Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 25 października 2017
Liczba stron: 348
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Trudna solidarność
Ten rok domaga się jakiegoś
wyraźnego debiutu literackiego. Czy „Nieczułość” jest wyraźna? Jak najbardziej.
Czy jest to jednak debiut, wokół którego narośnie legenda? Mam pewne
wątpliwości. Martyna Bunda nie wzięła się znikąd. Nie jest nikomu nieznaną
postacią, której książkę wydobył redaktor i na fali ekscytacji postanowił upublicznić.
Doskonałość językowa tej powieści to
pokłosie pracy reporterskiej autorki, ale też niebywałej zręczności w
niuansowaniu rozlicznych problemów; takim pisaniu, by było o wszystkim, we
właściwych proporcjach, w doskonałej frazie i bez rejestrów emocjonalnych, by
ta powieść stała gdzieś obok czytelnika, nie manipulowała nim. Problem „Nieczułości”
polega na tym, że jest za doskonała.
Cała konstrukcja przemawia
do mnie, ale nie pozostawia tak wyraźnego śladu, jak choćby pisarstwo Ingi
Iwasiów czy Joanny Bator, jeśli rozpatrywać temat ujęty przez Bundę ze
świeżością, jednak wtórny – opowieści o skomplikowanych relacjach kobiet w
kilku pokoleniach dano nam do rozważenia i przeżycia wielokrotnie. „Nieczułość”
jest takim wyraźnym rewersem do – szukając czegoś wydanego niedawno – choćby „Kolonii
Marusi” Sylwii Zientek, która świadomie operowała niezwykle osobistym tonem
opowieści o krzywdzonych i silnych zarazem kobietach. Bunda trzyma dystans i
doskonale panuje nad światem przedstawionym. Wykorzystując często konwencję
mowy zależnej i eliminując bezpośrednie wypowiedzi swoich bohaterek… czyni je
trochę przedmiotami, a nie podmiotami opowieści, która osadza się w bardzo
wyraźnych ramach. Pisarka każe nam z jednej strony podziwiać zdystansowanie do
opowieści, z drugiej jednak – nie pozwala się tą narracją w pełni zachwycić i
silniej ją odebrać. Za doskonała, zbyt misternie przemyślana, nadzwyczajnie
dobrze dopasowana do idealnych wzorców narracyjnych. „Nieczułość” to bardzo dobra książka, która
mnie nie uwiodła. Opowieść o kobietach samotnych, zagubionych, jednocześnie
konsekwentnych i niezależnych, które nie potrzebują mojego współczucia ani
empatii; którym nic nie mogę dać od siebie i nie jestem w stanie utknąć w
jakiejkolwiek formie niedopowiedzenia lub wieloznacznej emocji. Martyna
Bunda pokazuje, jak powinno się pisać, i uciera trochę nosa tym sentymentalnym
debiutantkom, które myślą, że opowiadanie o emocjach kobiet należy prowadzić
tylko poprzez emocje. Wobec takich książek staję czasem bezradny – są
doskonałością same w sobie, ale odnoszę wrażenie, że nie potrzebują czytelnika,
by się dopełnić. Stąd też duża wstrzemięźliwość wobec zachwytów, skądinąd
słusznych – bo to rzeczywiście odkrycie literackie. Podziw i szacunek, ale i
dystans, w którym wobec swojej historii autorka pozostawia od samego początku –
choćby poprzez dość teatralny prolog.
Trzy
siostry i udręczona wojenną przemocą matka funkcjonują od początku jako
postacie rozwojowe. Gerta, Truda i Ilda w 1945 roku zakopywały trupy, a potem
przez całe życie wzajemne urazy, idiosynkrazje, zadawane sobie rany oraz traumy
wynikające ze zderzeń. Wszystkie trzy wraz z matką przez całe życie wzajemnie
się uzupełniały w kontrastach i wspierały w gniewie oraz takich formach
opresji, które zrozumie czytelnik w kontekście, portretowane kobiety
niekoniecznie. Trudna bliskość między opisywanymi przez
Bundę kobietami wynika nie z tego, że wydobyły się z jednego miejsca i w sposób
różnorodny kontestowały przynależność do niego. One wiedzą doskonale, że
przyszło im żyć w tak mrocznych czasach, że krzywdzenie staje się bardziej
naturalne niż zrozumienie. Wszystkie wspierają się, jednocześnie dokładając
sobie trosk. Wszystkie udowadniają, że życie może być nieznośną udręką, ale
obowiązkiem kobiet jest bycie silnymi – także w opozycji do siebie. W tym
znaczeniu inteligentny tytuł książki nabiera mocy i wyjątkowo trafnie nakreśla
to, o czym narratorka opowie w sposób wyważony, zwracając uwagę na wspomniane w
zakończeniu „drobiazgi frapujące i piękne” będące ozdobą, ale i treścią tej
powieści.
Gerta
zawsze była tą, z której odwagą i bezkompromisowością musiał liczyć się świat.
Pochodząca ze wsi, otwierała swoimi kluczami kolejne drzwi, by ujrzeć świat
nieco inaczej, mocno się zdziwić i trwać w przekonaniu o tym, że zawsze warto
walczyć o swoje. Aby pomóc siostrze, jest gotowa dotrzeć do
samego Bieruta. Uporządkuje mikroświat swego męża zegarmistrza, by potem
wychować trzy córki w poczuciu porządku, do którego nigdy nie mógł dopasować
się jej mężczyzna. Truda lubi się
dopasowywać, ale na własnych warunkach. Matka przemodelowała jej życie i
skazała na wiele goryczy, kiedy tuż po wojnie przegnała niemieckiego kochanka,
z którym Truda – poniżana podczas wojny – mogłaby stworzyć pełen harmonii
związek. Dane jej było jednak coś innego. Żyć wspomnieniami tego dobrego
Niemca, który się zaopiekował i chciał być blisko, i związać się z kimś, kto
blisko jest rzeczywiście. Czy wybór Rudego Jana stanie się słuszny? Truda
wejdzie w pozornie sielankowy związek, który potem stanie się opresją. Wychowa
dwóch synów – swojego i przybranego. Zawsze pozostanie wierna instynktom i
potrzebom, których nie rozumieją siostry. Najmłodszą
Ildę najlepiej rozumie chyba matka, choć Ilda będzie wyjątkowa nie tylko
dlatego, że będzie jeździć na motorze i zwiąże się z człowiekiem, który przez lata
to jej poczucie wyjątkowości skutecznie spacyfikuje. Myślę, że to
najciekawsza z bohaterek – choćby z tego względu, że poddaje się szantażom
emocjonalnym partnera, a Bunda bardzo dba o to, by w żadnym momencie nie
zaszantażować tak czytelnika. Perspektywa Ildy i model jej życia najbardziej
sugestywnie nakreślą trudne czasy, w których siostrom było źle razem i jeszcze
gorzej osobno, a kategoria męskości ulegała w ich oczach powojennemu
odczarowaniu. Mężczyźni okazywali się warci kompromisów, ale co dały związki z
nimi?
Rozela
tłumaczy trzem córkom, że życie każdej kobiety boli i że dodatkowych boleści
może dodać każdy mężczyzna. Dla niej męskość to dzika żądza i trauma naznaczona
śladem żelazka na brzuchu. Jej mąż tylko płodził, nadawał imiona
córkom i znikał. Rozela postrzega mężczyzn jako tych, którzy zawsze uciekają.
Jak niedoszły małżonek matki, który wystawił ją do wiatru przed ołtarzem. Z
dużą dozą nieufności spogląda na związki córek. Wspomnianego już Niemca
przepędza z domu. Rozela bywa opresyjna dla córek, ale opresyjny jest cały
świat wokół. Dziewcza Góra przez chwilę tylko jest enklawą spokoju. Z niej
wydobywają się kobiety poszukujące. Jednocześnie bardzo zdeterminowane w
działaniach i udowadniające, jak wiele smutku można w sobie nieść na przekór i
wbrew życiu.
Martyna Bunda wciąż na nowo
sugeruje kolejną perspektywę spojrzenia na losy bohaterek. Także tę
portretowaną przez dziewczynki z kolejnego pokolenia, uważne i rezolutne córki
Gerty. „Nieczułość” portretuje
sposób, w jaki ogrom trudnych doświadczeń przekłada się na zacieśnianie więzi i
solidarności. W takim znaczeniu Bunda pisze o kobietach, ale jednocześnie o
tych wszystkich mężczyznach, którzy w niezgrabny i nieumiejętny sposób
odczytują sygnały kobiet, ich potrzeby oraz oczekiwania. „Nieczułość” to
też opowieść o niezwykle skomplikowanej polskiej rzeczywistości powojnia i
komunizmu, z czytelnym kontekstem społecznym, gdzie kryją się tajemnice ran
kobiecych doskonale skrywanych przed światem, wobec którego trzeba być odważnym
i czasami porzucić czułość.
5 komentarzy:
mimo "doskonałości" przeczytam. Jak zwykle sporwokowałeś mnie do zakupu kolejnej książki
Mam nadzieję, że odnajdziesz tam swoje miejsce. Mnie się nie udało.
Kapitalna forma! Zachwyciła mnie ta ksiażka pod względem formalnym. Brak zbędnych słów, wszystko precyzyjnie dopracowane. Fakt, treść już gorsza i pewnie jej nie zapamiętam. Ale na autorkę na pewno zwrócę uwagę w przyszłości!
Prosta w formie. Łatwo się czyta. Nie trzeba się zastanawiać, co autor miał na myśli.
Ale mi zabrakło jednak typowej kaszubskiej bohaterki. Bo historia opowiada o losach Kaszubek. A Kaszubi, to specyficzny naród.
Bardzo krzywdzeni ze względu na pochodzenie. Przez Niemców pacyfikowany. Przez Polaków nienawidzony.
"Nieczułość" była dla mnie odkryciem. Teraz czytam "Kota niebieskiego" i odnajduję u Bundy aurę tekstów Olgi Tokarczuk. Herezja? Ale tak te powieści odbieram.
Bogena
Prześlij komentarz