Data wydania: 28 lutego 2018
Liczba stron: 336
Przekład: Łukasz Buchalski
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Odkryć siebie
Zacznę może od tego, komu
nie przypadnie do gustu powieść Mirandy July. Na pewno czytelnikom bez poczucia
humoru. Oczekującym spójnej i niezaskakującej fabuły. Zwolennikom przekonania,
że role społeczne porządkują rzeczywistość i w te nam wyznaczone należy
wrosnąć. Przekonanym o tym, że kobiece pragnienia erotyczne są ograniczone.
Uwaga! Bohaterka będzie marzyć o zrobieniu na kogoś kupy albo operowaniu
sprawnym penisem. Co dalej? July odrzucą ci, którzy lubią prozę wysublimowaną.
W ładnych zdaniach, bez nadmiaru groteski oraz ironii, bez zaskakującego tempa,
które nie każdy może znieść i unieść. „Pierwszy bandzior” to powieść wywrotowa, zaskakująco dobrze obalająca
mity oraz stereotypy, drapieżna i kontrowersyjna, ale przede wszystkim
dynamiczna oraz wyraźna. July opowiada o tym, jak trudne i zarazem możliwe jest
zdefiniowanie siebie i wyjście naprzeciw swoim oczekiwaniom. Portretuje
neurotyczkę, która późno, lecz zaskakująco trafnie określa, czego oczekuje od
życia. Nakreśla niezwykłe relacje, których charakter zmienia każdy kolejny
rozdział. Ile w tym wszystkim zmyślenia, ile absurdu, ile bolesnej prawdy o
ludzkich ograniczeniach? Czyta się świetnie, ale jest ryzyko zagubienia się w rollercoasterze emocji i zdarzeń. Autorka drwi nie tylko z utartych
schematów klasycznych powieści obyczajowych. Przede wszystkim stawia pod
pręgierzem instytucjonalność nakazującą nam odgrywanie ról zdefiniowanych przez
status społeczny czy płeć. „Pierwszy bandzior” to proza nasycona mocnym
ładunkiem. Można dostać mocno w twarz jak główna bohaterka. Po to tylko, by
ujrzeć i zrozumieć siebie w innym świetle.
Poznajemy Cheryl, gdy przybywa na sesję
terapeutyczną specjalisty poleconego przez kolegę z pracy, w którym skrycie się
durzy. Zawodowo zajmuje się samoobroną kobiet, ale czy potrafi obronić się
przed samą sobą? Cheryl przekroczyła
czterdziestkę i zasadniczo źle jej samej. Dom uznaje za twierdzę, gdzie panuje
system niebrudzenia i niebałaganienia. W codziennym życiu bohaterki nie jest
już tak sterylnie. Cheryl pielęgnuje swoje lęki oraz neurozy, nigdy
nie dopuszczając do siebie tezy o tym, że jej myśli nie są rzeczywistością.
Tonie w smutnym sentymentalizmie przełamywanym dynamicznym działaniem. July nie
proponuje nam żadnej diagnozy osobowości bohaterki. Musimy ją zaakceptować
taką, jakiej nie akceptuje sama siebie. Dopiero wtedy zaczyna się frajda
czytelnicza, gdy dostrzegamy, ile nowego o swojej osobowości Cheryl dowie się z
ulgą, a ile z przerażeniem.
Adorująca potajemnie Phillipa kobieta uznawana jest
przez niego za wzór wyemancypowania. Tymczasem Cheryl gubi się w świecie
wolności, który wypracowała wokół siebie dość fasadowo. Wszystko, co było przez
nią oswojone, rozpada się, kiedy poznaje prawdę o oczekiwaniach Phillipa, ale
przede wszystkim przyjmuje pod swój dach młodziutką Clee, córkę pracodawców. Clee
jest „opaloną blondynką wielkiego formatu”, ale Miranda July kwestionuje każdą
oczywistość i każde przewidywanie, w związku z tym jej bohaterka absolutnie nie
będzie taka, jak być może postrzegają ją odwracający się na ulicy mężczyźni. Clee zawłaszcza dom Cheryl.
Gospodyni staje się bezradna wobec jej grubiaństwa i bezkompromisowości. Musi
powalczyć nie tylko o swoje cztery kąty. Musi podjąć z Clee specyficzną grę.
Jej finałem będzie coś zupełnie nieoczekiwanego dla Cheryl, ale czy
gdziekolwiek napisałem, że July proponuje nam przewidywalną powieść?
Podoba mi się to, z jaką lekkością pojawiają się tu
sytuacyjne oraz słowne absurdy, a także pewność oraz konsekwencja, z którymi
autorka prowadzi nas przez swój ekscentryczny świat przedstawiony. To świat
widziany oczyma Cheryl, przez pryzmat jej niezadowolenia, buntu, potem
podążania za odkrytymi właśnie potrzebami. Relacje między bohaterami są bardzo
napięte. Clee wydobyła się z domu, w którym nikt nie tłumił emocji. Cheryl uczy
się te emocje nazywać w bezpośredniej konfrontacji z dwudziestolatką. Dodatkowo
ma jeszcze jeden front wojenny, którym są rozmowy z terapeutką. Zaskakujące i
prowadzące do nieoczekiwanego finału. To w gabinecie terapeutycznym Cheryl
dowie się, iż fundamentem właściwie funkcjonujących relacji ma być porozumienie
między stronami, które czasem warto spisać. Co i w jaki sposób kieruje nami w
postrzeganiu drugiego człowieka? Kiedy jesteśmy wściekli na siebie, a kiedy na
tę drugą osobę w nieprzystającej relacji? July prowokuje i dokłada do pieca –
jest coraz bardziej energetycznie, gdy Cheryl przechodzi z roli do roli. Nie
takiej narzuconej przez innych, ale takiej, jaką świadomie wybiera. Bo
człowiek to zmienność. Kobieta to zmienność wyjątkowa. Nie chodzi o
feminizujące przesłanie tej powieści. Chodzi bardziej o to, że Miranda July
zdobywa się na takie rejestry narracyjne, które jednocześnie kwestionują
wiarygodność bohaterek i czynią je chwilami takimi swojskimi, do pełnej
akceptacji.
„Pierwszy bandzior” to przewrotna opowieść o tym,
jak osiągnąć życiowe cele, oraz o ludziach z naszego otoczenia, którzy rzadko
kiedy właściwie odczytują nasze intencje. July traktuje stosunki międzyludzkie
jako specyficzną przestrzeń zamieszania i chaosu, z której uważny czytelnik ma
wydobyć jakąś jasną treść. Jacy jesteśmy – dla siebie i dla innych? Dlaczego
krzywdzimy – siebie dużo bardziej niż innych? Kto lub co ustala nam
nieszczęśliwe priorytety i co stanie się, gdy zmieciemy je doszczętnie z
życiowego horyzontu? To powieść o utajonej złości
oraz rozczarowaniach. Jednocześnie historia zaskakująca ciepłem i empatią w
portretowaniu najbardziej czułych oczekiwań wobec życia. July opowiada o bezpośrednich
konfrontacjach, ale daje także duże pole do działania wyobraźni tych, którzy
chcą widzieć relacje ludzkie jako dość ekscentryczne. Bo prawie wszystkie takie
są, ale trzeba mieć śmiałość i narracyjny pazur, by to pokazać. Amerykańskiej
autorce udaje się to doskonale. Dlatego „Pierwszy bandzior” to niezwykle
plastyczna książka pozostająca w pamięci na długo. Kumulacja wyrażanych i
niewyrażanych emocji czyni z tej powieści bombę z opóźnionym zapłonem. July
konsekwentnie zmierza do satysfakcjonującego nas zakończenia, ale cały czas
zadajemy sobie pytania o to, co dzieje się wokół, czego naprawdę doświadczamy i
jakie to wszystko ma rzeczywiste oraz symboliczne odniesienia do kwestii
człowieka osadzonego w płci, kulturze, tkance społecznej i skomplikowanych
relacjach z najbliższymi. Warto czytać książki dyskusyjne, a „Pierwszy bandzior”
to jedna z nich. Zabawna, przejmująca, zaskakująco uczciwa wobec czytelnika.
Manipulująca uwagą i stopniująca napięcie niczym w dobrej sztuce teatralnej.
July pisze tak, że pochłania całkowicie. Każdego, kto zdecyduje się ją przeczytać,
uwalniając umysł od wszelkich ograniczeń.
PATRONAT MEDIALNY
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz