Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 17 stycznia 2018
Liczba stron: 296
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: O tożsamości
Agnieszka Wolny-Hamkało po
raz trzeci próbuje swych sił jako prozaiczka. Omawiając jej poprzednią książkę,
zaznaczyłem, że sposób pisania autorki jest na tyle rozpoznawalny, iż wystarczy
kilka zdań, by wiedzieć, że to ona. Tym razem, w nowej książce, było trochę
inaczej, ale o tym napiszę za chwilę. Na początku jednak chciałbym zauważyć,
jak niesłychanie odważne i ambitne zadanie stawia sobie po raz kolejny osoba
zanurzona bez pamięci w innym wymiarze słowa. Określenie tego wymiaru poetyckim
to wielkie uproszczenie. Chodzi mi o to, że widzę, czuję to, z jaką
konsekwencją i uporem Agnieszka Wolny-Hamkało próbuje opowiadać – siebie i
swoje bohaterki – inaczej, w innym rejestrze, a przecież z tą samą
wrażliwością. Po lekturze trzeciej powieści wrocławskiej poetki odnoszę trochę
wrażenie, jakby znajdowała się w symbolicznej sieni, w której umieszcza swą
bohaterkę – dziewczynkę z „Mojej córki komunistki”. Sień dla dorastającej Anny
to przestrzeń między tym, co znane i oswojone w domu, a tym, co czeka na nią na
zewnątrz. Ta książka opowie o tym, jak dziecko wydobywa się z rodzinnej sieni i
staje odpowiedzialną za swe wybory kobietą. „Moja córka komunistka” to także świadectwo tego, z jaką pewnością
autorka mierzy się z prozą. Ta droga wydaje mi się dużo bardziej ciekawa niż u
Anny Janko. A może po prostu jest inna. Bo Wolny-Hamkało pisze w naprawdę
niepowtarzalny sposób.
Dlaczego nie rozpoznałem
znajomej mi już frazy? Może dlatego, że ta ogólnie deklaratywna narracja na
początku jest narracją stricte opisową. Tonącą w przymiotnikach, ale
jednocześnie bardzo plastyczną. Poznajemy lata dzieciństwa głównej bohaterki,
jej zmaganie się z niesprecyzowanymi kształtami świata i niejasnymi intencjami
ludzi, którzy ten świat jej budują. Siedmioletnia Anna widzi śmierć sarny.
Potem przygląda się coraz to nowym przejawom życia. Chłonie je, doświadczając
na przemian czułości i rozczarowań. Opowiadając ten etap życia bohaterki,
Wolny-Hamkało zbliża się trochę do poetyki „Guguł” Wioletty Grzegorzewskiej.
Potem jednak jest już całkowicie rozpoznawalna w swej oryginalności. Oswojona w
języku dzięki dwóm poprzednim książkom. Opowiadająca wyjątkową i inną od dwóch
pozostałych historię.
Dlaczego? Zarówno Ewa z „Zaćmienia”, jak i Ada z „41 utonięć” nie posiadały skonkretyzowanej tożsamości. Były hybrydami emocji i
myśli, były niejako tłem wydarzeń, nie stanowiły o ich kontekście. „Moja córka
komunistka” to konsekwentna proza o budowaniu tej tożsamości. Anna idzie przez
życie z wieczną ciekawością, nienasyceniem, z potrzebą eksperymentowania – chce
doświadczyć jak najwięcej i unieść wagę tych doświadczeń, nazywając je po
swojemu. Dlatego kiedy Wolny-Hamkało żegna swą bohaterkę z jej
dzieciństwem, książka zmienia się też strukturalnie. Nie upodabnia do
poprzednich, ale w pewnym stopniu jest ich kontynuacją. Zwłaszcza obrazując
środowisko artystyczne, z którym rozprawiało się już „41 utonięć”.
To nie jest jednak powieść
diagnozująca ludzi sztuki, choć oczywiście tacy znajdują się wokół Anny i
właściwie są nieodłączną częścią świata, do którego chce się dostać, którego
czynną uczestniczką chce być. Ważni są mężczyźni jej życia i relacje, jakie z
nimi tworzy. Romans, związek na całe życie. Nieustanne napięcia między płciami
i ich wspaniałe kompromisy. Dla mnie jednak najważniejsi stają się ci oddaleni
albo nieobecni. Rodzice Anny. Ojciec, który czule nazywa ją określeniem z
tytułu. Zabierający na plan filmowy, by pokazać, że z rzeczywistości można
wykreować coś więcej, nadać jej nowe znaczenia, określić nowe drogi
postrzegania różnych zależności. Ojciec zawsze był na drugim planie, ale
pozostał blisko. Tajemniczą nieobecną jest matka. Uciekająca w religię, a potem
ku lepszemu życiu na północy. Opuszczająca i pozostawiająca niedopowiedzenia. On – samotny i oddany córce. Ona –
laborantka, która przeanalizowała dotychczasowe życie i zdecydowała się na
zmiany. To był dobry, ciepły dom. Anna wydobyła się z niego bezboleśnie, choć
na pewno uwierała ją wieczna nieobecność. Wkraczając w życiową sień, oddawała
lęki czasowi przeszłemu. Przestała się bać cienia czy tego, że ktoś ją zje.
Zaczęła łapczywie połykać życie. Artystyczne, wyzwolone, niepozbawione
druzgoczących chwilami elementów prozy życia. Zawsze jednak świadome i pełne.
Tak, „Moja córka komunistka” to opowieść o formowaniu się silnej tożsamości,
która często musiała stanąć w opozycji do czegoś, by wypracować szacunek do
siebie. Wolny-Hamkało opowiada o latach dorastania, po których nadeszły lata
względnej stabilizacji, ale mimo wszystko ciągłego i uporczywego poszukiwania innych
znaczeń tego, co dookoła. Bo przecież „życie jest niewyobrażalne” i ta książka
jest w gruncie o tym, czego nie można opowiedzieć, a co musi zrodzić się w
wyobraźni czytającego.
Podoba
mi się to, że autorka w swoich książkach poszukuje nowych asocjacji, wciąż
eksperymentuje, jest odrobinę ekscentryczna i buduje narracyjne gry słowne. A
także tworzy sytuacje, których pierwowzorów poszukuje się w realnym świecie.
Wolny-Hamkało zaprzecza, by była to powieść autobiograficzna. Wyznawała jednak,
jak ciężko nad nią pracowała, i jak wiele czasu jej poświęciła. Myślę, że ogrom
wspomnień miał na tę rzecz duży wpływ. Anna nie pożegnała się ze swoimi, nie
zniszczyła ich w sobie jak niszczono stare instrumenty na jej oczach w
obecności ojca. Anna to już nie jest symbol, idea, to nie jest pewien konstrukt
myślowy czy lingwistyczna igraszka narracyjna. Anna skądś się wydobyła. Jest z
krwi, kości i swej wrażliwości. Docenia każdy aspekt artyzmu, ale wie, jak
łatwo stać się tylko artystycznym prowokatorem. „Moja córka komunistka” na
pewno ukrywa przed nami to, co było osobiste w jej tworzeniu. Jest jednocześnie
wyjątkowo spójną i chyba najlepszą jak do tej pory powieścią Agnieszki
Wolny-Hamkało. Specyficznie czułą i też w charakterystyczny sposób bardzo subtelną.
Ujmuje mnie pisanie autorki. Łącznie z jej niefrasobliwością obecną już od „Zaćmienia”,
gdy prowadziła bohaterkę w Krakowie okrężną drogą z Rynku Głównego na
Kazimierz, a tutaj fado wkłada w usta Hiszpana, nie Portugalczyka, a „Aleję
gwiazd” każe śpiewać Urszuli, nie Zdzisławie Sośnickiej. Bardzo dziękuję za to
trzecie spotkanie z wyjątkowym pisaniem. Nie należy brać bohaterki ani samej
autorki zbyt serio i odbierać książki nad wyraz poważnie – choć mówi chwilami o
śmiertelnie poważnych sprawach. Należy poszukać w niej siebie, odrobiny własnej
wrażliwości. Wolny-Hamkało daje zawsze ten wspaniały margines interpretacyjny.
I tym razem nie zawodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz