Rok bez powieści Tomasza Piątka rokiem straconym? Chyba tak. Bo po nieudanym „Morderstwie w La Scali” w tym roku otrzymujemy książkę przede wszystkim intrygującą. Boję się napisać, że to opowieść dobra, gdyż ogólnie należy się „Węża w kaplicy” bać. Straszy nas autor i specyficzną historiozofią (choć bliżej tej rzeczy raczej do czegoś na kształt historiozoficznej wariacji) osadzoną w czasach upadku cesarstwa austro-węgierskiego oraz latach późniejszych, i polskością, której przystawia krzywe zwierciadło do przejrzenia się, i bohaterem poszukującym, który latami poszukuje odpowiedzi na pytania o naród oraz jego pragnienia, sam będąc osobowością jakby poza narodami i poza pragnieniami tych narodów. Górska wędrówka z Jungiem? Ostatnie dni Baczyńskiego przed śmiercią inną niż była naprawdę? Dwuznaczne rozmowy z Freudem i wizyta u Göringa? Proszę bardzo, w najnowszej książce Tomasza Piątka znajdziemy to i jeszcze wiele, wiele więcej. Szaleństwem jest sam pomysł tej opowieści. Szaleńcza jest także jego realizacja. I lektura też może być szaleństwem. Gorszy, smuci, zmusza do zastanowienia nad polskością rozpatrywaną w wielu aspektach. Polskością tworzoną z narodowych mitów, archetypów, polskością drażniącą, smutną i irytującą. Taką, którą znamy, ale o której nie chce się już rozmawiać. Piątek postanawia o niej napisać. Szaleńczo.
Andreas Issli jest człowiekiem rozdartym. Tak naprawdę od dnia swoich narodzin trudno mu określić własną tożsamość. Jego rodzina to kulturowy oraz językowy tygiel i już we wspomnieniach z wczesnego dzieciństwa mężczyzna sprawia wrażenie specyficznego poligloty: „Matka po włosku, ojciec po niemiecku, a niania po polsku i do szóstego roku życia odruchowo zwracałem się po włosku do pań, po niemiecku do panów, a po polsku do wszystkiego, co miało zimny głód w oczach”. Andreas dorasta w atmosferze nieustannych pytań i wątpliwości. Dodatkowo rozpoczyna się pierwsza wojna światowa i bohater rusza na front za swym bliskim przyjacielem, Jankiem. Janek jest ucieleśnieniem wszystkiego tego, co polskie, romantyczne, ckliwe, łzawe i pompatyczne. Relacje chłopców są zatem relacjami o niezwykle skomplikowanym charakterze. Andreas poznaje polskość wiecznego cierpienia i poczucia krzywdy, ale jednocześnie polskość wyjątkową. Poznaje Janka z jego żarliwym przekonaniem o doniosłej misji Polski w dziejach całej Europy… i jest świadkiem jego śmierci, tak bardzo bezsensownej i przypadkowej, że przekonania zaszczepiane mu przez przyjaciela rozpryskują się niczym krew na podziurawionym przez broń wroga korpusie dogorywającego Janka. Etap poznawania polskości nie jest zatem u Andreasa zakończony. Bohater rusza w podróż po Europie, gdzie zgłębiając myśli filozofów, psychoanalityków i teoretyków rozwijającego się nazizmu, próbuje sam określić rolę dziejową rolę Polski i nazwać charakter Polaków, którymi z jednej strony gardzi, a z drugiej ich podziwia.
Piątek prowokuje. Nie tylko nadmiernie ozdobioną symbolami i znakami zapytania historią Andreasa, ale przede wszystkim jego poglądami. Trudno jednoznacznie powiedzieć, że bohater „Węża w kaplicy” ma poglądy. On je przejmuje od innych, przejmuje łapczywie i w dużych ilościach. Zbiera opinie sprzeczne i wewnętrznie niespójne. Radykalne i pozwalające na to, by zostawić margines niepewności dla niedopowiedzeń. Z tego, co słyszy, buduje własną teorię polskości. I z nią powraca do kraju, którego wstydzi się, boi się go, który irytuje i drażni, ale przede wszystkim fascynuje bohatera. Powrót do Polski ma być powrotem nadczłowieka. Andreas bowiem jest przekonany, że panuje nad wszystkim, co wcześniej było dla niego zagadką i zmuszało do ciągłych rozmyślań. Teraz sprawa wydaje się jasna. Ale szybko okazuje się, że w tej polskości, którą bohater gardzi i którą jest jednocześnie zafascynowany, nic tak naprawdę nie jest jasne. I uciec od niej można tylko do dalekiej Argentyny.
Zaciera się nieco przekaz tej opowieści, bo odnosi się wrażenie, iż autor chce w niej przekazać więcej niż sam jest w stanie. Tłumaczenie się z własnej twórczości na okładce książki, które zawsze mnie osobiście nieco drażni, wskazuje na to, iż „Wąż w kaplicy” ma być opowieścią kontrowersyjną i niewygodną. Nie sądzę, by Piątkowi po tej publikacji groziła emigracja jego bohatera, jednak przyznać trzeba, że to jakość dość specyficzna i że obok książki nie można przejść obojętnie. Nawet jeśli rozpraw z polskością dużego grona współczesnych polskich pisarzy ma się już dosyć. Jadowita i szaleńcza książka, ale narodowa kuracja z poczucia polskiej wyjątkowości na jej podstawie nie jest niezbędna.
Wydawnictwo W.A.B., 2010
Andreas Issli jest człowiekiem rozdartym. Tak naprawdę od dnia swoich narodzin trudno mu określić własną tożsamość. Jego rodzina to kulturowy oraz językowy tygiel i już we wspomnieniach z wczesnego dzieciństwa mężczyzna sprawia wrażenie specyficznego poligloty: „Matka po włosku, ojciec po niemiecku, a niania po polsku i do szóstego roku życia odruchowo zwracałem się po włosku do pań, po niemiecku do panów, a po polsku do wszystkiego, co miało zimny głód w oczach”. Andreas dorasta w atmosferze nieustannych pytań i wątpliwości. Dodatkowo rozpoczyna się pierwsza wojna światowa i bohater rusza na front za swym bliskim przyjacielem, Jankiem. Janek jest ucieleśnieniem wszystkiego tego, co polskie, romantyczne, ckliwe, łzawe i pompatyczne. Relacje chłopców są zatem relacjami o niezwykle skomplikowanym charakterze. Andreas poznaje polskość wiecznego cierpienia i poczucia krzywdy, ale jednocześnie polskość wyjątkową. Poznaje Janka z jego żarliwym przekonaniem o doniosłej misji Polski w dziejach całej Europy… i jest świadkiem jego śmierci, tak bardzo bezsensownej i przypadkowej, że przekonania zaszczepiane mu przez przyjaciela rozpryskują się niczym krew na podziurawionym przez broń wroga korpusie dogorywającego Janka. Etap poznawania polskości nie jest zatem u Andreasa zakończony. Bohater rusza w podróż po Europie, gdzie zgłębiając myśli filozofów, psychoanalityków i teoretyków rozwijającego się nazizmu, próbuje sam określić rolę dziejową rolę Polski i nazwać charakter Polaków, którymi z jednej strony gardzi, a z drugiej ich podziwia.
Piątek prowokuje. Nie tylko nadmiernie ozdobioną symbolami i znakami zapytania historią Andreasa, ale przede wszystkim jego poglądami. Trudno jednoznacznie powiedzieć, że bohater „Węża w kaplicy” ma poglądy. On je przejmuje od innych, przejmuje łapczywie i w dużych ilościach. Zbiera opinie sprzeczne i wewnętrznie niespójne. Radykalne i pozwalające na to, by zostawić margines niepewności dla niedopowiedzeń. Z tego, co słyszy, buduje własną teorię polskości. I z nią powraca do kraju, którego wstydzi się, boi się go, który irytuje i drażni, ale przede wszystkim fascynuje bohatera. Powrót do Polski ma być powrotem nadczłowieka. Andreas bowiem jest przekonany, że panuje nad wszystkim, co wcześniej było dla niego zagadką i zmuszało do ciągłych rozmyślań. Teraz sprawa wydaje się jasna. Ale szybko okazuje się, że w tej polskości, którą bohater gardzi i którą jest jednocześnie zafascynowany, nic tak naprawdę nie jest jasne. I uciec od niej można tylko do dalekiej Argentyny.
Zaciera się nieco przekaz tej opowieści, bo odnosi się wrażenie, iż autor chce w niej przekazać więcej niż sam jest w stanie. Tłumaczenie się z własnej twórczości na okładce książki, które zawsze mnie osobiście nieco drażni, wskazuje na to, iż „Wąż w kaplicy” ma być opowieścią kontrowersyjną i niewygodną. Nie sądzę, by Piątkowi po tej publikacji groziła emigracja jego bohatera, jednak przyznać trzeba, że to jakość dość specyficzna i że obok książki nie można przejść obojętnie. Nawet jeśli rozpraw z polskością dużego grona współczesnych polskich pisarzy ma się już dosyć. Jadowita i szaleńcza książka, ale narodowa kuracja z poczucia polskiej wyjątkowości na jej podstawie nie jest niezbędna.
Wydawnictwo W.A.B., 2010
KUP KSIĄŻKĘ
2 komentarze:
niezły refleks
Bardzo dobra recenzja. Ja również zgadzam się z opinią, iż książka jest miejscami chaotyczna, ale przejść obojętnie obok niej się nie da. Szczególnie pierwsza i najdłuższa część - galicyjska wiosna - przypadła mi do gustu i ciężko było się oderwać.
Prześlij komentarz