2017-11-03

„Nieczułość” Martyna Bunda

Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 25 października 2017

Liczba stron: 348

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Trudna solidarność

Ten rok domaga się jakiegoś wyraźnego debiutu literackiego. Czy „Nieczułość” jest wyraźna? Jak najbardziej. Czy jest to jednak debiut, wokół którego narośnie legenda? Mam pewne wątpliwości. Martyna Bunda nie wzięła się znikąd. Nie jest nikomu nieznaną postacią, której książkę wydobył redaktor i na fali ekscytacji postanowił upublicznić. Doskonałość językowa tej powieści to pokłosie pracy reporterskiej autorki, ale też niebywałej zręczności w niuansowaniu rozlicznych problemów; takim pisaniu, by było o wszystkim, we właściwych proporcjach, w doskonałej frazie i bez rejestrów emocjonalnych, by ta powieść stała gdzieś obok czytelnika, nie manipulowała nim. Problem „Nieczułości” polega na tym, że jest za doskonała.

Cała konstrukcja przemawia do mnie, ale nie pozostawia tak wyraźnego śladu, jak choćby pisarstwo Ingi Iwasiów czy Joanny Bator, jeśli rozpatrywać temat ujęty przez Bundę ze świeżością, jednak wtórny – opowieści o skomplikowanych relacjach kobiet w kilku pokoleniach dano nam do rozważenia i przeżycia wielokrotnie. „Nieczułość” jest takim wyraźnym rewersem do – szukając czegoś wydanego niedawno – choćby „Kolonii Marusi” Sylwii Zientek, która świadomie operowała niezwykle osobistym tonem opowieści o krzywdzonych i silnych zarazem kobietach. Bunda trzyma dystans i doskonale panuje nad światem przedstawionym. Wykorzystując często konwencję mowy zależnej i eliminując bezpośrednie wypowiedzi swoich bohaterek… czyni je trochę przedmiotami, a nie podmiotami opowieści, która osadza się w bardzo wyraźnych ramach. Pisarka każe nam z jednej strony podziwiać zdystansowanie do opowieści, z drugiej jednak – nie pozwala się tą narracją w pełni zachwycić i silniej ją odebrać. Za doskonała, zbyt misternie przemyślana, nadzwyczajnie dobrze dopasowana do idealnych wzorców narracyjnych. Nieczułość” to bardzo dobra książka, która mnie nie uwiodła. Opowieść o kobietach samotnych, zagubionych, jednocześnie konsekwentnych i niezależnych, które nie potrzebują mojego współczucia ani empatii; którym nic nie mogę dać od siebie i nie jestem w stanie utknąć w jakiejkolwiek formie niedopowiedzenia lub wieloznacznej emocji. Martyna Bunda pokazuje, jak powinno się pisać, i uciera trochę nosa tym sentymentalnym debiutantkom, które myślą, że opowiadanie o emocjach kobiet należy prowadzić tylko poprzez emocje. Wobec takich książek staję czasem bezradny – są doskonałością same w sobie, ale odnoszę wrażenie, że nie potrzebują czytelnika, by się dopełnić. Stąd też duża wstrzemięźliwość wobec zachwytów, skądinąd słusznych – bo to rzeczywiście odkrycie literackie. Podziw i szacunek, ale i dystans, w którym wobec swojej historii autorka pozostawia od samego początku – choćby poprzez dość teatralny prolog.

Trzy siostry i udręczona wojenną przemocą matka funkcjonują od początku jako postacie rozwojowe. Gerta, Truda i Ilda w 1945 roku zakopywały trupy, a potem przez całe życie wzajemne urazy, idiosynkrazje, zadawane sobie rany oraz traumy wynikające ze zderzeń. Wszystkie trzy wraz z matką przez całe życie wzajemnie się uzupełniały w kontrastach i wspierały w gniewie oraz takich formach opresji, które zrozumie czytelnik w kontekście, portretowane kobiety niekoniecznie. Trudna bliskość między opisywanymi przez Bundę kobietami wynika nie z tego, że wydobyły się z jednego miejsca i w sposób różnorodny kontestowały przynależność do niego. One wiedzą doskonale, że przyszło im żyć w tak mrocznych czasach, że krzywdzenie staje się bardziej naturalne niż zrozumienie. Wszystkie wspierają się, jednocześnie dokładając sobie trosk. Wszystkie udowadniają, że życie może być nieznośną udręką, ale obowiązkiem kobiet jest bycie silnymi – także w opozycji do siebie. W tym znaczeniu inteligentny tytuł książki nabiera mocy i wyjątkowo trafnie nakreśla to, o czym narratorka opowie w sposób wyważony, zwracając uwagę na wspomniane w zakończeniu „drobiazgi frapujące i piękne” będące ozdobą, ale i treścią tej powieści.

Gerta zawsze była tą, z której odwagą i bezkompromisowością musiał liczyć się świat. Pochodząca ze wsi, otwierała swoimi kluczami kolejne drzwi, by ujrzeć świat nieco inaczej, mocno się zdziwić i trwać w przekonaniu o tym, że zawsze warto walczyć o swoje. Aby pomóc siostrze, jest gotowa dotrzeć do samego Bieruta. Uporządkuje mikroświat swego męża zegarmistrza, by potem wychować trzy córki w poczuciu porządku, do którego nigdy nie mógł dopasować się jej mężczyzna. Truda lubi się dopasowywać, ale na własnych warunkach. Matka przemodelowała jej życie i skazała na wiele goryczy, kiedy tuż po wojnie przegnała niemieckiego kochanka, z którym Truda – poniżana podczas wojny – mogłaby stworzyć pełen harmonii związek. Dane jej było jednak coś innego. Żyć wspomnieniami tego dobrego Niemca, który się zaopiekował i chciał być blisko, i związać się z kimś, kto blisko jest rzeczywiście. Czy wybór Rudego Jana stanie się słuszny? Truda wejdzie w pozornie sielankowy związek, który potem stanie się opresją. Wychowa dwóch synów – swojego i przybranego. Zawsze pozostanie wierna instynktom i potrzebom, których nie rozumieją siostry. Najmłodszą Ildę najlepiej rozumie chyba matka, choć Ilda będzie wyjątkowa nie tylko dlatego, że będzie jeździć na motorze i zwiąże się z człowiekiem, który przez lata to jej poczucie wyjątkowości skutecznie spacyfikuje. Myślę, że to najciekawsza z bohaterek – choćby z tego względu, że poddaje się szantażom emocjonalnym partnera, a Bunda bardzo dba o to, by w żadnym momencie nie zaszantażować tak czytelnika. Perspektywa Ildy i model jej życia najbardziej sugestywnie nakreślą trudne czasy, w których siostrom było źle razem i jeszcze gorzej osobno, a kategoria męskości ulegała w ich oczach powojennemu odczarowaniu. Mężczyźni okazywali się warci kompromisów, ale co dały związki z nimi?

Rozela tłumaczy trzem córkom, że życie każdej kobiety boli i że dodatkowych boleści może dodać każdy mężczyzna. Dla niej męskość to dzika żądza i trauma naznaczona śladem żelazka na brzuchu. Jej mąż tylko płodził, nadawał imiona córkom i znikał. Rozela postrzega mężczyzn jako tych, którzy zawsze uciekają. Jak niedoszły małżonek matki, który wystawił ją do wiatru przed ołtarzem. Z dużą dozą nieufności spogląda na związki córek. Wspomnianego już Niemca przepędza z domu. Rozela bywa opresyjna dla córek, ale opresyjny jest cały świat wokół. Dziewcza Góra przez chwilę tylko jest enklawą spokoju. Z niej wydobywają się kobiety poszukujące. Jednocześnie bardzo zdeterminowane w działaniach i udowadniające, jak wiele smutku można w sobie nieść na przekór i wbrew życiu.

Martyna Bunda wciąż na nowo sugeruje kolejną perspektywę spojrzenia na losy bohaterek. Także tę portretowaną przez dziewczynki z kolejnego pokolenia, uważne i rezolutne córki Gerty. Nieczułość” portretuje sposób, w jaki ogrom trudnych doświadczeń przekłada się na zacieśnianie więzi i solidarności. W takim znaczeniu Bunda pisze o kobietach, ale jednocześnie o tych wszystkich mężczyznach, którzy w niezgrabny i nieumiejętny sposób odczytują sygnały kobiet, ich potrzeby oraz oczekiwania. „Nieczułość” to też opowieść o niezwykle skomplikowanej polskiej rzeczywistości powojnia i komunizmu, z czytelnym kontekstem społecznym, gdzie kryją się tajemnice ran kobiecych doskonale skrywanych przed światem, wobec którego trzeba być odważnym i czasami porzucić czułość.

5 komentarzy:

zapiski czynione z doskoku pisze...

mimo "doskonałości" przeczytam. Jak zwykle sporwokowałeś mnie do zakupu kolejnej książki

Jarosław Czechowicz pisze...

Mam nadzieję, że odnajdziesz tam swoje miejsce. Mnie się nie udało.

Mery Orzeszko pisze...

Kapitalna forma! Zachwyciła mnie ta ksiażka pod względem formalnym. Brak zbędnych słów, wszystko precyzyjnie dopracowane. Fakt, treść już gorsza i pewnie jej nie zapamiętam. Ale na autorkę na pewno zwrócę uwagę w przyszłości!

Unknown pisze...

Prosta w formie. Łatwo się czyta. Nie trzeba się zastanawiać, co autor miał na myśli.
Ale mi zabrakło jednak typowej kaszubskiej bohaterki. Bo historia opowiada o losach Kaszubek. A Kaszubi, to specyficzny naród.
Bardzo krzywdzeni ze względu na pochodzenie. Przez Niemców pacyfikowany. Przez Polaków nienawidzony.

Bogena pisze...

"Nieczułość" była dla mnie odkryciem. Teraz czytam "Kota niebieskiego" i odnajduję u Bundy aurę tekstów Olgi Tokarczuk. Herezja? Ale tak te powieści odbieram.
Bogena