Wydawca: Znak
Data wydania: 13 października 2021
Liczba stron: 320
Przekład: Magdalena Sommer
Oprawa: twarda
Cena det.: 49,99 zł
Tytuł recenzji: Matki odchodzące
Analizujący nową powieść Dawida Grosmana próbują przekonać innych, że nie jest ona doskonała. Za bardzo teatralna, zbyt koturnowo dramatyczna, opowiadająca o emocjach za pomocą zbyt wysublimowanych środków wyrazu. Wcale się z tym nie zgadzam, bo wszystko, wobec czego stawiane są te zarzuty, jest w tej książce rozłożone w odpowiednich proporcjach. Gdybym sam miał szukać czegoś, co wydaje mi się mankamentem, byłaby to witalność i znakomite panowanie nad pamięcią oraz opowieścią o niej u dziewięćdziesięciolatki. To rzadkie, ale wiem, że możliwe. Zresztą autor tu nie zmyśla, opowiada prawdziwą historię. Dlatego nie przeszkadza mi to w odczytywaniu Grosmana jako pisarza znakomitego, który ani nie stara się szantażować emocjonalnie czytelnika, ani też w ucieczce od mielizn emocjonalnych nie czyni z „Gdyby Nina wiedziała” powieści patetycznej, sugerującej, że powinien się z nią zapoznać przede wszystkim czytelnik wymagający, specyficzny erudyta. Już na poziomie opowiadania historii autor jest naprawdę świetny. Z jednej strony można przeczuć i antycypować zachowania bohaterów, z drugiej jednak – wiele scen, a przede wszystkim dialogów rozpisanych jest w taki sposób, że podziwiać można tylko nietuzinkowe asocjacje, z których rodzi się opowieść ustalająca własne zasady gry z czytelnikiem.
Doskonałe jest tu budowanie całości przesłania za pomocą scen. W tym miejscu określiłbym zarzucaną utworowi teatralność jako zasadniczą zaletę. Jest sporo scen, w których symbol gra tak wieloznacznie, że czuje się pewien przesyt. Grosman wykazuje się zdolnością skłonienia czytelnika, żeby wyobraził sobie więcej, niż mógł się spodziewać. Kilka przykładów? Nowa kobieta ojca Rafaela, która próbuje zbliżyć się do tego młodego dzikusa robiącego użytek ze swoich zębów – znakomita scena budowania pierwszej bliskości w trakcie wspólnego rzucania kulami. Co dalej? Trzy kobiety z trzech pokoleń, które nigdy nie mogły być sobie bliskie, śpiące razem w jednym łóżku. Ponadto wspomniane już rozmowy. Prawie każdy dialog podkreśla tutaj niejednoznaczność relacji bohaterów, ale są one spisane w taki sposób, że ich intensywność wręcz poraża. Nawet kiedy jest to wymiana kilku zdań.
Najciekawiej „Gdyby Nina wiedziała” prezentuje się jako powieść o egzystencjalnej ucieczce. O pogoni za czymś, co jest niemożliwe, ze świadomością niemożliwości osiągnięcia celu. Grosman opowiada o kobietach, które pewnego dnia wychodzą z domu i pozostawiają swoje córki same. A potem jest to historia życia tych dziewczynek, jednej trzyletniej, drugiej sześcioletniej, które pozostają na zawsze ze swoim smutkiem i goryczą – nie dojrzewają, tkwią uwięzione w tym potwornym momencie porzucenia. Nie są w stanie ani zracjonalizować emocji po latach, ani też nadać im innych kształtów, kiedy oczekuje tego od nich dojrzałość i tak zwana życiowa zaradność. Najsilniej prezentuje się dla wyobraźni czytelnika ucieczka tytułowej Niny. Kompulsywna i pełna dramatyzmu, stająca się definicją całego życia. Być może to ona właśnie przykuła najbardziej moją uwagę, bo w desperackich próbach zapominania o przeszłości Nina schroniła się w zimnym minimalizmie Svalbardu. A ta przestrzeń nie pojawia się tu przypadkowo, gdy zorientujemy się, jak ważna jest opowieść Niny o wychodzeniu z mroku, oczekiwaniu na słońce, pragnieniu przemiany, satysfakcji ze zmiany.
Świetnie czyta się Grosmana wówczas, kiedy uświadomimy sobie, że to nie jest tak, iż powinnością matki jest kochać swoje dziecko. Społeczeństwo i kultura poddają ostracyzmowi każde zachowanie matki, która z różnych powodów nie może znaleźć w sobie miłości do dziecka albo takiej miłości, jakiej okazywanie miałoby dawać otoczeniu satysfakcję. Bo kiedy naprawdę zrozumie się pewne motywacje i działania, które niosą ze sobą mroczne konsekwencje, można odczytać tę powieść jak historię doznawania krzywdy za bycie w pełni sobą i ujawnianie prawdziwych emocji, tak często niewygodnych dla świata, równie często dla niego niemożliwych. W tym znaczeniu odsłanianie zagadek tej rewelacyjnej powieści obyczajowej będzie jeszcze ciekawsze, ale i wprowadzi dodatkowy dyskomfort. A Dawid Grosman umie dyskomfortowo ulokować swojego czytelnika wobec dylematów, które pozornie są czytelne, możliwe do rozwiązania.
Wera przeżyła piekło wojny i powojenny obóz resocjalizacji, w którym doświadczyła między innymi tego, jakimi potworami mogą być kobiety dla kobiet. Nina od zawsze ma do Wery pretensje o to, że ta ją porzuciła. Z tym bolesnym bagażem rusza w świat, niezdolna do odwzajemnienia niczyjej miłości – nawet mężczyzny, który byłby skłonny cały ten świat przemierzyć, aby tylko odnaleźć swoją ukochaną. Gili ma matce za złe odejście, ale jako jedyna z tych trzech naprawdę zaczyna być ciekawa motywacji działania i kontekstów, w jakich kobiety podejmowały krzywdzące innych decyzje. Rozpoczyna się opowieść o niezdolności do macierzyństwa w trzech pokoleniach. Historia matek, które pozostawiły w córkach emocjonalne ruiny. Grosman prowokuje już od początku, gdy w pierwszych zdaniach czytamy, że dla kogoś śmierć matki jest wybawieniem od cierpienia. Z różnych powodów Wera i Nina są bliskie odejścia. Gili jako jedyna może podjąć próbę uporządkowania przeszłości – by przestać nienawidzić matki nazywanej „suką” i zrozumieć to potężne odium, które odpychało Ninę od jej rodzicielki, zwłaszcza w geograficznym sensie, gdy bohaterka podejmowała próbę walki z samą sobą, walcząc również z przemierzaną przestrzenią.
Grosman opowiada o dwóch potężnych rodzajach miłości, które rozeszły się gdzieś innymi drogami i nigdy ze sobą nie spotkały. Dzięki temu zbudowana jest najważniejsza dramatyczna historia w tej książce. Ale „Gdyby Nina wiedziała” to również opowieść o dramatach drugiego planu, które chwilami ujawniają w tym pierwszym, jednak starają się unikać jawności i jednoznaczności. Bo Grosman chce opowiedzieć o bliskości miłości i nienawiści, ale także o tym, czym jest zderzenie intensywnej obecności w rzekomo bliskiej relacji z tym, w jaki sposób tę relację naznacza oddalenie. Tu prawie wszyscy bohaterowie czynią swoje życie trudnym przede wszystkim przez to, że zapadli się w jakieś emocjonalne doły. Wszystkich paradoksalnie zbliża wspólna wyprawa. Ma być wyprawą po prawdę. Dodatkowo nagraną, sfilmowaną przez Gili, którą nieszczęśliwy w miłości ojciec zaraził pasją rejestrowania obrazów – także przedstawiających to nieszczęście. Grosman proponuje zatem powieść drogi, w której oczekuje się na ekspiację, ale – jak wspomniałem – nie jest to narracja o jakimkolwiek łatwym do przewidzenia rozwiązaniu.
Co może zatruć życie ludziom w trzech pokoleniach? Czy toksyczne jest to, co się zrobiło i powiedziało, czy raczej przemilczenie tego i niesienie przez życie jak najbardziej dolegliwy z bagaży? Dawid Grosman opowiada prawdziwą historię, lecz stara się niuansować cierpienia jej bohaterek. Ale to nie tylko książka oskarżająca i pytająca o to, jak skomplikowaną istotą jest kobieta. Mamy tu kogoś, kto łączy wszystkie pokolenia, mężczyznę obserwatora i człowieka zranionego być może najboleśniej. Nie śmiałbym określać tego, kto cierpi w tej powieści najbardziej. Wiem natomiast, że to znakomite studium ludzkiego wyobcowania. Powieść o tym, że można milczeć i pogrążać się w coraz większej traumie. Albo zacząć o niej mówić z nadzieją na to, że pozwoli sobie odejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz