Wydawca: Nisza
Data wydania: 10 czerwca 2015
Liczba stron: 230
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 37 zł
Tytuł recenzji: Wokół iluzji
Książka Łukasza Krakowiaka
ma dużą wartość poznawczą. Literacką niekoniecznie. W tej dynamicznej historii
poznajemy świat reklamiarzy od podstaw. Czynnym uczestnikiem życia tego świata
był sam autor, który kreuje coś na kształt twórczej dla siebie i czytelnika
powieści autobiograficznej z zadaniem udowodnienia pewnej iluzji. Tą iluzją
jest poczucie sensu tkwienia w tym zawodzie. Bokserska nomenklatura wydaje się
tu jedyną właściwą, bo przeszłość to walka, a świat przedstawiony książki
zbudowany jest z siedmiu rund z prawdziwym nokautem w zakończeniu. Czyta się
"Copyfightera" dość lekko, albowiem humor przeplata się z ironią w
naprawdę dobrym stylu. Język ma być drapieżny, konsekwentnie prowokacyjny,
zdarzają się zdania poddane presji i rygorowi pisarskiego szaleństwa, ale w zasadzie
jest to rzecz niezbyt zapadająca w pamięć, choć wyraźna przecież w swym bardzo
czytelnym przesłaniu.
Copywriter. To takie
zabójcze, groźne i w gruncie rzeczy puste słowo. Jedno z tej nowoczesnej
nowomowy, jaką tworzą w firmach i korporacjach przykre anglicyzmy. Copywriter to łebski gość. Zarabia na
sprzedawaniu iluzji. Zalewa nią rynek, bo jest potrzebna w nadmiarze. Przeciska
się przez wszelkie szczeliny między słowami, budując atmosferę niedopowiedzenia
albo upraszczając rzeczywistość rymami częstochowskimi. Wie, do kogo się zwraca,
i zna stosowne kody porozumienia. Wywiera wpływ na wiele różnych sposobów,
manipuluje ludzką psychiką i nie ponosi żadnych tego konsekwencji. Nieźle,
naprawdę nieźle zarabia. Copywriter. Gość wyglądający jak kloszard dzięki
ubraniu za dwie średnie krajowe. Gdzieś w telewizyjnych obrazkach posiadający
nowoczesną furę i równie nowoczesny loft. To one stają się szczytem marzeń
Artura, który dzięki sprytowi, przebiegłości i sprawności językowej bardzo
szybko zdobywa poważanie w branży reklamowej, zamieniając sens życia na
tworzenie takich konstrukcji językowych, w których słowo ma dziwić się słowu, a
lingwistyczna demagogia budować sieć intertekstualnych kłamstw tak chętnie
przyjmowanych przez odbiorców.
W opowieści Krakowiaka mamy
dopiero początek XXI wieku i opisywane działania ledwie raczkują. Potem rozwiną
się w naprawdę prężny biznes konfabulacji za wielkie pieniądze. Na razie Artur
znajduje się pośród specyficznych artystów. A może iluzjonistów słowa, którzy
za pieniądze są w stanie wyperswadować wszystko. Bohater wkracza do świata ludzi, z którymi bardzo szybko łapie dobry
kontakt. Ekipa prężnie wykonuje kolejne zlecenia. Czytanie o ich specyfikacji
oraz szczegółach wykonania przez kilkanaście stron jest czytelniczą atrakcją,
potem jednak zdecydowanie nudzi. Tym bardziej że Krakowiak mimo wielu
wysiłków nie serwuje nam jakichś spektakularnych zwrotów akcji, a tego można
oczekiwać, wiedząc, w jakim trybie i nad czym pracują jego bohaterowie.
Alternatywą dla szybkiego
działania pod presją czasu, gdzie liczy się zdolność ogłupienia odbiorców
komunikatu reklamowego, może być alienacja. A dokładnie klasztor Alienatów, gdzie
próbuje skryć się jeden z bystrzejszych znawców systemu reklamowej złudy. To
Jaro jest najciekawszą postacią w tej książce, on buduje całą akcję i on jest w
niej dominujący. Artur podąża ślepym tropem. Coraz bardziej zaciera mu się
granica między życiem zawodowym a tym prywatnym. Coraz więcej daje z siebie,
dając się jednocześnie zwariować i uznając, że oto znalazł się w jakimś
szczególnie ważnym momencie życia, który zdecyduje o jego przyszłości.
Karykaturalne są coraz to nowsze próby wybijania się w biznesie, bo odnieść
można wrażenie, iż wszyscy pracownicy agencji reklamowej w tej książce
zatracają własne człowieczeństwo, główkując usilnie, co z tym człowieczeństwem
innych zrobić, a raczej jak je urobić, przekonując do niepotrzebnych zakupów,
za które konieczna będzie wdzięczność losowi. I reklamie.
Iskrzące
sylwetki bohaterów z czasem - jak sama akcja - wycierają się na wzór markowych
dżinsów, które noszą rasowi copywriterzy. Fabuła zmierza donikąd. Finałowe
rozwiązanie trafnie rozsadza napięcie, ale problemem Łukasza Krakowiaka jest
brak umiejętności głębszego diagnozowania grozy opisywanego zjawiska. Bo
praca Artura go wyjaławia. Zajęcie, któremu się z takim zapałem oddaje, budzi
niepokojące instynkty i służy jedynie autodestrukcji. Tak też jest z samą
prozą. Krakowiak trochę zjada własny ogon. Za dużo - zamierzonego lub nie -
humoru, za mało diagnozy. Jego literacki ring nie przynosi większej
przyjemności estetycznej zwolennikom literatury, prezentuje jedynie bardzo
szeroki zarys pewnego zjawiska, piętnując je dosłownie i symbolicznie, ale
przede wszystkim powierzchownie. Wszystko w bardzo czytelnej, czarno-białej
konwencji. Taki też komiks można byłoby stworzyć na podstawie
"Copyfightera". Co pozostaje po lekturze? Świadomość szybkiego
przetoczenia się przez świat, w którym można zwariować na własne życzenie.
Świat, który powoduje, że wariują inni. Bo któż z nas nie nabył jakiegoś
produktu tylko dzięki jego reklamie?
Krakowiak
portretuje młodych i zdolnych, którzy są straszliwie spięci w swoim
wyluzowaniu. Pokazuje iluzoryczność priorytetów świata, jedynie kwoty na
kontach są prawdziwe i w większości satysfakcjonujące. Ale to także książka o
tym, w jaki sposób traci się w życiu ten rodzaj satysfakcji, który pozwala nam
na poczucie się lepszym i świadomość, że jakoś się rozwinęliśmy.
Artur udowadnia, że bardzo cienka jest granica rozsądku przy zaangażowaniu się
w jakiekolwiek zajęcie. Kreowanie rzeczywistości reklamy idzie w parze z
docieraniem do pewnego rodzaju pustki w sobie samym. Czy ktoś poza wspomnianym
Jarosławem będzie w stanie powalczyć o normalność i prawdziwą treść we własnym
życiu? Groteskowe, ironiczne, mocno karykaturalne ujęcie ludzkiego działania na
granicy szaleństwa. Niby nowatorskie i ciekawe, a jednak literatury w tym
niewiele. Przesłań i krzykliwej treści rzeczywiście sporo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz