2016-03-23

"Ostatnia powieść Marcela" Katarzyna Tubylewicz

Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 16 marca 2016

Liczba stron: 286

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 36,90 zł

Tytuł recenzji: Tworzenie i niedopowiedzenia

Czytając nową powieść Katarzyny Tubylewicz, odnosi się podobne wrażenie, jakie towarzyszyło lekturze „Rówieśniczek”. Początkowo nic nie zapowiada jakichkolwiek trudności interpretacyjnych. Dość długo ma się wrażenie, że – tak jak w przypadku pierwszej książki autorki – obcuje się z niezbyt wymagającą powieścią tak zwanego środka. Czytelne sytuacje, przewidywalne zwroty akcji, oczywiste w swej wymowie dialogi i poczucie, że wkracza się w jedną z tych wielu powieści do szybkiego zapomnienia. Ani „Rówieśniczki”, ani też „Ostatnia powieść Marcela” nie są jednak prostymi książkami, obok których można przejść obojętnie. Nowa narracja Tubylewicz ujawnia swą wieloznaczność stopniowo. Okazuje się, że to rzecz złożona z wielu opowieści, które nakładają się na siebie, tworząc skomplikowany świat przedstawiony paru przesłań. Kilka jest oczywistych – to opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i przewrotności losu, która każe nam zweryfikować swe mniemanie o tym, że swoimi myślami porządkujemy rzeczywistość. To historia o noszonym gdzieś pod sercem odium rodzinnych relacji, z których nie możemy się wydobyć, bo obowiązuje nas przymus pamiętania wszystkiego, czym obdarowali nas bliscy i z czym wyprawili w dorosłe życie. „Ostatnia powieść Marcela” to także pełna ironii powieść autotematyczna o tym, że pisanie w równym stopniu może być przekleństwem, co wybawieniem. Tubylewicz opowie nam także o kobiecości w pełni siebie świadomej, biorącej z życia wszystko, co najlepsze. Przede wszystkim jednak o tym, jak trudno jest dzisiaj zbudować trwałe relacje, przestać spoglądać na drugiego człowieka jak na towar i przedmiot, przestać wyceniać życie pod kątem miłosnych podbojów i intelektualnych zdobyczy.

O czym jednak naprawdę jest ta historia? Wszystko zaczyna się w bardzo trywialny sposób i przez dłuższy czas nie chce wyjść poza znane już literackie schematy, przy których ziewamy i jednocześnie szybciej kartkujemy książkę. Tę powieść czytać należy uważnie, albowiem jej pełne zrozumienie zależy od empatycznego i uważnego wejścia w przeszłość bohaterów. Ten zabieg znany jest nam z „Rówieśniczek”, ale tym razem Katarzyna Tubylewicz wykorzystuje go inaczej. Odnosi się wrażenie, że najpierw usiłuje uporządkować czas miniony swych bohaterów, by potem pozwolić im spotkać się naprawdę. Pierwsze spotkanie ma miejsce w pociągu. Zgorzkniały pisarz Marcel Nowicki wraca z nieudanego spotkania autorskiego w Krakowie. Nie ma pojęcia, że niebawem wróci do miasta kierowany poczuciem obowiązku wobec bliskiej osoby, z którą chce poprawić relacje. Pojawiająca się na horyzoncie Hanna Miszewska jest pewną zagadką. Okazuje się, że dobrze zna całą twórczość Marcela i dosyć szybko znajdują płaszczyznę porozumienia pozwalającą na przetrwanie podróży. Marcel waha się, czy przenieść tę znajomość na grunt inny niż ten z wagonu kolejowego. Decyduje się jednak na ryzyko. Hanna wkroczy w jego życie niespodziewanie i w zaskakującej dla niego roli. Oboje skonfrontują się ze swymi poglądami na życie, tworzenie i odpowiedzialność za słowo, gest i czyn.

Borykająca się z prowincjonalnymi kompleksami Hanna nie wydaje się dobrym materiałem na dynamiczną bohaterkę literacką, której rola zaskoczyć może czytelnika przyzwyczajonego do schematyzmu pisarskiego. Znamy jej przeszłość, ale nie wiemy do końca, kim jest teraz. Hanna przez lata szukała własnej tożsamości. Musiała pogodzić się z tym, że wszystkie relacje z mężczyznami były w pewnym stopniu toksyczne. Najbliższy był jej ojciec, ale on wycofał się i zamknął we własnym świecie. To matka zdecydowała o tym, że los trzeba wziąć we własne ręce. Konsekwencją tego była jej emigracja i pozostawienie córek samym sobie. Czy aby na pewno? Trudna sytuacja życiowa Hanny z okresu dzieciństwa i dorastania dała jej jednocześnie pewien rodzaj siły. To właśnie między innymi dzięki niemu przybywa do Warszawy, by zacząć nowy etap życia. Czy jest już świadoma własnej tożsamości? Czy zmieni ją znajomość z Marcelem? A może to ona wpłynie na zgorzkniałego literata, który pożegnał już marzenia i ma świadomość, że najlepsze lata i najlepsza proza już za nim?

Marcel ma cechy tak zwanego pisarza etatowego. Zmaga się z pisaniem, które od pewnego czasu zaczyna go uwierać. Zapatrzony w sobie mężczyzna rozumie, że nie jest tak naprawdę nikim wyjątkowym. Że walczy o uznanie wraz z innymi pisarzami, a chodzi o uznanie grupki odbiorców, bo w Polsce przecież nikt nie czyta. Powieść, która powstaje, zmusza Marcela do wyrzeczeń i każe mu toczyć bój ze sobą. Nie jest świadomy tego, że kreowany przez niego świat przedstawiony można zmienić, zmodyfikować, uczynić bardziej wiarygodnym. Tymczasem pozostaje frustracja i gniew na samego siebie. Twórcza niemoc idzie w parze z coraz silniejszym przekonaniem, iż wybrana ścieżka zawodowa nie daje żadnego spełnienia. Można tkwić w marzeniach o tym, że kiedyś miało się uznanie i sławę. Teraz pozostaje bolesna samotność i świadomość kresu. Powieść ma być ostatnia. Jaki jednak przyjmie kształt?

Katarzyna Tubylewicz zręcznie manipuluje czytelnikiem, który spodziewa się płomiennego romansu i przewiduje trudności, jakie staną na jego drodze. Młoda dziewczyna poszukująca pracy w stolicy i pewny siebie pisarz po pięćdziesiątce, który jest przekonany, iż kobiety służą w dużej mierze do używania. Nic nie jest jednak tym, czym się wydaje. Ostatnia powieść Marcela” jest historią wskrzeszania się z przeszłości i stawania na nowo. W zaskakującej relacji, do której żadna ze stron nie jest gotowa. To książka o tym, kim się stajemy w opowieściach innych i jak zmieniamy się, kiedy otrzymamy zaskakujące informacje zwrotne na temat tego, co robimy. Charakterystyka obojga bohaterów jest nad wyraz wieloznaczna. Duże znaczenie ma to, co przeżyli, i świadomość tego, kim się przez to stali. To także opowieść o starciu płci. O tym, że ich konfrontacja zawsze doprowadza do zmian i że można ujrzeć świat z innej perspektywy, jeśli przełamie się uprzedzenia i konwenanse.

Proza Tubylewicz to także traktat o tym, że staramy się sporo z siebie zapomnieć, by budować życie na innych zasadach niż te podejrzane w toksycznej rodzinie. Dysfunkcyjność tej rodziny nie jest u pisarki przedmiotem krytyki czy uważnej analizy. Ona jest nakreślona przede wszystkim po to, by można było zrozumieć motywacje bohaterów, którzy w taki, a nie inny sposób zbudowali sobie swe dorosłe życie. To jednak książka także o bliskości, a może nawet przede wszystkim o niej. O bliskości bardzo specyficznej. W tej prozie frustracja zderza się z życiowym entuzjazmem. Schematy myślowe ze świeżością nowej perspektywy. To książka o prawdziwym spotkaniu dwojga ludzi. O podmiotowym traktowaniu inności i o tym, że można ulec zmianie w najbardziej zaskakującym momencie życia. Bo nagle wszystko może się zmienić…

„Ostatnia powieść Marcela” to rzecz w dużej mierze ironiczna i na tyle wieloznaczna, że może być odczytana także jako proza o feministycznym charakterze. Czy to wszystko o tym? Czy starcie płci naprawdę determinuje odbiór tej książki? Cieszę się, że zdarzają się tak niejednoznaczne opowieści, w konfrontacji z którymi pozostajemy w pewnej czytelniczej niepewności. W tej książce jest niepokój, wyraziste emocje, czytelne motywacje bohaterów i dwuznaczne ich działania. Tubylewicz rozprawia o tym, że prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem, które odmieni nasze życie, może mieć miejsce w każdej chwili. 

Brak komentarzy: