2017-08-05

„Po trochu” Weronika Gogola

Wydawca: Książkowe Klimaty

Data wydania: 10 czerwca 2017

Liczba stron: 180

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 32,90 zł

Tytuł recenzji: Słowa i rzeczy pierwsze

Takie debiuty literackie jak ten Weroniki Gogoli to książki wzmacniające wiarę w to, że literatura ma kilka ważnych funkcji, ale przede wszystkim celów. Autorka z treści osobistych tworzy coś uniwersalnego, albowiem w „Po trochu” – jak sugeruje tytuł – każdy z nas znajdzie odrobinę samego siebie. Nic nie szkodzi, że lata dzieciństwa bohaterki niekoniecznie pokryją się ze wspomnieniami czytających. Chodzi o tę nieuchwytną na co dzień, a tutaj bardzo pięknie wyrażaną niezwykłość doświadczania świata widzianego oczyma dziecka. Dziewczynki, która dorasta i zaznaje wielu inicjacji. Przede wszystkim słownych. Świat po latach trzeba opisać za pomocą słów, ale Gogola stara się zaznaczyć te momenty, w których uczyła się je dobierać. Jej bezpretensjonalna narracja jest opowieścią o wszystkim nowym i wielu sprawach ostatecznych. Jest jednocześnie formą zachowania wspomnień oraz literacką próbą trudnych pożegnań. Nie tylko dlatego, że sporo w tej powieści jest o śmierci i że odchodzenie staje się jednym z najważniejszych doświadczeń dziecka, które dopiero zaczyna żyć. Gogola – jak wcześniej Wioletta Grzegorzewska w „Gugułach” – sytuuje swój świat dziewczęcego dorastania pod bardzo konkretnym adresem, a jednocześnie wydobywa z czasu minionego wszystko to, co kształtuje ludzką świadomość bez względu na przynależność do konkretnego miejsca. Zaznacza, że zawsze jesteśmy skądś, ale jednocześnie wciąż podążamy do czegoś, czego jasności nie mamy. „Po trochu” to sentymentalna opowieść o oswojonym „tutaj” i o tym, co przybywa z zewnątrz, pozostawiając po sobie ślady na zawsze i nazywając to zwyczajnie doświadczeniem. Gogola wspomina o imperatywie swego rodu. Człowiek z jej rodziny „nie potrafi zatrzymać historii w sobie, chce ją zawsze posłać dalej”.

Autorka posyła swoje opowieści w świat także za tych, którzy nie mieli okazji albo kompetencji, by to zrobić. Bo przecież nie jest to historia o niej samej, ale o tym, kim się stała w rozmaitych relacjach z ludźmi. Tymi, których z różnych powodów trzeba zapisać w tych historiach, bo one bez nich będą niepełne, a jednocześnie ludzie je tworzący nie zostaną zapamiętani tak, jak może chcieliby zapamiętani zostać. Zwłaszcza mężczyźni z rodu, którym śmierć miała zaglądać w oczy wyjątkowo wcześnie. Najważniejszy jest ojciec, ale są też inni bliscy. Niekoniecznie członkowie rodziny. Tacy, do których można się przytulić, i tacy, którzy straszą – jak duch dziadka. „Po trochu” to historia pewnej społeczności oraz bohaterów pozostawiających w narratorce ślady. Te często są niezwykle trwałe i pełne czułości. Jak ojciec pijak jednego przyjaciela, którego łzy Weronika pamięta doskonale, gdy syn deklamował mu wierszyk z okazji święta. Ten sam pijak stwarzał swego czasu sugestywne wyobrażenia tego, jak powstał świat. Dla narratorki tworzy się powoli, z okruchów, zbiegów okoliczności, pierwszych smaków i zapachów, pewnych doświadczeń granicznych oraz z niepewności, której zawsze zaradzał kuzyn z Lublina wyjaśniający to, co niejasne.

W dwunastce kryje się pewna potrzeba harmonii i porządku. Mamy dwunastu apostołów, dwunastu bogów olimpijskich. U Gogoli otrzymujemy dwanaście godzin specyficznych pożegnań. Najpierw trzeba nazwać i określić to, co się utraciło, by potem wejść z tym czymś w bardzo intensywny kontakt. Dzięki niemu paradoksalnie jest do odzyskania wszystko to, co pozornie zanurzone w czasie przeszłym. Gogola sięga pamięcią wstecz nie tylko po to, by zarysować ledwie kontury życia, którego tak bardzo była ciekawa. Także po to, by pewien zakres doświadczeń życiowych podsumować. Umówić się sama ze sobą, że powrót do przeszłości być może uporządkuje przyszłość. W końcu Weronika – jak przystało na kobiety z rodu – będzie żyła bardzo długo. Aby to życie było mądre i świadome, należy przypomnieć sobie rzeczy pierwsze. Także ostatnie – jak pożegnania z ludźmi, którzy odchodzili nagle, bezkompromisowo, i nie było szansy powiedzenia im czegoś, co zabrzmiałoby inaczej niż frazy wypowiadane za ich życia.

To książka soczysta językowo i wokół języka mocno się koncentrująca. Nie chodzi tylko o przypominanie sobie neologizmów otwierających kolejne bramy na drodze zrozumienia rzeczywistości. Nie chodzi też tylko o słowa wytrychy. Ważne dla dziewczynki, która świadomie dorasta. Po trochu” to przede wszystkim wspomnienia o tym, jak i kiedy do siebie mówiono. Czym były słowa, kiedy wypowiadano je za wcześnie albo za późno. Gogola w języku odkrywa przynależność do miejsca i ludzi. Nazywanie to dopiero początek. Kolejne definicje poszerzają ogląd rzeczywistości, ale wciąż błąkają się słowa i frazy, które nie przebrzmiały, wciąż stanowią specyficzną formę zagadki. Język narratorki to też narzędzie, dzięki któremu wytycza sobie ona nowe granice – tylko po to, by je przekraczać, zdobywać kolejną przestrzeń wolności, także tę lingwistyczną.

„Po trochu” to przede wszystkim zbiór historyjek o pamięci. Narratorka pamięta wszystko i za wszystkich. Czasami za dużo, niekiedy w nadmiarze. Nie można tego wszystkiego uporządkować, bo niekiedy siła wspomnień tkwi w ich urokliwym chaosie. Te zapisy to nie strumienie świadomości, lecz bardzo lekkie, a zarazem niepokojące narracje o tym, co się wydarzyło i dlaczego niewielu z tego cokolwiek zrozumiało. Na początku jest ogień, który trawi miejsce będące punktem wszystkiego w Olszynach. Potem świat buduje się na nowo. Dziewczynka dorasta, obserwując i badając otoczenie. Opowiada za innych, bo oni nie mają możliwości zabrania głosu. Chcieli tylko żyć, nie zostać zapamiętanymi. Nić życia wydaje się z jednej strony bardzo krucha, skoro wciąż na nowo jesteśmy świadkami konfrontacji z pożegnaniem drugiego człowieka. A jednak Gogola umacnia ją opowiadaniem. Słowem – czasem pojedynczym, czasem zgrabnie funkcjonującym we frazie. Niektóre nie chcą jej opuścić, inne dają się łatwo zapomnieć. A „Po trochu” to jednak książka o pamiętaniu. Niezwykle sugestywna i bardzo dojrzała. Także pod względem sytuowania bohaterki w jej dorastaniu ze względu na płeć i (nie)możliwości, jakie oferuje. Myślę, że lektura tego świetnego debiutu będzie okazją do zrewidowania poglądu na to, co z czasu przeszłego musi, a co powinno z nami pozostać na zawsze. Takie narracje są nam potrzebne. Taka forma zapamiętywania i literacka lekkość zapisu tego, co pamiętane, to dowód na to, że Weronika Gogola nie będzie – a przynajmniej nie powinna być – autorką tylko jednej książki.

Brak komentarzy: