Wydawca: Wydawnictwo
"Krytyki Politycznej"
Data wydania: 27 kwietnia 2018
Liczba stron: 352
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Sztuka i życie
Ta książka jest swoistym
bilansem własnych kroków, decyzji i działań Andy Rottenberg. Zestawione są one jednocześnie
z tymi wszystkimi przejawami życia, które wciąż stanowią dla niej wyzwanie.
Dlatego to dziennik intensywności w kilku znaczeniach. Nie chodzi tylko o to,
że zapiski są gęste, a ich struktura zdaje się znosić wszelkie uporządkowania.
Nie chodzi o to, jak nowe życiowe doświadczenia Rottenberg odbiera przez
pryzmat tego, co już przeżyła. To też nie jest dziennik z Berlina – powstał w
ramach pobytu stypendialnego, ale w przeciwieństwie do tego typu publikacji
dynamicznie obrazuje ruch autorki. Ustawiczne przemieszczanie się, najczęściej
między Berlinem a Warszawą. Ale otrzymujemy także refleksje z zagranicznych
podróży. Między innymi z Izraela, który tak bardzo szanuje sztukę i oddaje jej
należne znaczenie. „Berlińska
depresja” to przecież opowieść kogoś, kto ze sztuką związał całe swoje życie.
Rottenberg będzie zatem poruszać kwestie estetyki czy etyki w stałym powiązaniu
ze swoimi zainteresowaniami twórczymi. Da nam jednak obraz różnorodności, która
składa się na specyficzny rytm jej funkcjonowania. Stale aktywnego, choć
przecież sama pisze, że jej życie toczy się już „po łuku w dół”, że to powinien
być czas raczej podsumowań niż nowych odkryć. Okazuje się jednak, że autorka
dynamizuje nie tylko swoje zapiski. Jest w wiecznym ruchu, towarzyszy jej
swoista niespokojność także w obserwacji otaczającej przyrody. Jest
wyrazicielką siebie w wielu znaczeniach. W tej narracji znajdziemy otwartość,
dociekliwość, wieczną ciekawość świata, ale przede wszystkim coś, co ma służyć
samej Rottenberg. „Berlińska depresja” to bowiem książka o tym, jak udaje się
znaleźć potrzebny dystans, by nie być cynicznym. Także o patrzeniu na
funkcjonowanie Polski, Europy i świata w historycznych kontekstach, w
przypominaniu sobie o Historii wielu nieznanej albo przez nich wypartej.
To
książka o tożsamości kobiety, artystki, historyczki sztuki, uważnej krytyczki,
oddanej przyjaciółki i osoby wciąż na nowo przyglądającej się sobie z różnych
perspektyw. Sporo tutaj autotematycznych rozważań o języku. Także języku
artysty, muszącym mieć przecież określony kształt i służyć konkretnym funkcjom.
Rottenberg proponuje nam tutaj coś, co Mircea
Cărtărescu nazwał „notacją wolnej myśli”. Bo będzie to przecież książka o
wewnętrznej wolności, o umiejętności zatrzymania jej w sobie, o silnym
kręgosłupie moralnym i zachłanności wolnego życia w każdym jego przejawie.
Rozważania poważniejsze, bardziej przygnębiające czy wręcz rzeczywiście
depresyjne idą tutaj w parze z czułością i empatią w portretowaniu ludzi
bliskich Andzie Rottenberg. Tych, na których może liczyć, odwiedzać ich i
spędzać z nimi czas, ale także tych, którzy odeszli. Ten dziennik nie będzie
sumą utrat, lecz bilansem zysków – w każdej relacji, każdej podróży, ale także
w momentach, w których należało wypowiadać się o istocie sztuki w niewygodnych
kontekstach czy sytuacjach.
Mam
wrażenie, że zasygnalizowana w tytule depresyjność jest pewną zwodniczą grą z
czytelnikiem, albowiem mnogość działań i przemyśleń wyraźnie podkreśla, że
autorka jest wciąż w głównym nurcie, wciąż zadziwiana i zaskakiwana,
modyfikująca poglądy oraz przemyślenia. To żywa tkanka wchłaniająca
w siebie coraz więcej, a może wyjątkowo kompulsywnie dużo ze świadomością
jesieni życia. Rottenberg jest więc pozornie pełna witalizmu. Depresyjność
ujawnia się wówczas, gdy pisze o aktualnej sytuacji Polski oraz o tym, co
zmieniło się w świecie sztuki, co zahamowało jego rozwój i co wyznaczyło jakieś
nowe, niezrozumiałe dla autorki tendencje. W tym znaczeniu moc przygnębienia
rzeczywiście może stopować swoiste życiowe ADHD Rottenberg.
Dowiemy się, dlaczego woli
być anonimowa w Berlinie niż rozpoznawalna w Warszawie, a także poznamy
specyfikę w odbiorze obu miast. Inne przestrzenie i inne refleksje – tak można
strywializować to, co odczytamy w tych zapiskach pełnych zdumienia,
zaskoczenia, wątpliwości i oczywistych pytań o kształt naszej przyszłości. Polskiej, europejskiej, ale nie tylko. Anda
Rottenberg daje się zaskoczyć stereotypom, gdy diagnozuje na przykład elektorat
rządzącej partii. Jest jednak dużo bardziej twórcza i tym samym groźna, kiedy
obsesyjnie wręcz wraca do historycznych uwarunkowań relacji władzy i
społeczeństwa, pokazując zagrożenia, jakie czyhają na nas w kraju, w którym
ponoć jako jedynym kelnerzy potrafią publicznie wyrazić swoje uprzedzenie do
klienta. Jednak nie tylko o uprzedzenia chodzi. Autorka portretuje coraz bardziej widoczną polaryzację społeczeństwa,
ale dostrzega także zagrożenia atomizacji. Jest mroczna w swoich
przewidywaniach tego, co nas czeka. A jednocześnie świadoma wszelkich
mechanizmów, dlatego europejska i polska rewolucja jawią się nadzwyczaj
groźnie. Rottenberg przestrzega i punktuje. Jednak unika dydaktycznego
tonu, kiedy portretuje, co niosą w sobie nowe demokracje i co może stać za podziałami
wyzwalającymi ksenofobię i agresję.
Póki może, jeździ po Europie
bez granic. Węgry, Francja, Szwajcaria. Punkty podróży i zapiski dotyczące
sposobów odbierania rzeczywistości przez pryzmat tego, co dla danych krajów tak
charakterystyczne. W umyśle Rottenberg, który jest wyjątkowo otwarty nie
dlatego, że widzi tak wiele różnorodności, ale przede wszystkim z racji
doświadczeń. Autorka nie dowierza, że może być świadkiem tego, co już miało
miejsce, już zostało zdefiniowane, oznaczone jako minione i gotowe do uznania
za niepowtarzalne. Jesteśmy powtarzalni w swej bezradności i głupocie zupełnie
tak samo jak przyroda, której rozkwitom i snom Rottenberg przygląda się w
zapiskach z lat 2015-2016. Radykalizacja ludzkiego świata powoduje, że przez
chwilę można pomyśleć, iż żywot słyszanego o poranku słowika jest bardziej
sensowny niż życie ludzkie.
To
też książka, w której autorka wraca do Holokaustu, duma nad znaczeniem religii,
wspomina o aktualności Brechta i utyskuje na trudność nauki języka niemieckiego.
Nie ma tu głębszych diagnoz, ale są bardzo intensywne przeżycia. Także
przemyślenia – wciąż z perspektywy człowieka w służbie sztuki. Ale
Rottenberg daje się poznać także jako kobieta z dużym poczuciem humoru oraz
dystansem do najmroczniejszej nawet rzeczy, która potrafi spędzić jej sen z
powiek. „Berlińska depresja” to kalejdoskop zdarzeń, lecz tylko pozornie
książka wielości tematów oraz przemyśleń. Pojawiają się w niej troska oraz lęk.
Poczucie pewnej przegranej i chęć uczenia się wciąż na nowo. Zrozumienie dla
błędów świata i człowieka, ale też uważność w ich punktowaniu. Miejsca i
ciekawe asocjacje. Czyta się z wytężoną uwagą i daje to poczucie bycia gdzieś
blisko. Jest intymnie, kameralnie, także z wyraźnie zaznaczonym dystansem.
Wartościowa rzecz. Ważna w dzisiejszych czasach, które inteligentnie komentuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz