2017-10-03

„Księżyc z Peweksu. O luksusie PRL” Aleksandra Boćkowska

Wydawca: Czarne

Data wydania: 27 września 2017

Liczba stron: 328

Oprawa: twarda lakierowana

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Deficyty

Aleksandra Boćkowska naprawdę lubi to, co robi. Badała już trendy modowe w PRL-u, a dzisiaj prezentuje efekt kolejnej fascynacji epoką. Słowo „luksus” przez wiele mrocznych dekad miało w Polsce bardzo różne znaczenia. Dla jednych był to synonim obecności rolki papieru toaletowego w łazience, dla innych zdobycz za dolary ze sklepów, które nie były dostępne dla wszystkich. Niektórzy – i to jest w tej publikacji mocno akcentowane – napawali się luksusem, kiedy mieli komfort wyrażania własnych emocji i przeżyć. Autorka zaznacza, że jednym z cenniejszych przedmiotów przemytu mógł być zeszyt z notatkami z zagranicy. Analizując znaczenia słowa wytrychu, Boćkowska w swoim reportażu diagnozuje kondycję polskiego społeczeństwa, które rozwarstwione po powojennych reformach rolnych, miało się coraz gorzej nie wskutek codziennych trudności ze zdobyciem niezbędnych produktów, ale poprzez przekonanie, że w którymś momencie jedni zaczęli mieć zdecydowanie więcej niż inni. „Księżyc z Peweksu” to nie tylko wieloaspektowa, imponująca bibliografią publikacja o zjawisku tyleż jednoznacznym, co zaskakująco różnie definiowanym – w zależności od statusu i odpowiedniej dekady, gdyż PRL wbrew pozorom potrafił się mienić różnymi barwami swego wizerunku. To przede wszystkim odważna książka o anatomii polskiej zawiści – cesze, z którą bynajmniej nie pożegnaliśmy się tak chętnie jak z poprzednią epoką. Uwarunkowania do zazdrości w posiadaniu lub możliwościach przeszły w nas z pokolenia na pokolenie stosunkowo gładko. Dziś nawet mocniej niż w PRL-u jesteśmy niechętni wobec tych, którzy mają lepiej, i chętnie ich stygmatyzujemy, robiąc krzywdę przede wszystkim samym sobie. Boćkowska opowiada o tym, dlaczego wciąż tak się dzieje. Snując jednocześnie barwne opowieści o szarym kraju wszelkiego deficytu, który musiano sobie rekompensować na wiele, kuriozalnych i groteskowych często sposobów.

„Dzisiaj luksusem jest dostęp do najdroższego i najrzadszego. W PRL luksusem był dostęp do czegokolwiek”. Boćkowska zaczyna jednak od innego dostępu, dostępu do morza i wizerunku Gdyni jako miasta mającego możliwość kontaktu z tym, co dalekie i lepsze, miasta bardzo niewygodnego dla władz. Dowiadujemy się zatem, kim byli w ówczesnym społeczeństwie marynarze i że ślady luksusowych dóbr w ich życiorysach to niekoniecznie przyjemny wybór, ale często konieczność, gdy szmuglowaniem dorabiali do marnych pensji. Już w tych opowieściach widzimy, że synonimy słowa kluczowego dla całej książki tworzono w oparciu o to, co istnieje, funkcjonuje, daje się zużyć i utrzymać w domu za granicą – w lepszym, bo kapitalistycznym świecie. Braki w Polsce to nie tylko kwestia utrudnionego dostępu do masła, cukru czy wędlin. To pewna narodowa trauma wiecznego niedoboru, która przekazywana była przez jedną władzę drugiej. Wiecznie tkwiliśmy w poczuciu niedosytu, ale tylko kompulsywnie usiłowaliśmy mu zaradzić. Na przykład rządy Edwarda Gierka miały być wspaniałą drogą do dobrobytu, który się Polsce wreszcie miał należeć, a stały równią pochyłą, na której pojawiały się obecne do dziś rozwarstwienia społeczne.

Boćkowska rozmawia z tymi, którzy luksusu doświadczyli, i tymi, którzy chętnie o nim rozmawiają, bo na zawsze pozostał synonimem czegoś na tyle niezwykłego, że domaga się wciąż nowego nazywania, określania kontekstów. Wyraźnie portretowany luksus władzy to coś, z czego dzisiaj każdy zdaje sobie sprawę. Nie każdy jednak wie – a dowie się po lekturze tej książki – jak wiele różnych czynników niesprawiedliwie sankcjonowało to, że klasa rządząca była jednocześnie elitą eksperymentowania z tym wszystkim, czego zwykłemu obywatelowi odmawiano. Luksus władzy to nie tylko wygodny samochód, równie wygodna willa czy ekskluzywne restauracje. To przede wszystkim możliwość dokonywania wyborów, dobierania sobie tego, co cenne, i kształtowania życia wokół wartości oraz przedmiotów, których istnienie sankcjonowała logika podległości. W socjalizmie bowiem wszyscy byli równi… ale głównie względem prawa, a prawo stanowiło, że ludzie władzy mają przywileje i z tym nie można było dyskutować.

Aleksandra Boćkowska wie, że nie analizuje tematu jako pierwsza. Bardzo mi się podoba sposób, w jaki z uprzejmością i umiejętnością celnych zestawień wchodzi z dialog z wieloma ludźmi opisującymi temat już wcześniej. Nie ma tu obecnej czasem w reportażach megalomanii autora. Jest uważne spoglądanie na te aspekty rozwarstwienia w posiadaniu i możliwościach PRL-u, o których poprzednicy nie wyrażali się zbyt precyzyjnie. Boćkowska stara się przede wszystkim przybliżyć nam relacje tych, którzy widzieli w luksusie zarówno szanse, jak i zagrożenia. To zatem książka, która nie pomiesza pojęć ani punktów widzenia. Zrówna w jednym słowie potrzebę kupna bananów, posiadania telefonu, ale i pragnienie wewnętrznej wolności. Zrówna, a jednocześnie zniuansuje problem, wskazując, jak różne były odmiany luksusu za Bieruta, Gomułki czy Gierka. Z jaką różnorodnością jego określania spotkać się można w opowieściach ludzi mających możliwości i tych, którym jakiekolwiek możliwości wyboru były skutecznie odbierane.

Luksus Boćkowskiej to słowo, wokół którego stworzona została pasjonująca opowieść o czasach, gdy każdy się starał, by osiągać oraz posiadać dużo więcej, niż określały to możliwości. Autorka przedstawia, z jaką pasją i radością można opowiadać o czymś, co było deficytowe, niemożliwe do osiągnięcia. Tak, jest w tej książce sporo humoru i takie spojrzenie na polskie wszechobecne braki, z którego wydobywa się nowa perspektywa. Ci, którym luksus był daleki, czasami posiadali więcej niż najbardziej majętni. Ci zasobni we wszystko, czego nie miał przeciętny Polak, nie doświadczali przyjemności zdobywania czegoś stopniowo. Luksus łączył się z definicjami, kim się jest, ale także z tym, czego w danych okolicznościach nie powinno się mieć. Nade wszystko jego różnorakie znaczenia powiązane były z tym, jak różnie w gruncie rzeczy żyli Polacy odmiennych zawodów i mieszkający w różnych rejonach kraju. Bardzo się cieszę, że „Księżyc z Peweksu” to nie jest kalka legend o kolejkach, zdobywaniu i tęsknotach za podróżami do lepszego świata. Boćkowska uważnie i z empatią przyjrzała się ludziom, którzy czuli się dyskomfortowo z tym, co mają, ale niekoniecznie z tym, jacy są. PRL przerażał ludzi z zagranicy i zmuszał do surowych kompromisów tych, którzy w kraju nie mieli alternatywy. Jednocześnie myśli o różnego rodzaju bogatym posiadaniu wpływały na to, jak kształtowały się ludzkie marzenia, inspiracje i sposób patrzenia na rzeczywistość niedosytów. Książka Aleksandry Boćkowskiej jest opowieścią o całym spektrum przeżywania świata, w którym – wbrew pozorom – znalazło się wiele różnorodności oraz możliwości, by wziąć w posiadanie coś, co było prywatnym luksusem, synonimem szczęścia… albo przekleństwa. W peweksach i gieweksach (sic!) można było wybrać dla siebie coś wyjątkowego. Tak jest też z tą książką, która wydobywa z czasu minionego opowieści o tym, co może być dla nas dzisiaj skarbem. Luksusem dla czytelnika jest bowiem dobrze skrojona opowieść. Tych w „Księżycu z Peweksu” nie brakuje.

Brak komentarzy: