Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 9 listopada 2016
Liczba stron: 478
Przekład: Stanisław Kasprzysiak
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Górski teatr
Luca D’Andrea funduje nam
trochę takie Twin Peaks w Dolomitach. Z jednej strony opowiada naprawdę ciekawą
historię, z drugiej jednak – nadmiernie dramatyzuje, osadza bohatera w szponach
dość teatralnego obłędu, stosuje bardzo stronnicze i banalne środki wyrazu
(pisząc między innymi, że w chwili potwornej zbrodni Bóg odwrócił wzrok). „Istota
zła” to opowieść, w której wątki krzyżują się, wikłają niekiedy w zbyt
skomplikowany i niepotrzebny sposób. D’Andrea portretuje małą społeczność
skrywającą w sobie tajemnice sprzed lat, wrogo nastawioną do amerykańskiego
poszukiwacza wrażeń, którego tożsamość obcego podkreśla górski dramat –
Salinger jako jedyny go przeżył, a miasteczko określa go mianem mordercy.
Główny bohater przeżywa bardzo intensywnie bliskie spotkanie z lodowcem,
nadając mu znamiona czegoś mistycznego i wprowadzając nas – niejako na siłę – w
klimat wszechogarniającej grozy. W górach bowiem mogą dziać się rzeczy okrutne.
Ludzie gór swoje tajemnice zachowują dla siebie. Nakręcany adrenaliną Salinger
podejmuje się prywatnego obsesyjnego śledztwa, stawiając na szali harmonię
rodziny, ryzykując rozpad związku. Nerwy ma napięte zawsze i wszędzie, wciąż
stara się aktywnie penetrować małomiasteczkową przestrzeń niedomówień. Kiedy
poznajemy rozwiązania finałowe, aż dziw bierze, że lokalsi dali się przed laty
tak zmanipulować, a górski klimat odebrał im rozwagę, zdrowy rozsądek i
umiejętność logicznego wyciągania wniosków. „Istota zła” to zatem thriller
oparty na wymuszonym mistycyzmie. Na takich rozwiązaniach fabularnych, do
których zawsze musi być dołączona egzystencjalna wykładnia. Niewiarygodne jest nie tylko to, że
popadający w obłęd ludzie tracą kontakt z rzeczywistością i nie myślą
racjonalnie, oddając się sferze własnych demonów, jakby była to choroba zakaźna
przenoszona w powietrzu poprzez kontakt udręczonych. Niespójne jest też
sklejanie kryminalnej intrygi z ludowymi wierzeniami i mitami. Z lokalnym
folklorem, który zagadkę podążania śladami zabójcy sprzed lat zamienia w
komiksową akcję ucieczki przed górskim potworem. D’Andrea w wielu miejscach
przesadził. Oddać mu jednak należy, że koncertowo trzyma czytelnika w szachu,
bo zaskakuje wciąż na nowo i rozbudza oczekiwania. Do czasu finału, w którym
motywacje i działania zabójcy jawią się nam jako dość nieprawdopodobne i
niewiarygodne.
Jeremiasz Salinger goni z
przyjacielem za przygodą i niezwykłymi historiami. Kręcą filmy dokumentalne o
tym, co ludzie wolą oglądać w domowym zaciszu, niezdrowo się ekscytując.
Salinger i Mike ekscytują się naprawdę. Podnieceni niczym popcorn w mikrofalówce
– biorę od Stephena Kinga, bardzo tutaj pasuje – kręcą brawurowe fabuły, które
podnoszą poziom adrenaliny przede wszystkim w nich samych. Do czasu. Kiedy
Salinger o mało nie traci życia w katastrofie ratowników górskich, jego żona
stawia ultimatum – rodzina albo kolejne szalone ekspedycje. Rzecz dzieje się
już w Siebenhoch, rodzinnej miejscowości Annelise, gdzie Salinger przybywa, by
zmienić otoczenie i klimat.
Klimat jest doprawdy
specyficzny. Dolomity wzbudzają grozę, a ich lodowce są czymś na kształt
bestii, które mogą zaatakować, zrujnować i zniszczyć. Nawet wówczas, kiedy
wypuszczają ku życiu ze swych lodowych ramion. Po traumatycznym przeżyciu na
Ortles Salinger musi zdecydowanie odpocząć. Żeby zająć czymś myśli, zaczyna
rozmyślać o historii potrójnego morderstwa, które miało miejsce blisko
trzydzieści lat temu w pobliskim kanionie Bletterbach. Pewnej kwietniowej nocy,
gdy nad okolicą szalała niezwykła burza (warto zwrócić uwagę, że wszystko w tej
powieści musi być niezwykłe, ponadczasowe i niewyobrażalnie zagadkowe), ktoś z
zimną krwią poćwiartował trójkę ludzi. Evi i Kurt byli parą. Przed nimi jawiły
się szczęście i perspektywy. Młodziutki Marcus dopiero rozpoczynał swą przygodę
z życiem. Rozczłonkowane ciała odnalazła
na miejscu ekipa poszukiwawcza. Ci
żywi, którzy potem popadli w obłęd, gdy doświadczyli niewyobrażalnego
okrucieństwa i zabrali ze sobą mroczną tajemnicę tego, co naprawdę wydarzyło
się w Bletterbach w 1985 roku. Pośród nich jest teść Salingera. To on wprowadzi
go w tę mroczną historię. Rozbudzi zainteresowanie i skłoni do prywatnego
śledztwa. Salinger nie będzie miał pojęcia, ku czemu zmierza. Nie
odnaleziono zbrodniarza, który przed dekadami zamordował Evi, Kurta i Marcusa.
Zagadka ich śmierci połączy się z zagadkami żyjących po ich odejściu. Napięcie
będzie stopniowane, D’Andrea będzie czytelnika zwodził. Motywacje Salingera są
z jednej strony czytelne. Z drugiej jednak – kierują nim impulsy. Emocje i
zwodnicze nastroje. Pozbawieni tego ludzie gór z Siebenhoch nie będą mu
ułatwiać zadania. Na drodze amerykańskiego detektywa bez odznaki staną mur
milczenia, agresja i bunt. Miasteczko nie chce znać prawdy. Miasteczko od dawna
ją zna. Lynch byłby zachwycony. A może zniesmaczony tym, jak ktoś bawi się jego
pomysłem na enigmatyczną historię.
Luca D’Andrea usiłuje nam
uwiarygodnić to, w jak kiepskiej kondycji byli ci, co odnaleźli zwłoki, i jak
bardzo wstrząsnęła nimi śmierć ludzi, którzy z wielu powodów chcieli wydostać
się z Siebenhoch, pożegnać stagnację mrocznej prowincji. Salinger to obcy
usiłujący wejść w społeczność, która wszystko o sobie wie i strzeże tajemnic
przed światem. Okazuje się – w toku akcji – że wiedzą tylko tyle, ile
nieporadnie wywnioskowali. Karmią się wygodnymi półprawdami, by z łatwością
zamykać oczy. Morderca musiał być spoza Siebenhoch. Tak samo obcy jak obcy
wydaje się Salinger. Mężczyzna tkwiący w
szponach wyobrażeń o świecie jako mieszaninie stygmatów, symboli, lirycznych
odniesień do sfery dobra i zła oraz marzeń. Marzy mu się przeżywanie czegoś
silniejszego, bardziej uduchowionego niż proza życia rodzinnego. Dorabia sobie
specyficzną filozofię nierozwiązanej zagadki zbrodni tak jak ludzie gór
bezpiecznie osadzają się w stereotypach i wygodnych wierzeniach. Mieszanka
nieco wybuchowa. Problem w tym, że nie widzimy zasadniczego wybuchu, tylko
fajerwerki.
„Istota zła” jest thrillerem
nastawionym na spektakularne sceny, nieprawdopodobne zwroty akcji. Jest książką
teatralną i – jak wspomniałem na wstępie – nadmiernie dramatyczną. Daje nam
przekrój przez wszystkie możliwe ludzkie traumy i zamyka w swojej
klaustrofobicznej atmosferze, w której każdy podejrzewa każdego. Ostatecznie to
Salinger okaże się najsprytniejszy. Taki heros z amerykańskiego komiksu o
dzielnych, walecznych i zdeterminowanych. Poza istotą zła poznamy także istotę
literackiego kiczu. Sporo ozdobników słownych i wymuszane niekiedy zwroty
akcji. Dałem się chwilowo uwieść tej opowieści. Były jednak momenty, w których
wybuchałem śmiechem. Mimo grozy i historii ludzkich nieszczęść niesionych przez
lata i nieznajdujących sprawiedliwości.
4 komentarze:
Hmmm w sumie to po Twojej recenzji mam na nią chyba jeszcze większą ochotę na tę pozycję ;p
Cóż, nie jestem wyrocznią i nie narzucam nikomu swojego zdania. Proszę się samodzielnie przekonać. Ciekaw jestem wrażeń. Pozdrawiam
Bardzo trafie oddales moje wrazenia - na mnie calosc wydala sie przede wszystkim infantylna (zapewne duza w tym "zaslug" jezyka, nie porwal mnie zupelnie) oraz chwilami mocno irytujaca (glowny bochater z tym jego rozemocjonowanym rozmemlaniem jest dla mnie po prostu niestrawny). Probuje dobrnac do finalu, ale wymaga to pewnej determinacji ;)
Bardzo trafie oddales moje wrazenia - na mnie calosc wydala sie przede wszystkim infantylna (zapewne duza w tym "zaslug" jezyka, nie porwal mnie zupelnie) oraz chwilami mocno irytujaca (glowny bochater z tym jego rozemocjonowanym rozmemlaniem jest dla mnie po prostu niestrawny). Probuje dobrnac do finalu, ale wymaga to pewnej determinacji ;)
Prześlij komentarz