2021-02-10

„Szalej” Monika Drzazgowska

 

Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 17 lutego 2021

Liczba stron: 382

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Ku wyzwoleniu

Wydawnictwo Literackie rzadko decyduje się na wydawanie debiutantów. Może to kwestia rynkowej ostrożności, a być może poprzeczka bardzo wysoko zawieszana literatom przez tę oficynę. Myślę, że „Szalej” Moniki Drzazgowskiej nie podzieli losu „Persymony” Katarzyny Maicher, o której swego czasu powiedziano zaskakująco mało i niewyraźnie. Drzazgowska jest dojrzałą debiutantką, a jej gorzka i liryczna opowieść o balaście przekazywanym przez pokolenia kobiet może się sytuować na poziomie poruszających tę tematykę świetnych narracji Joanny Bator czy Ingi Iwasiów. Ujmuje u Drzazgowskiej sposób, w jaki pisze. Zastanawiam się, czy opis refleksji związanych ze stylem tej powieści nie zabrzmi nieco pretensjonalnie, ale tak sobie myślę o frazie autorki i nic tego nie zmieni. Niezwykłe asocjacje tworzą tutaj płynny rytm zdań wielokrotnie złożonych. W ich strukturze pojawiają się specyficzne uwolnienia kolejnych wypowiedzeń. Dzieje się to lekko i nonszalancko, ale ma w sobie coś ze stanowczości, bo Drzazgowska pisze o bezkompromisowym doświadczeniu wyobcowania. Opowiada historię kobiecego poszukiwania wolności jako coś, w czym zakotwicza się bardzo silnie wszystko, od czego trzeba się uwolnić. Bohaterka jest jednocześnie poszukiwaniem i pewnością tego, do czego przynależy. Jakkolwiek trudna byłaby ta przynależność. Jak bardzo dręczyła i powodowała, że w przyszłości Zośka stanie się Zofią – odpowiedzialną matką, która nie powieli potwornego rodzinnego szablonu.

A jest o czym zapominać. Prababka wrosła w surową religijność, a pod koniec życia oszalała, uganiając się za psami. Babka wzięła od losu to, co jej dał. Czyli przypadkowego mężczyznę, który szybko ustanowił patriarchalny porządek wraz z usankcjonowaniem prawa do bicia. Bo przecież kobietę tak łatwo uderzyć i są tysiące powodów, by to zrobić. Matka pozwoliła sobie na chwilę słabości za remizą, a kiedy już urodziła, uporządkowała swoje życie oraz sterroryzowała córkę. Nauczyła się doskonałego wypierania pragnień i potrzeb ciała. Tak precyzyjnego, że Zośce lata zajęło, by się od tych wyparć uwolnić. Dopiero zbliżając się do czterdziestki, pozwoliła sobie bez wstydu wybrać i kupić biustonosz. A takich obrazków ukazujących wewnętrzną klatkę matczynych i babcinych uwarunkowań jest w „Szaleju” bardzo wiele. Jedne mniej, drugie bardziej sugestywne. Na pewno autorka chce sportretować niemoc i niepokój swojej bohaterki w bardzo różnorodny sposób. Nie uciekając zasadniczo od ich sedna, czyli poczucia sparaliżowania – jakby to, co czuje, raz na zawsze miało się zamknąć tylko między wstydem a strachem.

Podobają mi się językowe gry Moniki Drzazgowskiej. Na przykład ta, w której matka wyrażenie przyimkowe zamienia w przysłówek, aby uprościć nazywanie sfery wstydu. Dlatego też „między nogami” staje się pewnego dnia „międzynogami”, a Zośka musi zrozumieć, że tam się nie zagląda, tam kryje się tylko to, co niebezpieczne, coś destrukcyjnego dla kobiety, obszar wart zapomnienia i przemilczenia. Dbałość o to, by częściom mowy nadać specyficzne znaczenie, widać również w tym, jak tytułowane są rozdziały. Niesamodzielne części ustanawiaja sens oraz kontekst w połączeniu z kolejnymi zdaniami. To trochę tak jak z Zośką, która usiłuje coś artykułować, ale dopiero zderzenie tej artykulacji ze słownym szumem otoczenia tworzy pewną treść – jednak nigdy taką, jaką bohaterka chciałaby wyrazić.

W tej książce jedno zdanie wybrzmiewa wyjątkowo wieloznacznie: „To, co przynależy kobiecie”. Pojawia się już na początku, a potem staje trochę tłem, a trochę cieniem dalszej opowieści. Zośka najpierw uświadamia sobie to, że przynależeć znaczy opresyjnie uwierać, a później stara się przekonać siebie, że przynależność do kobiecości to przede wszystkim alternatywy. Stąd też ciekawe i nietuzinkowe portretowanie sfery wyzwolenia, do której Zośka konsekwentnie dąży. Nie dzieje się to szybko. „Szalej” to powieść inicjacyjna rozłożona w czasie, zatem również narracja dla wymagającego czytelnika, który chce pobyć w tej życiowej wędrówce wraz z bohaterką trochę dłużej. Nic jednak nie jest tu oczywiste. Drzazgowska nie portretuje prostej wędrówki, u kresu której jej kobieta przynależy już tylko do siebie, odrzuca przeszłość i wyzwolona czuje szczęście. Nie tego należy się spodziewać. Myślę, że to powieść przede wszystkim o tym, jak bardzo trudno uwolnić się od pewnych życiowych doświadczeń. Albo o tym, jak niemożliwe to jest. W życiu Zośki pojawia się wiele niemożliwości. Pozornie niemożliwych konfrontacji czy relacji. Upływ czasu weryfikuje znaczenie tego, co niemożliwe, ale pozostawia gorzką refleksję, że przełamywanie bariery tej niemożliwości zawsze niesie ze sobą konsekwencje. Dlatego bohaterka walczy i poddaje się. Wciąż na nowo przekonuje się do nowej siebie. Tej, dla której nie ma niemożliwych do przeżycia emocji. Bo emocje to nie tylko wstyd i strach.

Najładniej prezentuje się tu metafora oswojonego i bezpiecznego świata, który prezentuje Zośce dziadek. Ten sam dziadek, nad którego trumną wcale nie jest cicho, bo na to nie zasłużył. Tymczasem pokazuje wnuczce obszar, który ma się kojarzyć z poczuciem bezpieczeństwa, a to dlatego, że jest przestrzenią przynależną pokazującemu. Dalej jest już coś obcego. Zośka, zamiast szanować ukazaną przestrzeń, chce się przedostać przez ogrodzenie i sprawdzić, czym jest ta dalsza, nazwana tak pejoratywnie, a przecież kusząca, frapująca swoim nieodkryciem. W wielu życiowych sytuacjach dorosła i pozornie uwolniona od wpływu matki czy babki bohaterka wciąż będzie zastanawiać się nad tym, kiedy znajdzie w sobie tyle odwagi, by przeskoczyć ogrodzenie i ruszyć przed siebie, w nieznane.

To także jedna z tych opowieści, która wyraźnie zaznacza, skąd może brać się opresyjność kobiet względem siebie. Jak łatwo powielić rodzinny schemat, dopasować się do oswojonego. Bez względu na to, czy niesie w sobie ból, przemoc i okrucieństwo. Bohaterki tej książki dokonały wyboru z lenistwa albo niewypracowanego instynktu, by poszukiwać dla siebie tego, co naprawdę istotne. Tymczasem Zośka nie jest ani odważna, ani szczególnie podatna na to, by zadawać sobie pytania o to, co ma dla niej znaczenie. A mimo wszystko wyrywa się z piekielnego kręgu, choć trudno nam jednoznacznie orzec, w którym kierunku i czy z satysfakcją. Dlatego „Szalej” jest powieścią pytań, a nie odpowiedzi. Powieścią pokazującą trudne i ekscytujące zarazem doświadczenia, które zapisują się na nowo w rodzinnej kronice kobiet, są pokłosiem odwagi wyjścia sobie naprzeciw. Jest też książką napisaną w bardzo plastycznym stylu, w którym słowa i frazy wciąż walczą o uwagę czytelnika. Ta niepokojąca składnia oddaje nieoczywistość charakteru bohaterki. Także nieoczywistość sytuacji, w jakiej się znajduje. Mądra powieść o każdej wątpliwości, która towarzyszy w życiu kobiecie. Naprawdę przemyślany i zapadający w pamięć debiut.  

Brak komentarzy: