Wydawca: Czarne
Data wydania: 27 września 2017
Liczba stron: 328
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det.: 44,90 zł
Tytuł recenzji: Deficyty
Aleksandra Boćkowska
naprawdę lubi to, co robi. Badała już trendy modowe w PRL-u, a dzisiaj
prezentuje efekt kolejnej fascynacji epoką. Słowo „luksus” przez wiele
mrocznych dekad miało w Polsce bardzo różne znaczenia. Dla jednych był to
synonim obecności rolki papieru toaletowego w łazience, dla innych zdobycz za
dolary ze sklepów, które nie były dostępne dla wszystkich. Niektórzy – i to
jest w tej publikacji mocno akcentowane – napawali się luksusem, kiedy mieli
komfort wyrażania własnych emocji i przeżyć. Autorka zaznacza, że jednym z
cenniejszych przedmiotów przemytu mógł być zeszyt z notatkami z zagranicy. Analizując znaczenia słowa wytrychu, Boćkowska
w swoim reportażu diagnozuje kondycję polskiego społeczeństwa, które
rozwarstwione po powojennych reformach rolnych, miało się coraz gorzej nie
wskutek codziennych trudności ze zdobyciem niezbędnych produktów, ale poprzez
przekonanie, że w którymś momencie jedni zaczęli mieć zdecydowanie więcej niż
inni. „Księżyc z Peweksu” to nie tylko wieloaspektowa, imponująca bibliografią
publikacja o zjawisku tyleż jednoznacznym, co zaskakująco różnie definiowanym –
w zależności od statusu i odpowiedniej dekady, gdyż PRL wbrew pozorom potrafił
się mienić różnymi barwami swego wizerunku. To przede wszystkim odważna książka
o anatomii polskiej zawiści – cesze, z którą bynajmniej nie pożegnaliśmy się
tak chętnie jak z poprzednią epoką. Uwarunkowania do zazdrości w posiadaniu lub
możliwościach przeszły w nas z pokolenia na pokolenie stosunkowo gładko. Dziś
nawet mocniej niż w PRL-u jesteśmy niechętni wobec tych, którzy mają lepiej, i
chętnie ich stygmatyzujemy, robiąc krzywdę przede wszystkim samym sobie.
Boćkowska opowiada o tym, dlaczego wciąż tak się dzieje. Snując jednocześnie
barwne opowieści o szarym kraju wszelkiego deficytu, który musiano sobie rekompensować
na wiele, kuriozalnych i groteskowych często sposobów.
„Dzisiaj luksusem jest
dostęp do najdroższego i najrzadszego. W PRL luksusem był dostęp do
czegokolwiek”. Boćkowska zaczyna jednak od innego dostępu, dostępu do morza i
wizerunku Gdyni jako miasta mającego możliwość kontaktu z tym, co dalekie i
lepsze, miasta bardzo niewygodnego dla władz. Dowiadujemy się zatem, kim byli w
ówczesnym społeczeństwie marynarze i że ślady luksusowych dóbr w ich
życiorysach to niekoniecznie przyjemny wybór, ale często konieczność, gdy
szmuglowaniem dorabiali do marnych pensji. Już w tych opowieściach widzimy, że
synonimy słowa kluczowego dla całej książki tworzono w oparciu o to, co
istnieje, funkcjonuje, daje się zużyć i utrzymać w domu za granicą – w lepszym,
bo kapitalistycznym świecie. Braki w
Polsce to nie tylko kwestia utrudnionego dostępu do masła, cukru czy wędlin. To
pewna narodowa trauma wiecznego niedoboru, która przekazywana była przez jedną
władzę drugiej. Wiecznie tkwiliśmy w poczuciu niedosytu, ale tylko kompulsywnie
usiłowaliśmy mu zaradzić. Na przykład rządy Edwarda Gierka miały być
wspaniałą drogą do dobrobytu, który się Polsce wreszcie miał należeć, a stały
równią pochyłą, na której pojawiały się obecne do dziś rozwarstwienia
społeczne.
Boćkowska rozmawia z tymi,
którzy luksusu doświadczyli, i tymi, którzy chętnie o nim rozmawiają, bo na
zawsze pozostał synonimem czegoś na tyle niezwykłego, że domaga się wciąż
nowego nazywania, określania kontekstów. Wyraźnie portretowany luksus władzy to
coś, z czego dzisiaj każdy zdaje sobie sprawę. Nie każdy jednak wie – a dowie
się po lekturze tej książki – jak wiele różnych czynników niesprawiedliwie
sankcjonowało to, że klasa rządząca była jednocześnie elitą eksperymentowania z
tym wszystkim, czego zwykłemu obywatelowi odmawiano. Luksus władzy to nie tylko
wygodny samochód, równie wygodna willa czy ekskluzywne restauracje. To przede
wszystkim możliwość dokonywania wyborów, dobierania sobie tego, co cenne, i
kształtowania życia wokół wartości oraz przedmiotów, których istnienie
sankcjonowała logika podległości. W socjalizmie bowiem wszyscy byli równi… ale
głównie względem prawa, a prawo stanowiło, że ludzie władzy mają przywileje i z
tym nie można było dyskutować.
Aleksandra
Boćkowska wie, że nie analizuje tematu jako pierwsza. Bardzo mi się podoba
sposób, w jaki z uprzejmością i umiejętnością celnych zestawień wchodzi z
dialog z wieloma ludźmi opisującymi temat już wcześniej. Nie ma tu obecnej
czasem w reportażach megalomanii autora. Jest uważne spoglądanie na te aspekty
rozwarstwienia w posiadaniu i możliwościach PRL-u, o których poprzednicy nie
wyrażali się zbyt precyzyjnie. Boćkowska stara się przede
wszystkim przybliżyć nam relacje tych, którzy widzieli w luksusie zarówno
szanse, jak i zagrożenia. To zatem książka, która nie pomiesza pojęć ani
punktów widzenia. Zrówna w jednym słowie potrzebę kupna bananów, posiadania
telefonu, ale i pragnienie wewnętrznej wolności. Zrówna, a jednocześnie
zniuansuje problem, wskazując, jak różne były odmiany luksusu za Bieruta,
Gomułki czy Gierka. Z jaką różnorodnością jego określania spotkać się można w
opowieściach ludzi mających możliwości i tych, którym jakiekolwiek możliwości
wyboru były skutecznie odbierane.
Luksus Boćkowskiej to słowo,
wokół którego stworzona została pasjonująca opowieść o czasach, gdy każdy się
starał, by osiągać oraz posiadać dużo więcej, niż określały to możliwości.
Autorka przedstawia, z jaką pasją i radością można opowiadać o czymś, co było
deficytowe, niemożliwe do osiągnięcia. Tak,
jest w tej książce sporo humoru i takie spojrzenie na polskie wszechobecne
braki, z którego wydobywa się nowa perspektywa. Ci, którym luksus był daleki,
czasami posiadali więcej niż najbardziej majętni. Ci zasobni we wszystko,
czego nie miał przeciętny Polak, nie doświadczali przyjemności zdobywania
czegoś stopniowo. Luksus łączył się z definicjami, kim się jest, ale także z
tym, czego w danych okolicznościach nie powinno się mieć. Nade wszystko jego
różnorakie znaczenia powiązane były z tym, jak różnie w gruncie rzeczy żyli
Polacy odmiennych zawodów i mieszkający w różnych rejonach kraju. Bardzo się
cieszę, że „Księżyc z Peweksu” to nie jest kalka legend o kolejkach, zdobywaniu
i tęsknotach za podróżami do lepszego świata. Boćkowska uważnie i z empatią
przyjrzała się ludziom, którzy czuli się dyskomfortowo z tym, co mają, ale
niekoniecznie z tym, jacy są. PRL przerażał ludzi z zagranicy i zmuszał do
surowych kompromisów tych, którzy w kraju nie mieli alternatywy. Jednocześnie
myśli o różnego rodzaju bogatym posiadaniu wpływały na to, jak kształtowały się
ludzkie marzenia, inspiracje i sposób patrzenia na rzeczywistość niedosytów. Książka Aleksandry Boćkowskiej jest
opowieścią o całym spektrum przeżywania świata, w którym – wbrew pozorom –
znalazło się wiele różnorodności oraz możliwości, by wziąć w posiadanie coś, co
było prywatnym luksusem, synonimem szczęścia… albo przekleństwa. W
peweksach i gieweksach (sic!) można było wybrać dla siebie coś wyjątkowego. Tak
jest też z tą książką, która wydobywa z czasu minionego opowieści o tym, co
może być dla nas dzisiaj skarbem. Luksusem dla czytelnika jest bowiem dobrze
skrojona opowieść. Tych w „Księżycu z Peweksu” nie brakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz