Wydawca: Sonia
Draga
Data wydania: 31 października 2018
Liczba stron: 472
Przekład: Agnieszka Klimko
Oprawa: miękka
Cena det.: 39 zł
Tytuł recenzji: Islandzkie zbrodnie
Yrsa Sigurðardóttir
wraca do pisania kryminałów. Być może dlatego, że czuje na karku oddech swojej
rodaczki o tym samym patronimiku, która bardzo interesującą „Pułapką” otworzyła
swój cykl „Reykjavik Noir”. Być może dzięki dystansowi jest gotowa na nową,
spektakularną serię powieści. „Odziedziczone zło” jest ciekawą propozycją i
widać, że islandzka autorka poszukuje zarówno nowych rozwiązań fabularnych, jak
i nowych sposobów wyrażenia siebie. Pożegnała
pragmatyczną prawniczkę Thorę Gudmundsdottir, pożegnała także
narracje z duchami i przystąpiła do dzieła polegającego na odsłonie czegoś
zupełnie nowego. Nowy jest policyjny bohater Sigurðardóttir – niezbyt intrygujący
dla czytelnika Huldar Jónas, który otrzymuje do prowadzenia sprawę seryjnego
mordercy tylko dlatego, że jego doświadczeni koledzy z policji zostali
odsunięci od śledztwa na skutek afery związanej z nieetycznym działaniem.
Islandczycy nie mają zatem w powieści zaufania do służb policyjnych. Huldar
jest przykładem takiego antybohatera, który ma swoje słabości i nie przewiduje
ich konsekwencji, a nade wszystko przez dłuższy czas wydaje się postacią
zupełnie papierową. I to pierwszy sposób na zmylenie czytelniczej uwagi w tej
powieści. Bardzo ciekawie skonstruowanej. Niby w prosty sposób, a jednak z
zaznaczeniem, że autorka zawsze penetrowała te najmroczniejsze rejony ludzkiej
psychiki i że interesuje ją najbardziej skomplikowana psychopatologia.
Mamy tu wszystko, do czego Yrsa Sigurðardóttir
zdążyła nas przyzwyczaić. Mistrzowsko budowaną atmosferę zagrożenia i
niebanalne pomysły na działania przestępcy. Jednym z mocniejszych punktów „Odziedziczonego
zła” jest prezentowanie metod zabijania. Przerażających i
wskazujących na to, że okrutne narzędzia zbrodni każdy z nas może znaleźć tuż
obok siebie. Gorzej jest z prezentowaniem zabójstw. To pierwsze ukazane po
mistrzowsku. Żadne słowo nie jest zbędne, a atmosfera zagęszcza się tak bardzo,
że jesteśmy w matni bólu i przerażenia razem z osobą, która umiera. Kolejne
zabójstwa przy tym pierwszym prezentują się mniej spektakularnie, ale i widać
wyraźnie, że to nie będzie klasyczna powieść kryminalna, gdyż Sigurðardóttir –
co może być uznane za zbędną retardację – stawia na kilka ważnych wątków
obyczajowych. Któryś z nich będzie kluczowy, by zrozumieć rozwiązania finałowe.
Część z nich faktycznie stopuje akcję, stąd też poczucie, że ta nowa powieść
mogłaby być nieco krótsza i chyba zyskałaby wtedy na spektakularności.
W
1987 roku ważą się losy trójki dzieci. Wiadomo jedynie, że zostały naznaczone
traumą. Osoby odpowiedzialne za ich dalsze życie postanawiają rozdzielić tę
trójkę, w której stworzyły się pod wpływem mrocznych okoliczności dość
toksyczne relacje. Po tym intrygującym prologu zostajemy przeniesieni blisko
trzydzieści lat do przodu. I wówczas staramy się zrozumieć sieć skomplikowanych
zależności między serią zabójstw a tym, jaki los spotkał cierpiące dzieci
sprzed lat. Zresztą postać dziecka będzie tu miała bardzo duże znaczenie i
bardzo się cieszę, że Sigurðardóttir nie proponuje gry na łatwych emocjach oraz
wzruszeniach, lecz postać dziewczynki osadza w kontekście wydarzeń z dużą dozą
wyczucia, tak by pryzmat widzenia dziecka nie przesłonił oglądu rzeczywistości.
Nam ani bohaterom. Musimy natomiast przyjrzeć się kilku życiorysom i
przeanalizować ich wzajemne związki. Wszystko w klimacie swoistych niedomówień
dodatkowo wzmacnianym zimową aurą stwarzającą klaustrofobiczny klimat. Jest
absolutnie realistycznie – tym razem także z topografią Reykjaviku i bez
żadnych odniesień do sfery niekonwencjonalnych przeżyć. Choć z pytaniami o Boga
i rozważaniami na temat przypadku oraz naznaczenia ludzkich losów przez traumę
przodków.
„Odziedziczone zło” to książka dość silnie osadzona w dzisiejszych
problemach Islandii. Albo przynajmniej w kwestiach, które zdają się dyskusyjne.
Rozważa problem nieadekwatności islandzkiego systemu prawnego do czynów, jakie
zostają opisane w powieści. To ciekawa zależność między fikcją literacką a
rzeczywistością.
Społeczeństwo islandzkie wstrząśnięte niedawno realną zbrodnią dokonaną na Birnie
Brjánsdóttir rozważało również to, jaki wyrok otrzymał jej zabójca. Dyskusyjna
kwestia adekwatności kary do winy skrywa się w tej powieści cały czas. Jeden z
bohaterów zaznacza, że społeczność odrzuca wszelkie dewiacje. Jaką karą? Z
drugiej strony skrzywdzone dziecko pyta swoją opiekunkę, co to jest zasłużony
wyrok. Mamy okrutnego mordercę i zaskakujące możliwości jego ukarania. Czy
Islandia wypracowała humanitarny sposób postępowania ze zwyrodnialcami? Czy
może kryje się w tym wszystkim dzika chęć odwetu jak ta wyrażana przez męża
jednej z ofiar w powieści? To nie jest jedyne w tej narracji wskazanie na to,
co spędza dziś Islandczykom sen z powiek. Pojawia się też dyskretnie
sygnalizowana kwestia coraz mniejszej dostępności mieszkań oraz przejmujące
niepokojem poczucie, że w każdej chwili można wykorzystać numer telefonu na
kartę do przestępstwa, a kennitalę (w
polskim przekładzie PESEL) do realizacji niewyobrażalnej formy okrucieństwa.
Yrsa Sigurðardóttir
jest odważna i bardzo konkretna w przekazie swojej powieści. Wciąż na nowo
interesują ją bliskie relacje międzyludzkie, a zwłaszcza te, które naznaczone
zostały jakimiś formami toksyczności. Podoba mi się
zróżnicowanie charakterologiczne Islandczyków portretowanych na kartach tej
powieści i cieszy fakt, że by wzbudzić naprawdę niewyobrażalną grozę, autorka
nie musi już odnosić się do duchów, zjaw czy urojeń. Wszystko w „Odziedziczonym
złu” jest bardzo namacalne, niewyobrażalnie realistyczne. Można bać się swojego
cienia i nie mieć pewności, czy komukolwiek z bohaterów warto zaufać.
Elektryzujący klimat powieści w zasadzie dystansuje się od jakiejś symbolicznej
wykładni – inaczej niż w poprzednich książkach, gdzie autorka sugerowała treści
ukryte, rozmieszczając je równomiernie w narracji. Tu należy doczytać do końca,
by uświadomić sobie, o czym naprawdę jest ta książka. A także przyjrzeć się,
jak po chwili przerwy świetna pisarka wraca do tego, za co ceni ją cały świat.
Czy będzie to początek kolejnego interesującego cyklu? Zapowiedź jest całkiem
niezła. Warto jednak, by za zmianą polskiego wydawcy poszła jeszcze decyzja o
tym, by tłumaczenia kolejnych powieści Sigurðardóttir ponownie podjął się
rewelacyjny i mimo wszystko niezastąpiony Jacek Godek.
5 komentarzy:
Cenię sobie skandynawskie kryminały. Pozdrawiam imiennika :)
Jarku wartś ozłocenia, przegapiłam nową Yrse, ja ją lubię, umie grać na emocjach i mnie przestraszyć
Nie podobało ci się tłumaczenie Agnieszki Klimko? Ja unikałam polskich tłumaczeń własnie ze względu na Jacka Godka :(
Cykl: Freyja i Huldur ma juz następną część "Porachunki".Można liczyć na to, że napiszesz swoją opinię(recenzję,osąd,krytykę,zachętę,cokolwiek) ???
MartaK, recenzja "Porachunków" właśnie się ukazała.
Prześlij komentarz