2020-07-20

„O czasie i wodzie” Andri Snær Magnason


Wydawca: Karakter

Data wydania: 10 lipca 2020

Liczba stron: 304

Przekład: Jacek Godek

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 32 zł

Tytuł recenzji: W trosce o świat

Zbliżamy się do końca świata, który znamy. Wiemy o tym, że nadchodzące zmiany mogą być katastrofalne, ale tego nie rozumiemy. Pojmujemy, a jednak nie rozumiemy – o tym właśnie jest książka Magnasona. Z jednej strony operująca liczbami i mrocznymi wizjami, z drugiej jednak – traktująca o nadziei. O ile można mieć pewne zastrzeżenia do jej struktury i uznać „O czasie i wodzie” za rzecz nieco nieuporządkowaną, o tyle autor bardzo precyzyjnie i uważnie przygląda się temu, jak dzisiaj prezentuje się nasza planeta, boleśnie punktując jej choroby, a nawet kalectwa. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że doprowadzamy do sytuacji, w której po raz pierwszy od 66 milionów lat ma miejsce masowe wymieranie gatunków zwierząt dotychczas odpornych na dziejowe przemiany? Czy wiemy, że dwutlenek węgla nie wyparowuje? Że jest wchłaniany i że między innymi przez to wchłanianie oceany się zakwaszają? Czy jesteśmy w stanie zrozumieć, że trujemy atmosferę dużo bardziej niż wybuchy najbardziej nawet toksycznych wulkanów? I przede wszystkim: czy naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego, jakie zmiany czekają Ziemię jeszcze za czasów naszego pokolenia?

Andri Snær Magnason chce nie tylko opowiedzieć o tym, co pozornie oczywiste, ale zwraca uwagę na język – na to, w jaki sposób odwodzi nas od katastrofy i czyni bezradnymi. Bardzo ciekawie rozpoczyna się ta książka. Opowieścią o tym, że Magnason był w swoim życiu świadkiem upadku komunizmu i kapitalizmu (islandzki kryzys), lecz za każdym razem doświadczał tego samego – język wyjaśniający spektakularne upadki nie proponował niczego innego poza wspomnianą bezradnością. Ale równie interesujące jest autorskie poszukiwanie prawdziwych słów w tekstach mitologii nordyckiej i poezji twórców opiewających przyrodę, którą dziś się wykorzystuje. Dlatego „O czasie i wodzie” to rzecz usiłująca opowiedzieć oczywistości w sposób nieoczywisty. Wychodząc od islandzkiej perspektywy i podążając ku omówieniu problemów globalnych, autor zwraca uwagę na to, że aby zrozumieć problem w szerszym spektrum, musimy go doświadczyć lokalnie. Jednocześnie stara się w taki sposób wyrazić troskę o środowisko, by wciąż na nowo akcentować, iż człowiek – sprawca wielu okrucieństw wobec Ziemi – jest jednocześnie jedynym zwierzęciem mogącym zatrzymać swój destrukcyjny wpływ.

Ta narracja to pokłosie obserwacji świata. Magnason przygląda się współczesnym Chinom, Izraelowi, obserwuje upadek fauny i flory na Karaibach, ale wciąż na nowo wraca do Islandii. Jakby tam miał tkwić początek pojmowania globalnych zjawisk. To poprzez świadomość tego, jak człowiek rujnuje Islandię, można prawdziwie opowiedzieć o rujnowaniu całej planety. Jednakże nie jest to rzecz tylko ostrzegająca. Budująca jakieś fatalistyczne wizje w oparciu o bezlitosne przeliczenia oraz statystyki. Magnason chce antycypować rozważnie i nie udziela mu się nastrój emocjonalnego katastrofizmu. Widzi i zaznacza błędy, których nie jesteśmy w stanie już skorygować, ale jednocześnie patrzy w przyszłość z bardzo ciekawej perspektywy. Między innymi dlatego, że łączy płaszczyzny doświadczeń ludzkich – tego, co minęło i zostało zapamiętane, z tym, czego obraz kształtuje się coraz wyraźniej, ale wciąż w naszej świadomości odpowiednie słowa nie mają zmieniającego nas znaczenia.

Otrzymujemy obraz przełomu XX i XXI wieku jako czasu, w którym żyje się nam najbezpieczniej i najwygodniej. To jednak także okres, w którym zamiast zadowalać się dobrobytem, wciąż dążymy ku marnotrawstwu, bo gromadzimy i konsumujemy dużo więcej, niż powinniśmy. Z nakreślonego wizerunku wyłania się jedno ważne zdanie: „Jeśli nic nie zrobimy, będziemy pokoleniem, które żyło w raju i go zniszczyło”. Przeciwwagą do rozważań o destrukcyjnej sile człowieka są kameralne i ciepłe wspomnienia rodzinne, a także nawiązania do dwóch spotkań z Dalajlamą. Podczas jednego z nich Andri Snær Magnason pyta rozmówcę o to, jak uczyć współczucia. Silna empatia widoczna jest w opowieściach o nietuzinkowym życiu dziadków autora. Ale empatyczni – jak autor wobec rodziny – powinniśmy być także wobec spraw funkcjonujących w naszej świadomości jako uporządkowane pojęcia, za którymi nie stoi prawdziwa potrzeba ich zrozumienia. A za tym idzie również brak działania i świadomości, że naprawdę od każdego z nas zależy to, jak nasza planeta będzie wyglądać w ciągu najbliższych dekad.

Tymczasem długowieczni dziadkowie Magnasona uświadamiają mu to, co również wiemy, ale czego nie rozumiemy do końca. Ostatnie dekady przyniosły niesamowity rozwój technologiczny i uczyniły życie człowieka niezwykle wygodnym. Chyba za bardzo umościliśmy się w swoich bezpiecznych lokacjach, by rozumieć istotę ich zagrożenia. Interesująca jest paralela z wydarzeniem z 1809 roku, kiedy to Islandczyków po raz pierwszy uświadomiono, że mogą być wolni i żyć w wolności. Przyjęcie deklaracji bez jej zrozumienia to dzisiejsze kiwanie głowami nad niepokojącymi wynikami badań naukowców, którzy konkretnie wskazują, gdzie rujnujemy Ziemię i klimat. I tak jak wówczas Islandczycy nie podjęli zmian w kierunku wolności, bo pojęcie zdawało się abstrakcyjne, tak dzisiaj możemy podążać jak we mgle ze świadomością końca, którego jednak tak naprawdę się nie spodziewamy. Ludzie się jednak nie zmieniają. Ale teraz muszą się zmienić.

Andri Snær Magnason chce pokazać różnorodność świata. Najpierw prezentuje fakty i opinie ze swojej rodzinnej wyspy. Myślę, że kilka rozdziałów zaskoczy nawet wielbicieli Islandii, którym wydaje się, że o tym miejscu wiedzą prawie wszystko. Musi pojawić się trudny i wciąż aktualny temat hut aluminium, które chyba najmocniej ingerują w islandzką naturę, ale są też bardzo widocznymi dowodami na to, ku jakiemu życiu zmierza człowiek. Wygodnemu, pełnemu nadmiaru i bezrefleksyjnemu? To ostatnie niekoniecznie. Ta książka opowiada o tym, jakim językiem posługujemy się w mowie i rozumowaniu, aby przerastające nas problemy uczynić bardziej swojskimi. Uczynić je konkretnymi przede wszystkim przez pryzmat spoglądania na nie z najbliższej nam perspektywy. Dlatego rodzina jako taka jest tu ważna, bo Magnason opowiada o tym, że w relacjach z bliskimi chcemy jak najdłużej chronić otoczenie, w jakim wspólnie egzystujemy. Być może „O czasie i wodzie” to książka nowatorska, bo usiłująca przekonać, że najlepsze zrozumienie tego, co globalne, kryje się wokół nas samych. A do tego potrzebne jest rzeczywiście elementarne współczucie. I uważność w spoglądaniu na to, w jaki sposób człowiek współpracuje ze środowiskiem naturalnym i w jaki sposób uzurpuje sobie prawo do tego, by nad nim panować.

To nie jest kolejna opowieść o tym, że topnieją nam lodowce, podnosi się temperatura powietrza i że wszyscy niebawem zginiemy, jeżeli nie podejmiemy działań na rzecz kolejnego pokolenia. Myślę, że temat został potraktowany bardzo oryginalnie. Autor zwraca uwagę nie na to, co widzimy, ale jak to postrzegamy. A jednocześnie wskazuje, że czasem nie jesteśmy w stanie objąć rozumem globalnego problemu, dlatego potrafimy go banalizować. Wspomniane w tytule pojęcia będą znaczące w rozważaniu tego, jak to się dzieje, że o bliskości katastrofy klimatycznej wiemy dziś w zasadzie wszystko, a tak naprawdę każdy z nas odwleka gdzieś w świadomości to, co może nadejść. To, co na pewno nadejdzie, lecz wygodniej osadzić się w myśleniu o tym, co jest teraz. Dlatego też tak ważne są wędrówki Magnasona ku przeszłości, którą łączy z czasem przyszłym. I sugeruje weryfikację poglądów na to, kim się jest w konfrontacji z naturą. Czy ta konfrontacja zawsze musi mieć drapieżny charakter.

1 komentarz:

Sara pisze...

Bardzo mnie Pan zachęcił do lektury (bo właśnie miałam obawy, że to kolejna książka o topnieniu lodowców). Dziękuję za bardzo dobrze napisaną recenzję!