Wydawca: Marginesy
Data wydania: 20 marca 2019
Liczba stron: 272
Oprawa: twarda
Cena det.: 37,90 zł
Tytuł recenzji: Księga sentencji
„Mnich” jest historią o
bardzo specyficznej formie opresji. O strukturze, która zniewala, niszczy,
degraduje osobowość i niezwykle destrukcyjnie wpływa na rozwój tożsamości. To
też historia, jaką dobrze znamy. Bartoś opowiada o nadziejach, żalu,
rozczarowaniu oraz frustracji. Chce również opowiedzieć o frustracji i
rozgoryczeniu w tych krótkich momentach, kiedy usiłuje nadać „Mnichowi” kształt
powieści. Bo to nie jest powieść. Naukowiec, intelektualista, teolog
absolutnie nie odnajduje się w tej formie. Nie potrafi uplastycznić fabuły i
nie działa na wyobraźnię. Buduje coś na kształt traktatu filozoficznego z
elementami eseju. W bardzo koturnowym stylu, w którym dominują sentencje.
Momentami też przedstawiającym truizmy ubrane w gustowne metafory. Z
bohaterem literackim, którego nie ma, jest tylko rozważanie o nim, sam jest
papierowy, przezroczysty, stanowi ledwie tezy narratora. Nie pomaga to, że
przez moment jest mu oddany głos. Nie czuję Jana-Benedykta jako człowieka,
widać tam tylko hamletyzującą postać. Trudno zrozumieć, dlaczego promuje się „Mnicha”
jako powieść, bo tam, gdzie ona usiłuje nią być, mamy bardzo toporną
konstrukcję, zupełny brak polotu w opisach zdarzeń czy przeżyć, a całość może
zaintrygować jedynie dzięki temu, że daje mocne, dosadne świadectwo przemocy
stosowanej w strukturach Kościoła katolickiego. O samym katolicyzmie autor wypowiada się też
bardzo ostro, a jedno ze zdań jest niezwykle prowokujące. Czy warto
przeczytać „Mnicha”? Ja się zmęczyłem i rozczarowałem. Nie dowiedziałem się
właściwie niczego nowego o tym, czym jest droga zakonna, struktura zamkniętej
przestrzeni i jej wpływ na psychikę ludzką.
Jan pewnego dnia postanawia
pożegnać codzienność i przenieść się do zakonu. Zostaje tam przyjęty ot tak, po
prostu. Czy rok studiów filozoficznych to wystarczający bilet wstępu do
hermetycznej struktury rzekomych wybrańców bożych? Bohater wkracza do świata, który oferuje mu złudzenia, i stara się
zaspokoić swoją potrzebę przynależności, ale widzimy wyraźnie, że cały ten
pobyt jest przede wszystkim złudnym antidotum na życiową samotność. Niemniej „Mnich”
rości sobie prawa do tego, by zajrzeć gdzieś głębiej. Na pewno nie w duszę
swojego bohatera, którego przemiana zaznaczona jest symbolicznie zmianą
imienia, a potem pozostajemy już bez kontaktu z nim, bo istotniejsze stają się
rozważania filozoficzne natury egzystencjalnej, obrazujące dodatkowo strukturę
zakonu jako przestrzeń innego rodzaju myślenia o tym, czym jest wolność wyboru,
wolność tak w ogóle, potrzeba przynależności i chęć duchowej ekspiacji.
Tadeusz
Bartoś przybliża to, w jaki sposób funkcjonuje zakon na co dzień, ale to
funkcjonowanie stara się oddać w szeregu dość patetycznych rozmyślań. Tworzy
się gęsta od znaczeń narracja, która jednak nie odsłania nam niczego naprawdę
zaskakującego. To wykłady, relacje, analizy i oderwane od
dylematów głównego bohatera myśli o tym, czym w sensie ogólnym jest zakon, w
jaki sposób niewoli i co skłania ludzi takich jak Jan do zamknięcia się w
społeczności charakteryzującej się przecież tymi samymi słabościami,
ułomnościami i dramatami, jakie mają miejsce także poza nią. A przecież celem „Mnicha”
jest rozpatrzenie i rozpamiętywanie utrat, nie zysków Jana-Benedykta. Bohater
uświadamia sobie, że w zakonie jest jeszcze bardziej samotny niż w życiu, z
którego się wydobył. Autor usiłuje wskazać momenty zwrotne w jego pojmowaniu
zasadności własnej decyzji sprzed lat. Chce zwrócić uwagę na to, z czym
mężczyzna nie zgodził się jako katolik i z czym nie zgadza się jako poszukujący
odpowiedzi na pytania o to, kim naprawdę jest.
W tym, co przeżywa bohater „Mnicha”,
więcej jest takiej chłopięcej formy naiwności i nieokrzesania niż męskiej
dojrzałości, która zmusza do tego, by uważnie przyjrzeć się sobie, podjętym
decyzjom oraz funkcjonowaniu w rewirze, w
którym zasadniczym wymogiem jest ufność w
pewien porządek. Tyle że ten porządek jest opresyjny, stawia wymagania, wciąż
na nowo każe być w gotowości do kolejnych wyzwań, a jednak… nie daje ani
duchowej ekspiacji, ani też poczucia, że jest się częścią czegoś ważnego,
niezwykłego. Czegoś w kontakcie z transcendencją, lepszą formą widzenia
człowieczeństwa. Duchowość bohatera oraz ludzi z jego otoczenia to duchowość w
znacznym stopniu fasadowa. Rozczarowania, których będziemy świadkami, nie są w
żaden sposób oryginalne. Tadeusz Bartoś
chce opowiedzieć o tym, w co jesteśmy w stanie uwierzyć i czemu zaufać, by
zrozumieć jakąś wyjątkową rolę w naszym życiu naznaczonym gorliwą wiarą, ale
opowiada jednak historię jakich wiele. Obudowując ją filozofią i niestety
dydaktyzmem, nie czyni z niej czegoś niezwykłego. Dlatego ta książka mocno
rozczarowuje. Jest zbiorem tez i hipotez, które można wysnuć, nie wnikając tak
obsesyjnie w temat pożądania duchowej doskonałości czy gotowości do
kompromisów, aby w strukturze zakonu odnaleźć dla siebie jakieś niezwykłe
miejsce. Problem polega na tym, że „Mnich” obrazuje dość przewidywalny proces –
od euforii, przez nadzieję, po gorzkie rozczarowanie. A to, co opowiada nam o
obyczajowości zakonników, wszyscy chyba dobrze wiemy i nie musimy im zaglądać
do cel, pod habit czy czytać o podłych intrygach oraz aferach, bo gorzką prawdę
o życiu zakonnym demaskował już choćby Ignacy Krasicki i od tego czasu za
murami oraz w celach niewiele się w zasadzie mogło zmienić.
Mam wrażenie, że Bartoś
proponuje nam serię miniwykładów z elementami powieści obyczajowej, kiedy to
jego bohater staje się tym zrozpaczonym własną niemocą mężczyzną z krwi i
kości. Rwana struktura książki zbudowana jest na krótkich tekstach – spójnych w
obrębie samych siebie, ale niekoniecznie spójnie budujących całość. W dużej mierze „Mnich” to także rzecz
hermetyczna, ideologicznie skomplikowana, z przesłaniami tyleż czytelnymi, ile
w jakiś sztuczny sposób naznaczonymi metaforyką. To ważny głos o tym, że
religia ze swej intymności wydobyła się już dawno, stając się niepokojąco
silnym narzędziem ingerencji w życie społeczne, w myślenie polityczne i
wartościowanie kwestii dalekich od czegoś intymnego. Na pewno to daje dużą
wartość tej książce. W moim odczuciu jednak jest to publikacja nieumiejętnie
balansująca między kilkoma gatunkami literackimi, proponująca ich nietuzinkowy
synkretyzm, ale jednocześnie wewnętrznie rozbita i w gruncie rzeczy
nieprzyciągająca do siebie uwagi. Nie wiem też za bardzo, dla kogo jest ta
książka. Stwarza duży dystans do siebie. Nie daje się w sobie odnaleźć, choć
chce przed czytelnikiem pokazać kilka swoich twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz