2019-07-01

„Kult” Łukasz Orbitowski


Wydawca: Świat Książki

Data wydania: 15 maja 2019

Liczba stron: 480

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Gawęda swojskiego chłopa

Obawiam się, że Łukasz Orbitowski zjada własny ogon. Dzieje się coś niepokojącego. W nowej powieści – strukturalnie i tematycznie innej od poprzedniej – mamy formalnie ten sam zabieg. A mianowicie gargantuicznych rozmiarów gawędę, która staje się monotonna, nie przykuwa uwagi, każe męczyć się z lekturą, choć przecież widać doskonale, że fraza jest spójna, przemyślana, lekka i logicznie zbudowana. Jednak znowu coś jest nie tak. Po „Exodusie”, który ogniskował w sobie ekspresję połączoną z pewnym charakterystycznym sznytem charakterologicznym, otrzymujemy znowu bardzo dużą objętościowo powieść, w której autor jednak ma chyba więcej serca dla różnorodnych bohaterów, ale przede wszystkim stara się opowiedzieć coś interesującego panoramicznie, bez indywidualizacji bohaterów, którzy w „Exodusie” byli eksperymentem formalnym, nie postaciami do przytulenia. Byłoby to świetne i zatarłoby nieprzyjemne wrażenie po poprzedniej, zwyczajnie przegadanej książce. Tyle że jednak nie ma się tego wrażenia. Interesujący temat objawień maryjnych świetnie sportretował Piotr Nesterowicz w swojej „Cudownej”. Inne okoliczności, inna dekada, te same mechanizmy bezradności i siły, ta sama walka racjonalizmu z poczuciem bliskości jakiejś transcendencji – u Orbitowskiego nabiera znamion bardzo intymnych, bo będzie to stałe starcie światopoglądowe i emocjonalne dwóch braci.

„Kult” oczywiście nie jest literaturą faktu jak „Cudowna”, zaznaczam jedynie, że do postrzegania zjawiska maryjnych objawień i konsekwencji, jakie za nimi idą, nie wnosi zbyt wiele, a w zasadzie nic. Bo „Kult” dość sprytnie chce być powieścią o braterstwie, przywiązaniu, męskiej solidarności, ale także o Polsce prowincjonalnej doświadczającej przemian ustrojowych. Obawiam się, że i w tych kwestiach nie dowiemy się czegoś ważnego. Nie otrzymamy wizerunku bohatera, który chce w znaczący sposób poruszyć wyobraźnię, wyodrębnić z relacji o życiu swoim i brata coś uniwersalnego, ważnego, niepowtarzalnego i niepokojącego.

Niestety, narracja „Kultu” to dziesięć monotonnych monologów, w których truizmy mają okazywać się prawdami objawionymi, egzystencjalnymi sentencjami. Czymś, na czym opowiadający zbuduje coś więcej niż relację o tym, jak żyło się jego bratu, jemu samemu i społeczności Oławy wówczas, gdy pewnego dnia oławski głupek stał się oławskim prorokiem. Tę drogę Łukasz Orbitowski portretuje oczywiście z ironicznym przymrużeniem oka, bo ani nie piętnuje dysfunkcji prostego Henia rozmawiającego z Maryją, ani też nie nadaje wyjątkowej pewności siebie i nie przyznaje słuszności racjonalnemu bratu, któremu daleko było do jakiejkolwiek wiary, a wszystko, co słuszne i ważne życiowo, wydobywał z osobistych doświadczeń. Pokorny i nieprzewidywalny w swym wizjonerstwie Henio Hausner nie jest – jak autor zaznacza na końcu – postacią wzorowaną na Kazimierzu Domańskim. Szybko zauważymy, że rzeczywiście różnic jest wiele i nie ma w „Kulcie” jakiejkolwiek próby stawiania się wyżej i rozsądniej wobec autentycznych wydarzeń zapoczątkowanych przez maryjne objawienie na działce i zmieniających znacząco Oławę. Także w miejsce, w którym ogniskowały się istotne zdarzenia przemiany ustrojowej, ale zawsze w cieniu mechanizmu, który wytworzył w Oławie miejsce pielgrzymek i działań mających na celu udowodnienie, że Heniek Hausner to nie tylko prorok, lecz i bohater. Kiedy jego brat ironicznie mówi, że „tylko idioci pierwszorzędnie nadają się na bohaterów”, myli nieco tropy, bo Henio jest wyraźny, ale w moim odczuciu to bohater drugiego planu. Najważniejsza staje się tożsamość i emocjonalność opowiadającego.

A Zbyszek prezentuje nam po prostu klasyczny szowinizm ujęty w formę zacnej gawędy takiego swojaka, zwyczajnego chłopa, z prostą logiką i priorytetami, takiego do lubienia mimo wszystko, a potem do współodczuwania jego trosk, ku czemu manipulacyjnie prowadzą ostatnie rozdziały – taśmy. Dla Zbyszka rodzina jest święta, ale jak każdy mężczyzna daje on sobie prawo do zaspokajania swoich potrzeb oraz oczekiwań bez liczenia się z kimkolwiek. Bo porządny facet ma prawo robić rzeczy uznawane z różnych powodów za niestosowne. Przede wszystkim jednak to jego mentalność porządkuje świat i wyznacza w nim miejsca innym, zwłaszcza kobietom. Zbyszek generalnie nie ma sobie nic do zarzucenia. To taki swojski chłop. Tyle tylko, że czytając o jego perypetiach, wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, kto poddany jest większym umysłowym ograniczeniom – on czy jego nieszkodliwy brat prorok.

„Kult” usypia czujność, portretując oławską społeczność w bardzo przewidywalny sposób. Od czasu, kiedy miasteczko staje się synonimem bylejakości, gdzie każdy wciąż drży przed Ruskimi i na różne sposoby walczy z deficytami, po miejsce chwilowej sławy i kontrowersji, do którego zmierzają liczni naiwni pielgrzymi, wierząc w uczestniczenie w czymś niezwykłym u boku Henia Hausnera. Orbitowski stara się pokazać, że prawdziwą historię społeczności opowiada się przede wszystkim przez konteksty i portretowanie rozmaitych okoliczności. Z nich wydobywają się ludzie z ich słabościami oraz bolączkami, ich nietrafione wybory, ich ograniczona świadomość i dążenie do tego, by po prostu żyć godnie. Oława jest niemym bohaterem „Kultu” o tyle, o ile dostrzeżemy, jak zmienia się struktura miasta i jak idzie to w parze ze zmianami mentalności bohaterów. Ale na pierwszym planie wciąż pozostaje opowiadający Zbigniew. Jego historie snute tuż przed tym, kiedy Oławę ma dotknąć kataklizm, są w pewnym stopniu śladami koniecznymi do zarejestrowania, bo być może niepowtarzalnymi, niemożliwymi do nagrania w innych okolicznościach. Niestety, gawędziarz Orbitowskiego usypia czujność i koncentruje się czasem na szczegółach, które chyba złośliwie budują funkcję retardacyjną tej powieści, gdyż naprawdę chce się przy niej usnąć tak jak to było przy znaczących fragmentach „Exodusu”.

„Kult” nie opowiada ani żywej, ani w żaden sposób absorbującej historii. Polska w ostatnich dekadach komunizmu i wpadająca w trudny przełom transformacyjny – naprawdę wszystko na ten temat opowiedziały liczne współczesne powieści twórców często dużo gorszych niż Łukasz Orbitowski. W tej monumentalnej narracji mimo wszystko panuje flauta. Ma się nadzieję, że coś więcej wydobędziemy z tych dwóch, trzech pierwszych zapisów rozmów. Że dalej kryje się jakieś zaskoczenie, jakaś wolta, emocjonalny szantaż czy inny zabieg umożliwiający wejście w tę historię głębiej. Nic takiego nie ma miejsca, a Orbitowski tkwi w stagnacji frazy. Bardzo dobrej, bo nie umniejszam jego talentu pisarskiego, ale rozmienianej na drobne. „Kult” jest po trosze panoramiczną opowieścią o społeczności, po trosze charakterystycznym obrazem silnej polskiej rodziny będącym antidotum na te wzorce toksyczne, które tak często dochodzą do głosu. Myślę, że ta historia broni się przede wszystkim jako narracja o braterskiej sile przywiązania. Poza tym jednak rozczarowanie przychodzi wraz ze świadomością, że „Kult” o żadnym z sugerowanych tropów i tematów nie opowiada tak, jak powinna opowiadać książka uznanego polskiego pisarza.

1 komentarz:

NK pisze...

Czytam, 3/4 za mną . Po pierwszym zachwycie jestem po prostu znużona . A końca nie widać . Transformacja o wiele sprawniej zobrazowana w Taśmach Rodzinnych. No cóż walczę dalej