Wydawca: Świat
Książki
Data wydania: 25 października 2017
Liczba stron: 224
Przekład: Dominika
Lewandowska-Rodak
Oprawa: twarda
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Sztuka i czas opresji
To już druga wydana w tym
roku powieść, w której człowiek Zachodu przygląda się specyfice Rosji, jej
mentalności, życiu społecznemu i unikalnej tendencji do tego, by trwać wbrew
prawdzie, kreować wizerunek doskonałego państwa w mrocznym tyglu opresji. O ile
jednak Amor Towles – bo mam na myśli „Dżentelmena w Moskwie” – proponuje nam
opowieść o rosyjskich przemianach XX wieku w konwencji mniej groźnej i chwilami
dowcipnej, o tyle Julian Barnes jest już śmiertelnie poważny. Interpretując
losy Dmitrija Szostakowicza, opowiada bowiem o wiecznej bliskości śmierci. A
jednocześnie o życiu wybitnego kompozytora, który żył być może za długo, by
pozostać wyraźny i jednoznacznie zapamiętany. Siłą powieści Barnesa jest to, że wydobywa z biografii Szostakowicza
wszystkie te dwuznaczności, wobec których sam kompozytor – fikcyjnie – musi się
opowiedzieć na kartach tej historii. „Zgiełk czasu” mocno zapada w pamięć.
Rekonstruując fakty, ale także oferując nam autorskie interpretacje
wszystkiego, co mogło być niejednoznaczne. Towles opisywał Rosję z punktu
widzenia anachronicznego arystokraty, któremu odbierana jest wolność. Barnes –
nawiązując do biografii jednego z najbardziej znanych Rosjan – porzuca go
gdzieś między iluzoryczną wolnością systemu a jego opresją. To bowiem powieść o
artyście zmuszonym do konfrontacji z systemem. Zamienia się w coś na kształt
eseju na temat siły sztuki i jej przynależności, ale przede wszystkim
portretuje barwne i smutne dzieje człowieka, w którym tkwią heroizm oraz
słabość. Barnes ukazuje tę ambiwalencję, tworząc jednocześnie uniwersalną
historię o związkach wybitnej jednostki z opresyjną władzą. O tym, że nie
sposób wydobyć się z toksycznej zależności, jeśli ma się jakikolwiek wpływ na
społeczeństwo, którym wygodniej rządzić za pomocą terroru.
Artysta
i totalitarny system – to temat co najmniej wtórny. A jednak „Zgiełk czasu” to
powieść wyjątkowa. Niespieszny rytm narracji oddaje zarówno spokój w opowieści
o tym, co prywatne, cenne i niepodlegające systemowi, jak i dynamiczną grozę
opowiadania o zderzeniach z władzą – czy to pod postacią samego Stalina, czy
też aparatu opresji, który nie pozwala Szostakowiczowi na złapanie oddechu na
długo po tym, gdy kończy się stalinowski terror.
Barnes opowiada o człowieku, który – w przeciwieństwie do swoich kolegów
artystów – nigdy nie wybrał emigracji. Jako świadomy Rosjanin musiał mierzyć
się ze wszystkimi absurdami państwa, w którym wieczna modyfikacja prawdy i
rozpowszechnianie strachu kazały widzieć rzeczywistość jako paranoiczną.
Szostakowicz był człowiekiem, dla którego niezależność była priorytetem, a
doprowadzała do wielu tragicznych sytuacji. Jak to się stało, że szykanowany
twórca przetrwał najokrutniejszy z systemów, otrzymując dodatkowo nagrody i
wyróżnienia na przemian z nakazami zaprzestania działalności artystycznej? Jak
udało mu się przetrwać czas, w którym wielu jego znajomych i całkiem mu nieznajomych
ginęło z różnych powodów bez wieści? Bez możliwości wytłumaczenia się ze
stawianych im, dodatkowo absurdalnych zarzutów?
Śmiertelna powaga opowieści
idzie więc w parze z apoteozą witalizmu. Tej siły, która umożliwiała aktywny
opór i stanowiła odskocznię od szaleństwa dziejów. W relacji artysta-władza
Barnes portretuje te rozmaite niuanse, dzięki którym być może Szostakowicz
przetrwał, choć recepcja jego muzyki uzależniana była od interpretacji władz. Julian Barnes obrazuje człowieka świadomego
tego, iż tworzy coś, co określane jest jako szept historii mogący z całą mocą
pokonać tytułowy zgiełk czasu. Ten zgiełk tworzą nie tylko wydarzenia, ale i
poglądy; w nim skryta jest zabójcza moc wszelkiej maści oportunistów i
hipokrytów, z którymi bohater książki musiał się mierzyć. To przede
wszystkim jednak opowieść o tym, czym staje się sztuka interpretowana przez
kolejne pokolenia. Jest uniwersalna, ale z drugiej strony poddana wpływom
odbiorców. Muzyka Szostakowicza mówi w imieniu całej sztuki. Mówi o jej
funkcjonalności i ponadczasowości. O tym, że nie może prawdziwie istnieć bez
odbiorcy, ale to istnienie uwarunkowane jest wolnością i swobodą jej odbioru
oraz interpretacji.
Geniusz i opresyjny system.
Muzyka i polityka. Życie prywatne wobec tego, w jaki sposób Szostakowicz jest
postrzegany przez pryzmat swojej twórczości. Mali ludzie analizujący wielkie
dokonania. Dychotomii jest dużo więcej, bo to głównie na nich Julian Barnes
opiera tę przejmującą powieść. Także na komentarzach samego bohatera, który
surowo ocenia tych zamykających oczy na opresyjność systemu. Zarzuty kieruje
między innymi do Shawa czy Sartre’a. Widzimy, że walczący z systemem bohater
nie działa bez określonego kontekstu, ale jest w nim ta wielka gorycz i
samotność, którym nie sposób się oprzeć. Wchodzimy bowiem w intymne rewiry
życia tego, którego twórczość publiczna zawsze podlegała odgórnym
interpretacjom.
Ciekawa jest konstrukcja
książki. Tryptyk związany ze środkami przemieszczania się. Najpierw obrazowanie
strachu w konfrontacji z windą, która niesie tylko w górę lub w dół, nie
przemieszczając się, niczym sam Szostakowicz tkwiący w miejscu, udręczony
huśtawką nastrojów. Potem pojawia się samolot, którego bohater się lęka, ale w
którym odbywa podróż za ocean – w USA wyobcowany bardziej niż w swojej
ojczyźnie. Na koniec samochód z szoferem obrazujący pewien luksus, ale także
niezdolność decydowania o kierunku czy szybkości jazdy. Ta trzecia część wydaje
się najbardziej sugestywna, bo w niej pojawia się miejsce na dokładniejsze
analizy. Na stawianie pytania o to, jak bardzo i do kiedy trzeba walczyć o
własną niezależność. W gruncie rzeczy bowiem Barnes opowiada nam uniwersalną
historię walki o kontrolę nad własnym życiem i własnymi przekonaniami. Bohater książki nie jest kimś wyjątkowym.
Nie poddaje się cenzurze, ale jednocześnie musi wejść z nią w pewien dialog.
Ważna jest postać ze swoimi dylematami, ale dużo ważniejszy kontekst. Opowiadanie
o rzeczywistości, która zagarnęła prawdę i uczciwość. To jedna z tych
książek, które pokazują heroizm człowieka i jego okrucieństwo w budowaniu
najbardziej przerażających form totalitaryzmu. Powieść o imperatywie wolności
tworzenia i o jego zderzeniu z pułapkami systemu. Ponad wszystko jednak
historia o tym, że człowiek potrafi być wielki, a wielkość jego twórczości jest
czymś nie do zniszczenia. Wyjątkowo absorbująca i myślę, że pozostająca na
zawsze aktualna, narracja o ocaleniu moralności i trwaniu wbrew absurdom
dziejów. O tym, że ludzką świadomość zawsze tworzą inni ludzie oraz bolesne
konteksty. Wydobywa się z niej to, co jest pochodną wpływów. A jednak Barnes
pisze o niezależności. Bardzo pięknie i bardzo przejmująco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz