Wydawca: Książkowe
Klimaty
Data wydania: 10 czerwca 2017
Liczba stron: 180
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 32,90 zł
Tytuł recenzji: Słowa i rzeczy pierwsze
Takie debiuty literackie jak
ten Weroniki Gogoli to książki wzmacniające wiarę w to, że literatura ma kilka
ważnych funkcji, ale przede wszystkim celów. Autorka z treści osobistych tworzy
coś uniwersalnego, albowiem w „Po trochu” – jak sugeruje tytuł – każdy z nas
znajdzie odrobinę samego siebie. Nic nie szkodzi, że lata dzieciństwa bohaterki
niekoniecznie pokryją się ze wspomnieniami czytających. Chodzi o tę nieuchwytną
na co dzień, a tutaj bardzo pięknie wyrażaną niezwykłość doświadczania świata
widzianego oczyma dziecka. Dziewczynki, która dorasta i zaznaje wielu
inicjacji. Przede wszystkim słownych. Świat
po latach trzeba opisać za pomocą słów, ale Gogola stara się zaznaczyć te
momenty, w których uczyła się je dobierać. Jej bezpretensjonalna narracja jest
opowieścią o wszystkim nowym i wielu sprawach ostatecznych. Jest jednocześnie
formą zachowania wspomnień oraz literacką próbą trudnych pożegnań. Nie
tylko dlatego, że sporo w tej powieści jest o śmierci i że odchodzenie staje
się jednym z najważniejszych doświadczeń dziecka, które dopiero zaczyna żyć.
Gogola – jak wcześniej Wioletta Grzegorzewska w „Gugułach” – sytuuje swój świat
dziewczęcego dorastania pod bardzo konkretnym adresem, a jednocześnie wydobywa
z czasu minionego wszystko to, co kształtuje ludzką świadomość bez względu na
przynależność do konkretnego miejsca. Zaznacza, że zawsze jesteśmy skądś, ale jednocześnie
wciąż podążamy do czegoś, czego jasności nie mamy. „Po trochu” to sentymentalna
opowieść o oswojonym „tutaj” i o tym, co przybywa z zewnątrz, pozostawiając po
sobie ślady na zawsze i nazywając to zwyczajnie doświadczeniem. Gogola wspomina
o imperatywie swego rodu. Człowiek z jej rodziny „nie potrafi zatrzymać
historii w sobie, chce ją zawsze posłać dalej”.
Autorka
posyła swoje opowieści w świat także za tych, którzy nie mieli okazji albo
kompetencji, by to zrobić. Bo przecież nie jest to historia o niej samej, ale o
tym, kim się stała w rozmaitych relacjach z ludźmi.
Tymi, których z różnych powodów trzeba zapisać w tych historiach, bo one bez
nich będą niepełne, a jednocześnie ludzie je tworzący nie zostaną zapamiętani
tak, jak może chcieliby zapamiętani zostać. Zwłaszcza mężczyźni z rodu, którym
śmierć miała zaglądać w oczy wyjątkowo wcześnie. Najważniejszy jest ojciec, ale
są też inni bliscy. Niekoniecznie członkowie rodziny. Tacy, do których można
się przytulić, i tacy, którzy straszą – jak duch dziadka. „Po trochu” to
historia pewnej społeczności oraz bohaterów pozostawiających w narratorce
ślady. Te często są niezwykle trwałe i pełne czułości. Jak ojciec pijak jednego
przyjaciela, którego łzy Weronika pamięta doskonale, gdy syn deklamował mu
wierszyk z okazji święta. Ten sam pijak stwarzał swego czasu sugestywne
wyobrażenia tego, jak powstał świat. Dla narratorki tworzy się powoli, z
okruchów, zbiegów okoliczności, pierwszych smaków i zapachów, pewnych
doświadczeń granicznych oraz z niepewności, której zawsze zaradzał kuzyn z
Lublina wyjaśniający to, co niejasne.
W
dwunastce kryje się pewna potrzeba harmonii i porządku. Mamy dwunastu apostołów,
dwunastu bogów olimpijskich. U Gogoli otrzymujemy dwanaście godzin
specyficznych pożegnań. Najpierw trzeba nazwać i określić to, co się utraciło,
by potem wejść z tym czymś w bardzo intensywny kontakt.
Dzięki niemu paradoksalnie jest do odzyskania wszystko to, co pozornie
zanurzone w czasie przeszłym. Gogola sięga pamięcią wstecz nie tylko po to, by
zarysować ledwie kontury życia, którego tak bardzo była ciekawa. Także po to,
by pewien zakres doświadczeń życiowych podsumować. Umówić się sama ze sobą, że
powrót do przeszłości być może uporządkuje przyszłość. W końcu Weronika – jak
przystało na kobiety z rodu – będzie żyła bardzo długo. Aby to życie było mądre
i świadome, należy przypomnieć sobie rzeczy pierwsze. Także ostatnie – jak pożegnania
z ludźmi, którzy odchodzili nagle, bezkompromisowo, i nie było szansy
powiedzenia im czegoś, co zabrzmiałoby inaczej niż frazy wypowiadane za ich
życia.
To książka soczysta językowo
i wokół języka mocno się koncentrująca. Nie chodzi tylko o przypominanie sobie
neologizmów otwierających kolejne bramy na drodze zrozumienia rzeczywistości.
Nie chodzi też tylko o słowa wytrychy. Ważne dla dziewczynki, która świadomie
dorasta. „Po trochu” to przede
wszystkim wspomnienia o tym, jak i kiedy do siebie mówiono. Czym były słowa,
kiedy wypowiadano je za wcześnie albo za późno. Gogola w języku odkrywa
przynależność do miejsca i ludzi. Nazywanie to dopiero początek. Kolejne
definicje poszerzają ogląd rzeczywistości, ale wciąż błąkają się słowa i frazy,
które nie przebrzmiały, wciąż stanowią specyficzną formę zagadki. Język
narratorki to też narzędzie, dzięki któremu wytycza sobie ona nowe granice –
tylko po to, by je przekraczać, zdobywać kolejną przestrzeń wolności, także tę
lingwistyczną.
„Po
trochu” to przede wszystkim zbiór historyjek o pamięci. Narratorka pamięta
wszystko i za wszystkich. Czasami za dużo, niekiedy w nadmiarze. Nie można tego
wszystkiego uporządkować, bo niekiedy siła wspomnień tkwi w ich urokliwym
chaosie. Te zapisy to nie strumienie świadomości, lecz bardzo
lekkie, a zarazem niepokojące narracje o tym, co się wydarzyło i dlaczego
niewielu z tego cokolwiek zrozumiało. Na początku jest ogień, który trawi
miejsce będące punktem wszystkiego w Olszynach. Potem świat buduje się na nowo.
Dziewczynka dorasta, obserwując i badając otoczenie. Opowiada za innych, bo oni
nie mają możliwości zabrania głosu. Chcieli tylko żyć, nie zostać
zapamiętanymi. Nić życia wydaje się z jednej strony bardzo krucha, skoro wciąż
na nowo jesteśmy świadkami konfrontacji z pożegnaniem drugiego człowieka. A
jednak Gogola umacnia ją opowiadaniem. Słowem – czasem pojedynczym, czasem
zgrabnie funkcjonującym we frazie. Niektóre nie chcą jej opuścić, inne dają się
łatwo zapomnieć. A „Po trochu” to jednak książka o pamiętaniu. Niezwykle
sugestywna i bardzo dojrzała. Także pod względem sytuowania bohaterki w jej
dorastaniu ze względu na płeć i (nie)możliwości, jakie oferuje. Myślę, że
lektura tego świetnego debiutu będzie okazją do zrewidowania poglądu na to, co
z czasu przeszłego musi, a co powinno z nami pozostać na zawsze. Takie narracje
są nam potrzebne. Taka forma zapamiętywania i literacka lekkość zapisu tego, co
pamiętane, to dowód na to, że Weronika Gogola nie będzie – a przynajmniej nie
powinna być – autorką tylko jednej książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz