraz jej życie będzie szczęśliwe. To nic, że od lat przy pomocy terapeutki buduje coś, co nie wydaje jej się pewne. Ona wie, że będzie dobrze i tak będzie.

Bez względu na to, jak bardzo irytować może proza Roche, buduje w niej ona przekonujący obraz po prostu silnej i dzielnej kobiety. Co z tego, że z neurozami! Każdy je ma, ale Elisabeth nie zamiata tego pod dywan. Pomaga terapia, pomaga poczucie spełnienia i przede wszystkim pomaga seks. Była prezenterka telewizyjna wykorzystała tematykę seksualności mądrze i z wyczuciem. I nawet nie przeszkadzają historie o walce z robakami w dupie czy o ćwiczeniach rozciągania tego czy owego przed seksem analnym. „Modlitwy waginy” to historia strachu przed życiem i opowieść o tym, jak w życiu – mimo tego, co się przeszło – można dawać sobie radę. To nic, że Elisabeth sprawia wrażenie, jakby była wykończona swoim jestestwem. Przeżywa je w pełni, jak każdy akt seksualny. Pełną piersią.

Tym razem prowokacji niewiele, za to sporo ciekawie stawianych pytań i sprytne manipulowanie czytelnikiem tak, by bohaterka go irytowała i intrygowała zarazem. Dlatego właśnie nigdy nie skreślam danego autora po jednym tytule. Bo tacy jak Roche potrafią często bardzo miło zaskoczyć.

tłum. Ewa Kochanowska
Wydawnictwo Czarna Owca, 2012

5 komentarzy:

Weronika Król pisze...

Znakomita recenzja, zresztą jak większość tych, które wyszły spod Twojego pióra :) Zwróciłam jednak uwagę na jedno zdanie, moim zdaniem niepoprawne - ,,[...]po najmniejszej linii oporu". Czy nie sądzisz, że to błędne użycie frazeologizmu? (dla pewności sprawdziłam w wielu źródłach - istnieje ,,linia najmniejszego oporu"). Oczywiście nie chcę się czepiać, broń Boże nie odbieraj mojego komentarza w ten sposób, bo każdemu się zdarza :)) Po prostu zaintrygowało mnie to - a może wprowadzono drugą wersję? :)

Jarosław Czechowicz pisze...

Hiliko, dzięki za wnikliwość. Faktycznie, niezgrabnie. Już poprawiam! Pozdrowienia

inwentaryzacja krotochwil pisze...

Cóż, w takim razie dam autorce jeszcze jedną szansę ;)
Co do 'Wilgotnych Miejsc' byłam przede wszystkim zirytowana niewspółmiernością ilości przeżyć bohaterki do jej młodego wieku.

Anonimowy pisze...

Zakoczyła mnie ta pozytywna recenzja. "Wilgotne miejsca" były dla mnie tak skandalicznie beznadziejne, pretensjonalne i błache, że w ramach protestu tej nowej pozycji na pewno nie kupię. Opalcuję w księgarni, albo skądinąd wydobędę.

sue pisze...

"Matka – katoliczka od zawsze wpajała jej, że seks jest obrzydliwy i to coś złego." - Jak widać recenzent czytał najwyraźniej tę książkę po łebkach, ponieważ matka głównej bohaterki była ateistką! Więcej nawet - główny problem polegał na tym, że była 'przesiąkniętą do szpiku kości feministką' i z tego też powodu zrodził się wewnętrzny konflikt w głowie Elisabeth Kiehl, która z całego serca chciała zostać u boku swego męża Georga do końca swoich dni i w tym właśnie celu dogadzała mu na wszystkie możliwe sposoby...