Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 19 czerwca 2019
Liczba stron: 424
Przekład: Elżbieta
Frątczak-Nowotny
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Przetrwanie i macierzyństwo
Myślę, że Anne Swärd w swoim
pisarstwie obyczajowym lokuje się doskonale między prozami Idy Linde i Majgull
Axelsson. Między kameralnymi narracjami tej pierwszej a panoramicznymi obrazami
drugiej. Jest u Swärd dodatkowo wieloznaczność przekazu, która też balansuje
między tym, co tworzą wspomniane pisarki.
Linde operuje głównie symbolami, Axelsson – mam na myśli lepsze jej książki –
stara się być zasadnicza i dosadna, nazywając emocje wprost i dopiero potem
wyprowadzając je w kierunku szerszego kontekstu. Myślę, że autorka „Very” stale
się rozwija i doskonali. Już omawiając „Do utraty tchu”, zauważyłem tę
ewolucję, bo polifoniczne „Lato polarne” w porównaniu z bardzo kameralną
narracją pierwszoosobową „Very” pokazuje drogę rozwoju pisarskiego Anne Swärd.
W najnowszej powieści znowu powracamy do motywu miłości oraz skomplikowanych
relacji rodzinnych, ale „Vera” idzie dużo dalej – tu ważne będą kontekst
historyczny, uwarunkowania obyczajowe Sztokholmu przełomu lat czterdziestych i
pięćdziesiątych ubiegłego stulecia oraz specyficznie wyodrębnione relacje matek
i córek. Ale także obraz matki niespełnionej, zgorzkniałej w tym niespełnieniu,
kostycznej i okrutnej. Wszystko tworzy wielowątkową powieść, która opowiada o
kobiecej bezwolności i sile jednocześnie. O tym, że przetrwanie bywa
najważniejsze, ale bez miłości jest tylko okrutną wegetacją. Brzmi jak banał? Anne
Swärd pokaże, że jest niebanalna, nietuzinkowa i po raz kolejny poza wszelkimi
granicami klasyfikacji gatunkowej. „Vera” to interesująca książka. W
konstrukcji oraz przesłaniu udowadniająca po raz kolejny, że skandynawskie
powieści obyczajowe są w ukazywaniu ludzkiej psychiki jednymi z najważniejszych
dokonań europejskiej literatury współczesnej.
Autorka chce ponownie po
„Lecie polarnym” i „Do utraty tchu” nawiązać do mroźnej szwedzkiej północy,
choć akurat tutaj powrót ten wydaje mi się zabiegiem dokonanym na siłę.
Będziemy mieli bowiem przyjęcie weselne na wyspie gdzieś w Zatoce Botnickiej,
gdzie śnieg i mróz wedrą się w żar ludzkich ciał, studząc i budując działający
na wyobraźnię kontrast. Poza tym jednak powieść pójdzie w zupełnie innym
kierunku i ten sentyment do zimnej Szwecji pozostanie tutaj tylko jako autorska
ekstrawagancja. Tak czy owak chłód – ten symboliczny, wieloznaczny – jest w
„Verze” bardzo ważny, bo to przecież opowieść o byciu odrzuconym, oszukanym, o
życiu pełnym niespełnienia, ale także o specyficznym rodzaju wyobcowania. Ono
dominuje w tej książce od początku do końca. Bo główna bohaterka jest
jednocześnie wstydem, rozczarowaniem, samotnością, bezradnością i symbolem potęgowanej
przez pustkę utraty tożsamości.
A jednak Sandrine doskonale
wie, kim jest i skąd się wydobyła. Trafia do życia rodziny Cederów, których
relacje tworzą spektakl wszelkich ludzkich obrzydliwości, a jednocześnie
niezwykłe tło, na którym bohaterka po latach bezwolności zacznie widzieć, że
wojna, której doświadczyła, nie zrujnowała jednak wszystkiego. Sandrine staje
się matką. Ale taką bardzo oddaloną od swojej córki. Tytułowa Vera będzie tu
symbolizowała bardzo czytelną ambiwalencję uczuć. Vera będzie wściekłością,
przywiązaniem, poczuciem winy i świadectwem tego, że życie jest najważniejsze,
a jego treść trzeba zbudować czasem z nieznośnej pustki. Anne Swärd
proponuje opowieść o specyficznym macierzyństwie, by oddać swojej powieści moc
sugestywności właśnie wówczas, gdy bohaterka zrozumie, czym to macierzyństwo
jest naprawdę, gdy zostanie skonfrontowana z obcym dzieckiem, które od początku
przecież było jej dzieckiem.
Ale równie istotne jest
śledzenie tego, kim się stała Sandrine, poprzez to, czego doświadczyła i z
jakiej rodziny ruszyła do walki z trudną rzeczywistością. Nastolatka
wydobywająca się z wojny musi zacisnąć zęby, kiedy służąca mocno zaciska jej
gorset ślubny. Ta przejmująca scena otwierająca książkę będzie też późniejszą
wykładnią losów bohaterki. Funkcjonowanie na wdechu, opresyjne, utrudnione przez
szereg komplikacji i uniemożliwiane ograniczeniami w nowej rodzinie. Wyjątkowo
fasadowej i kryjącej więcej tajemnic niż siedemnastolatka znikąd, która
decyduje się na rolę żony u boku męża lekarza. Autorka „Very” chce bardzo
szeroko i wielopłaszczyznowo ukazać formującą się tożsamość młodziutkiej
bohaterki, wskazując jednocześnie momenty, kiedy Sandrine jest gotowa wziąć
odpowiedzialność głównie za swoją przeszłość. Jej macierzyństwo jest także
symbolicznym momentem przejścia między traumami czasu minionego a perspektywami
na przyszłość. W mrocznej rodzinie, do której trafia jakby przypadkiem, jej
przyszłość to jedynie ukrywanie tajemnic z czasu wojny.
„Vera” to zatem powieść o
wędrówce umożliwiającej zrozumienie, do kogo i w jakim znaczeniu się przynależy.
Powieść inicjacyjna, inna nieco od poprzednich dokonań tej autorki. Anne Swärd
sugeruje wiele otwartych rozwiązań, stawia trudne pytania bez odpowiedzi, ale
przede wszystkim plastycznie obrazuje w języku to, w jaki sposób traumatyczne
przeżycia kształtują myślenie o sobie i branie za siebie odpowiedzialności.
Sandrine staje się cieniem w obcej jej przestrzeni, ale też uważnie tę
przestrzeń obserwuje. Jest czujna, choć pozornie rozbita przez rozpacz, a potem
poczucie bezwartościowości życia. Jednak musiała o to życie walczyć i z tą
walką wiążą się konsekwencje. Wszystko, co przeżywa bohaterka, staje się
konsekwencją czasu minionego. A w tym wszystkim ujawnia się opowieść o sile i
desperacji. Zaskakująca językiem i tym, do jak wielu sposobów odbierania
rzeczywistości nawiązuje. „Vera” opowie o nieszczęśliwych ludziach, dla
których życie było pasmem nieodwracalnych utrat. O ludziach będących w
symbolicznym przedpokoju między bolesną przeszłością a możliwościami, które
kryje przyszłość. Dlatego Anne Swärd stara się sugerować, nie punktować.
Dlatego „Vera” jest tak świetna psychologicznie, tak wiele nietypowych pytań
stawia, tak niekonwencjonalnie rozbudowuje świat przedstawiony.
To także powieść o surowości –
otoczenia, aury, ale przede wszystkim relacji międzyludzkich. Czyta się to z
niesłabnącym poczuciem, że czytelniczo również tkwi się w jakiejś chłodnej
klatce, wciąż doświadczając emocjonalnych poruszeń Sandrine. Myślę, że to
też świetny przykład powieści, którą należy odbierać emocjami, ale również ze
świadomością tego, iż jest to po prostu bardzo dobrze skonstruowana narracja.
To, co ma być nieczytelne, pozostaje w cieniu. To, co kształtuje i zmienia
główną bohaterkę, wydobywa się z kontekstów. Jedna z lepszych powieści
obyczajowych, które czytałem ostatnio. I powieść silnego niepokoju. Z wieloma
zakończeniami otwartymi, które niekiedy ujawniają się dużo wcześniej niż na
ostatnich stronach książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz