Wydawca: Sine
Qua Non
Data wydania: 27 września 2017
Liczba stron: 288
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Uciekając
Bałem się tej książki.
Wiedziałem dobrze, jakie historie potrafi serwować Jakub Małecki. Zdawałem
sobie sprawę, że ponownie wnika w takie spektrum problemów, w którym czuje się
dobrze i które usiłuje wyrazić w inny sposób. Bałem się, że to będzie kolejna
książka o opresji i wchodzeniu w stan beznadziejnego zawieszenia między życiem
a śmiercią. Że o tej śmierci będzie dużo, bo to nie tyle obsesyjne u
Małeckiego, ile za każdym razem kunsztownie inne – umrzeć można przypadkiem,
nagle, ale w każdej śmierci jest konfesyjny ton czułości. Tak więc „Rdzę”
otwierałem z niepokojem, czy uniosę tę książkę i czy uda mi się z niej wydobyć
coś innego, czym Małecki zaskoczy. Można
zadać sobie pytanie o to, czy pisarz niuansuje ludzkie cierpienie – i w tym
znaczeniu każda jego kolejna książka jest inna, autor nie pisze wciąż tej samej
– czy też przechyla się ku niebezpiecznej granicy epatowania tym cierpieniem, a
wówczas z całą stanowczością można zarzucić mu wtórność. „Rdza” stawia wiele
pytań i potrafi zirytować. Mnogość bohaterów z ich troskami i okaleczonym
życiem wewnętrznym staje się momentami nie do zniesienia i każe pytać o
celowość takiego zabiegu. Małecki wie, jak rozegrać tę powieść, bo to trochę
literacka szarada, trochę symboliczny kalambur, a trochę też rzecz w konwencji
serialowej, gdy wypadamy z rozdziału w kluczowym momencie, by na ciąg dalszy
chwilę poczekać.
„Rdza”
jest uczciwie i zręcznie napisaną opowieścią o ucieczkach albo tendencjach
ucieczkowych. O tym, że człowiek nazbyt łatwo chce pozbyć się balastu wspomnień
lub rodzinnej traumy, rozumiejąc ucieczkę w bardzo dosłownym sensie. Zmiana
miejsca do życia nie zmienia stosunku do niego. Miejsca zabiera się ze sobą w
długą podróż. A tutaj tym miejscem stanowiącym pewne
opresyjne centrum wszechświata są Chojny – tuż obok miejsca, gdzie w czasie
wojny palono ludzi, i obok torów kolejowych, które połączą dwójkę przyjaciół na
całe życie. „Rdza” to także historia o tym, jak można żyć, by nie tonąć w
rozpaczy wiecznego żałowania. Niby bez happy endu, a jednak inna niż „Dygot”
czy „Ślady”. W nowej powieści Małeckiego pojawia się motyw determinacji i
konsekwencji w działaniu. One potrafią życie uporządkować, ale też zrujnować.
Więcej jest jednak o tych przejawach życia, które czynią je urozmaiconym.
Dlatego odetchnąłem z ulgą, bo mimo wszystko Małecki mnie nie przytłoczył i nie
stał się wtórny. Potrafi opowiadać historie w wypracowanym, zgrabnym stylu.
Umiejętnie nad tym panuje. Zaskakuje czytelnika i mimo wszystko wciąż na nowo
mówi coś oryginalnego o ludzkich ułomnościach. Pochyla się nad tymi, którzy nie
potrafią ich wyrazić.
Szymkowi kończy się świat,
kiedy chłopiec ma siedem lat. Jego babce w tym samym wieku też się skończył,
ale na nieco innych zasadach. Tośka i Szymek w tym samym wieku poznali, czym
jest życiowy chaos. Ją dopadła wojna i nie pozwoliła przez sześć lat pójść do
drugiej klasy. Jego wiadomość o nagłej śmierci rodziców doprowadziła na skraj
całkowitej obojętności, bo najpierw straciło sens opiekowanie się królikami, a
w szybkim czasie wszystko inne, w tym wzbudzanie w sobie chęci, by cokolwiek w
życiu zmienić. Życie jednak nie staje w
miejscu i Jakub Małecki portretuje dwie pozornie zupełnie inne od siebie
osobowości, które muszą pogodzić się z upływem czasu. Tośka pozostała zamknięta
w czasie, w którym poznała kogoś, kto stał się treścią jej życia, nie potrafiąc
żyć swoim. Szymek z odejściem rodziców traci tę pewność trwania, pewność
codzienności i jej kształtów. Zacznie uciekać, czyli zdobędzie się na coś,
na co nigdy nie miała siły Tośka. Tyle że ona doskonale wie, iż sama wyznaczy
sobie kres życia, a Szymek rozpaczliwie dusi się w jego pustce i tej ciągłości,
która nie może się skończyć.
Perypetie Szymka
przypominają trochę te wszystkie chłopackie opowieści, w których siła pięści na
przemian z siłą woli porządkują lub degradują rzeczywistość. W tej Szymka
więcej miejsca niż dla babki jest dla jego przyjaciela. Budzik robi coś, za co
Szymek powinien być wdzięczny. Być może zmusza się do tego, by odwdzięczyć się
po latach, ale najciekawsze jest to intensywne „pomiędzy”, albowiem śledzenie
relacji obu chłopców wydaje się najciekawsze w tej powieści.
Wprowadzenie kostiumu
wojennego z całą grozą umierania i niebezpieczeństw jest już, przyznajmy
szczerze, we współczesnej literaturze polskiej chwytem bardzo ogranym. W
związku z tym opowieść inicjacyjna, w której Tośka rozpoznaje kolejne pęknięcia
i absurdy swojego istnienia, staje się dość statyczna i w pewnych momentach
okrutnie przewidywalna. Dużo ciekawsza jest sfera emocji bohaterki, do której
mamy ograniczony dostęp, a którą stygmatyzuje relacja z Niewidzialnym
Człowiekiem – kochankiem i punktem odniesienia na całe życie, do każdego
rodzaju decyzji i działania Tośki. Tej Tośki, która tak jak matka poświęcała
więcej czasu kochankowi, a córkę odstawiła na boczny tor. Na tym głównym Szymek
i Budzik bawią się metalowymi przedmiotami. Uciekając z nasypu kolejowego,
usłyszą w oddali strzał…
U
Małeckiego ktoś kompulsywnie chce opuścić Chojny, ale te Chojny do niego
wracają. Ktoś całe życie przeżył w wiosce, a okazuje się, że jedna krótka
podróż sprzed lat kazała wynieść się mentalnie z miejscowości. Szymek ma więcej
możliwości niż Tośka w jego wieku. Czasy się zmieniły, ale ludzkie rozpacz i
bezradność pozostały takie same. Małecki dyskretnie sugeruje,
że są wartości i emocje, do których można się odnieść jako do czegoś stałego,
ale jego bohaterowie są tak przytłoczeni różnymi rodzajami cierpienia, że tylko
nieliczni są w stanie przełamać bierność i zwyczajnie stać się panami swego
istnienia. Albo śmierci. Bo nie ma jej może tak wiele jak w poprzednich
książkach Jakuba Małeckiego, ale śmierć niesie w sobie specyficzne wyzwania dla
żyjących. Ktoś umrze, by inny zrozumiał coś w perspektywie, która nigdy nie
była dana. Ktoś tęskni i w tęsknocie zapada się w sobie. Ktoś inspiruje się
czymś, by wydobyć się z miejsca, w którym tylko się umiera, a przed śmiercią
wiedzie przewidywalne, szare życie. „Rdza” to bardzo mądra opowieść o ludzkich
decyzjach, ale także o stuporze, który uniemożliwia ich podjęcie. W dużo
większym stopniu bohaterowie tej powieści są zdeterminowani, by coś zmienić,
niż ci z „Dygotu”. To jednak nie jest narracja ku pokrzepieniu serc. Jest nią w
niewielkim stopniu. Nadzieja pojawia się w zasadzie już na końcu, a wcześniej
odczytujemy różne odcienie wyobcowania, z którym można sobie radzić tylko w
jeden sposób – zbliżyć się do drugiego człowieka.
„Rdza” to historia kobiety,
która pokochała tylko jednego nieszczęśliwego człowieka, i dorastającego
mężczyzny, któremu dane jest pomóc drugiemu równie nieszczęśliwemu. Jakub
Małecki zgrabnie operuje tytułowym słowem, bo rdzę niosą w sobie wszyscy i
każdy na swój sposób radzi sobie z jej ciężarem w sobie. Myślę, że autor „Dygotu” konsekwentnie i pełnym przekonaniem opowiada
o tych aspektach ludzkiego istnienia, nad którymi wstydzimy się lub krępujemy
pochylić z uwagą. „Rdza” to powieść o tym, jak trudno jest ruszyć w świat,
i o świecie, który potrafimy zamknąć w sobie, niezdolni do ucieczki, niezdolni
do zmiany. W niektórych momentach naprawdę wzrusza i za to wzruszenie jestem
autorowi wdzięczny.
2 komentarze:
W takim razie widzę, że prawdopodobnie będę zachwycona. Na półce czeka i "Rdza", i "Ślady", także... będzie się działo. ;-)
Warto podkreślić, że Małecki posługuje się zwartą, skondensowaną frazą, bez zbędnych didaskaliów. To coraz rzadsze zjawisko w czasach mody na powieściowe "cegły" (vide nowy Żulczyk).
Prześlij komentarz