Wydawca: Wielka
Litera
Data wydania: 16 marca 2016
Liczba stron: 286
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Tworzenie i niedopowiedzenia
Czytając nową powieść
Katarzyny Tubylewicz, odnosi się podobne wrażenie, jakie towarzyszyło lekturze „Rówieśniczek”.
Początkowo nic nie zapowiada jakichkolwiek trudności interpretacyjnych. Dość
długo ma się wrażenie, że – tak jak w przypadku pierwszej książki autorki –
obcuje się z niezbyt wymagającą powieścią tak zwanego środka. Czytelne
sytuacje, przewidywalne zwroty akcji, oczywiste w swej wymowie dialogi i
poczucie, że wkracza się w jedną z tych wielu powieści do szybkiego
zapomnienia. Ani „Rówieśniczki”, ani też „Ostatnia powieść Marcela” nie są
jednak prostymi książkami, obok których można przejść obojętnie. Nowa narracja Tubylewicz ujawnia swą
wieloznaczność stopniowo. Okazuje się, że to rzecz złożona z wielu opowieści,
które nakładają się na siebie, tworząc skomplikowany świat przedstawiony paru
przesłań. Kilka jest oczywistych – to opowieść o poszukiwaniu własnej
tożsamości i przewrotności losu, która każe nam zweryfikować swe mniemanie o
tym, że swoimi myślami porządkujemy rzeczywistość. To historia o noszonym
gdzieś pod sercem odium rodzinnych relacji, z których nie możemy się wydobyć,
bo obowiązuje nas przymus pamiętania wszystkiego, czym obdarowali nas bliscy i
z czym wyprawili w dorosłe życie. „Ostatnia powieść Marcela” to także pełna
ironii powieść autotematyczna o tym, że pisanie w równym stopniu może być
przekleństwem, co wybawieniem. Tubylewicz opowie nam także o kobiecości w pełni
siebie świadomej, biorącej z życia wszystko, co najlepsze. Przede wszystkim
jednak o tym, jak trudno jest dzisiaj zbudować trwałe relacje, przestać
spoglądać na drugiego człowieka jak na towar i przedmiot, przestać wyceniać
życie pod kątem miłosnych podbojów i intelektualnych zdobyczy.
O czym jednak naprawdę jest
ta historia? Wszystko zaczyna się w bardzo trywialny sposób i przez dłuższy
czas nie chce wyjść poza znane już literackie schematy, przy których ziewamy i
jednocześnie szybciej kartkujemy książkę. Tę
powieść czytać należy uważnie, albowiem jej pełne zrozumienie zależy od
empatycznego i uważnego wejścia w przeszłość bohaterów. Ten zabieg znany jest
nam z „Rówieśniczek”, ale tym razem Katarzyna Tubylewicz wykorzystuje go
inaczej. Odnosi się wrażenie, że najpierw usiłuje uporządkować czas miniony
swych bohaterów, by potem pozwolić im spotkać się naprawdę. Pierwsze
spotkanie ma miejsce w pociągu. Zgorzkniały pisarz Marcel Nowicki wraca z
nieudanego spotkania autorskiego w Krakowie. Nie ma pojęcia, że niebawem wróci
do miasta kierowany poczuciem obowiązku wobec bliskiej osoby, z którą chce
poprawić relacje. Pojawiająca się na horyzoncie Hanna Miszewska jest pewną
zagadką. Okazuje się, że dobrze zna całą twórczość Marcela i dosyć szybko
znajdują płaszczyznę porozumienia pozwalającą na przetrwanie podróży. Marcel
waha się, czy przenieść tę znajomość na grunt inny niż ten z wagonu kolejowego.
Decyduje się jednak na ryzyko. Hanna wkroczy w jego życie niespodziewanie i w
zaskakującej dla niego roli. Oboje skonfrontują się ze swymi poglądami na
życie, tworzenie i odpowiedzialność za słowo, gest i czyn.
Borykająca
się z prowincjonalnymi kompleksami Hanna nie wydaje się dobrym materiałem na
dynamiczną bohaterkę literacką, której rola zaskoczyć może czytelnika
przyzwyczajonego do schematyzmu pisarskiego. Znamy jej
przeszłość, ale nie wiemy do końca, kim jest teraz. Hanna przez lata szukała
własnej tożsamości. Musiała pogodzić się z tym, że wszystkie relacje z
mężczyznami były w pewnym stopniu toksyczne. Najbliższy był jej ojciec, ale on
wycofał się i zamknął we własnym świecie. To matka zdecydowała o tym, że los
trzeba wziąć we własne ręce. Konsekwencją tego była jej emigracja i
pozostawienie córek samym sobie. Czy aby na pewno? Trudna sytuacja życiowa
Hanny z okresu dzieciństwa i dorastania dała jej jednocześnie pewien rodzaj
siły. To właśnie między innymi dzięki niemu przybywa do Warszawy, by zacząć
nowy etap życia. Czy jest już świadoma własnej tożsamości? Czy zmieni ją
znajomość z Marcelem? A może to ona wpłynie na zgorzkniałego literata, który
pożegnał już marzenia i ma świadomość, że najlepsze lata i najlepsza proza już
za nim?
Marcel
ma cechy tak zwanego pisarza etatowego. Zmaga się z pisaniem, które od pewnego
czasu zaczyna go uwierać. Zapatrzony w sobie mężczyzna rozumie, że nie jest tak
naprawdę nikim wyjątkowym. Że walczy o uznanie wraz z innymi
pisarzami, a chodzi o uznanie grupki odbiorców, bo w Polsce przecież nikt nie
czyta. Powieść, która powstaje, zmusza Marcela do wyrzeczeń i każe mu toczyć
bój ze sobą. Nie jest świadomy tego, że kreowany przez niego świat
przedstawiony można zmienić, zmodyfikować, uczynić bardziej wiarygodnym.
Tymczasem pozostaje frustracja i gniew na samego siebie. Twórcza niemoc idzie w
parze z coraz silniejszym przekonaniem, iż wybrana ścieżka zawodowa nie daje
żadnego spełnienia. Można tkwić w marzeniach o tym, że kiedyś miało się uznanie
i sławę. Teraz pozostaje bolesna samotność i świadomość kresu. Powieść ma być
ostatnia. Jaki jednak przyjmie kształt?
Katarzyna Tubylewicz
zręcznie manipuluje czytelnikiem, który spodziewa się płomiennego romansu i
przewiduje trudności, jakie staną na jego drodze. Młoda dziewczyna poszukująca
pracy w stolicy i pewny siebie pisarz po pięćdziesiątce, który jest przekonany,
iż kobiety służą w dużej mierze do używania. Nic nie jest jednak tym, czym się
wydaje. „Ostatnia powieść Marcela”
jest historią wskrzeszania się z przeszłości i stawania na nowo. W zaskakującej
relacji, do której żadna ze stron nie jest gotowa. To książka o tym, kim się
stajemy w opowieściach innych i jak zmieniamy się, kiedy otrzymamy zaskakujące
informacje zwrotne na temat tego, co robimy. Charakterystyka obojga
bohaterów jest nad wyraz wieloznaczna. Duże znaczenie ma to, co przeżyli, i
świadomość tego, kim się przez to stali. To także opowieść o starciu płci. O
tym, że ich konfrontacja zawsze doprowadza do zmian i że można ujrzeć świat z
innej perspektywy, jeśli przełamie się uprzedzenia i konwenanse.
Proza Tubylewicz to także
traktat o tym, że staramy się sporo z siebie zapomnieć, by budować życie na
innych zasadach niż te podejrzane w toksycznej rodzinie. Dysfunkcyjność tej
rodziny nie jest u pisarki przedmiotem krytyki czy uważnej analizy. Ona jest
nakreślona przede wszystkim po to, by można było zrozumieć motywacje bohaterów,
którzy w taki, a nie inny sposób zbudowali sobie swe dorosłe życie. To jednak
książka także o bliskości, a może nawet przede wszystkim o niej. O bliskości
bardzo specyficznej. W tej prozie
frustracja zderza się z życiowym entuzjazmem. Schematy myślowe ze świeżością
nowej perspektywy. To książka o prawdziwym spotkaniu dwojga ludzi. O
podmiotowym traktowaniu inności i o tym, że można ulec zmianie w najbardziej
zaskakującym momencie życia. Bo nagle wszystko może się zmienić…
„Ostatnia powieść
Marcela” to rzecz w dużej mierze ironiczna i na tyle wieloznaczna, że może być
odczytana także jako proza o feministycznym charakterze. Czy to wszystko o tym?
Czy starcie płci naprawdę determinuje odbiór tej książki? Cieszę się, że
zdarzają się tak niejednoznaczne opowieści, w konfrontacji z którymi
pozostajemy w pewnej czytelniczej niepewności. W tej książce jest niepokój,
wyraziste emocje, czytelne motywacje bohaterów i dwuznaczne ich działania.
Tubylewicz rozprawia o tym, że prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem, które
odmieni nasze życie, może mieć miejsce w każdej chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz