2013-01-23

"Florystka" Katarzyna Bonda

Blisko pięć lat temu napisałem, że należy bać się Katarzyny Bondy. Zdanie podtrzymuję. Niekwestionowany talent do pisania kryminalnych fabuł idzie u autorki w parze z psychologiczną wiedzą i kompetencją w zakresie nazywania często bardzo skomplikowanych relacji międzyludzkich. „Florystka” to powieść – bukiet. Bukiet wątków i opowieści, które autorka komponuje wedle tylko sobie znanych zasad. Trudno mi jednoznacznie nazwać tę powieść kryminalną. Trup nie ściele się gęsto, ale zabójstwa są spektakularne. Nic nie jest tym, czym mogłoby się wydawać. Nakłada się na siebie wiele historii, które pozornie mogą nie mieć ze sobą związku. Logikę zdarzeń obecnych i minionych rozszyfrowuje znany już z poprzednich książek autorki profiler Hubert Meyer. We „Florystce” jednak wydaje się postacią drugiego planu. Nie tylko dlatego, że współpracuje z nim błyskotliwa Lena Pawłowska, dzięki której część zagadek przestaje trapić białostockich policjantów. Myślę, że w dużej mierze jest to bowiem powieść o kobietach. O kobiecych utratach, nieukojonym żalu i kobiecej sile, dzięki której racjonalizować można to, co nieracjonalne, a wagę niezwykłości nadawać zdarzeniom prozaicznym.

Zbliżający się do pięćdziesiątki Hubert Meyer rozstał się z katowickim etatem profilera po tym, jak popełnił błąd w śledztwie. Ten perfekcjonista w każdym calu uznaje porażkę za życiowy dramat. Dodatkowo przeżywa odejście rodziców, po których odziedziczył domek na mazurskim odludziu. Otaczają go tylko zwierzęta, las i wyjące wilki, które nieopodal adaptowane są do życia na wolności przez ekscentryczną biolożkę Magdalenę Knut. Meyer to klasyczna męskość w stanie uwiądu. Jest nie tylko w finansowym, ale i egzystencjalnym dole. Dba co prawda o swoje ciało, ale umysłowi pozwala marnieć. Iskrą zapalną będzie nagłe pojawienie się Leny Pawłowskiej, która zrzucając ubranie, udowodni Meyerowi, że nadal jest prawdziwym mężczyzną. Potem złoży mu propozycję, której nie można odrzucić w przeciwieństwie do elementów jej bielizny.

Tymczasem to druga nagła prośba pozwoli wyjść Meyerowi z marazmu. Odwiedza go dawny przyjaciel, Tomasz Domański. Jego męskość aktualnie też ma niejasny status. Związał się z dużo młodszą kobietą, ale nadal asekuruje się, tkwiąc w związku małżeńskim. Panowie obalają parę flaszek i Meyer decyduje się pomóc Domanowi, a jednocześnie wrócić do czynnej służby dla policji, by rozszyfrować zagadkę zaginięcia niejakiej Zosi, córki białostockiej Cyganki. Z dziewczynką w dużej bliskości przed jej śmiercią była dziwna i nieprzewidywalna florystka, Ola Jekel. Bohaterka od pięciu lat nie pochowała w swej świadomości zamordowanego syna Amadeusza. Z czasem okaże się, iż ta uznawana za niepoczytalną kobieta, która rozmawia z duchem Amadeusza w Ogrodzie równie tajemniczym co przestrzeń opisana przez Frances H. Burnett, może być odpowiedzialna za zaginięcie Zosi.

Tropy mnożą się błyskawicznie i nie warto psuć lektury tego omówienia dalszymi nawiązaniami do fabuły. Jest monumentalna, to fakt. Ale i domagałaby się uszczuplenia. Powtarzająca się historia i opowieści przyjaciółki Oli, dystyngowanej harfistki. Wątek zemsty na Meyerze, a konkretnie na jego domu. Motywacje Leny Pawłowskiej, która skrzywdzona przed laty przez mężczyzn, działa jakby przeciw nim, starając się jednocześnie być bardzo „męska”, czyli nie wymiotować na widok trupów i zdecydowanie radzić sobie z szowinistycznymi świniami w białostockiej komendzie policji. Dodatkowo rażą nieścisłości świadczące o tym, iż autorka nie do końca zna prawo oświatowe. Dziesięcioletnia dziewczynka nie może się po prostu sama zwolnić z lekcji bez zaświadczenia rodzica, który orzeka, iż bierze za nią odpowiedzialność w drodze do domu. Nawet dyrektorowi, choćby nie wiem jak bardzo wszechpanującemu, nie wolno w gabinecie palić papierosów, bo od lat istnieje całkowity zakaz palenia w placówkach oświatowych. Ale to drobiazgi, może tylko przeze mnie wychwycone. Może też ta monumentalność pisania o wielu sprawach naraz to zasadniczy plus „Florystki”. Opowieści – w moim odczuciu – przede wszystkim o dwóch ważnych problemach.

Pierwszym z nich jest cień przeszłości, który kładzie się niemal na każdym z nas, jeżeli ta przeszłość jest traumatyczna. Florystka Ola nigdy nie pożegnała swego zamordowanego syna. Czuje go, widzi, przez chwilę uważa, że nim jest. W podobny sposób reagują osoby, które nigdy nie przeżyły żałoby do końca. Nie tylko Ola jest tu kobietą, dla której śmierć jest czymś odległym, nierealnym. Ze stratami – różnego rodzaju – borykają się i babcia Zosi, i jej matka, i przyjaciółka florystyki, a także sama Lena Pawłowska, postać jedna z ciekawszych i to postać kobieca. Tak, o kobiecych sprawach, kobiecej wrażliwości i kobiecej odporności na trudy życia jest ta książka. Ola Jekel, oskarżona nie tylko o zamordowanie syna, otrzymuje od społeczeństwa trzy etykietki – chora, zła i opętana. Czy którakolwiek ją definiuje? Czy Ola cierpi, czy też może dokonuje zemsty? W końcu „mściciel zawsze jest pierwszą ofiarą swojej zemsty”, więc kobieta uderza w samą siebie. Nie tylko ona. Ona jednak jest najbarwniejsza i dzięki niej „Florystka” naprawdę nabiera wartości.

Drugi ważny problem to kwestionowana męskość. Meyer czuje się zbędny, jeśli nie pracuje. Nie ma go, jeżeli nie wykazuje się jako profiler i po prostu nie akcentuje tego, że ma jaja. Doman to też facet z krwi i kości. Dobry policjant. Nie wie, czym jest syndrom Medei ani co to takiego kompensacja, ale każdego oskarżonego może rozłożyć na łopatki, a testosteronem dzielnie obdziela żonę i kochankę, a nawet swojego przełożonego Pileckiego, który naprawdę okazuje się wspomnianych jaj nie mieć, a prowadzone przez niego sprawy – obecna i dawna – to działania, w jakich kryje się zależność od uczucia, kobiety. Kobiety Bondy są dużo silniejsze niż faceci, choć to one głównie przegrywają. Gdyby nieco wyraźniej nakreślona była postać Marleny, matki zaginionej Zosi, można by powiedzieć, że to feministyczna powieść kryminalna. A może po prostu dobry, choć nieco przydługi, kryminał z wieloma przesłaniami, w których nieważne są trupy, podejrzani, śledztwa.

Nadal warto bać się pisania Bondy. Autorka wydaje się pokazywać we „Florystce” wszystko najlepsze. Nie wierzę w to. Wierzę, że będą kolejne książki. Mniej przegadane. Lepsze. I też o kobietach. Bo faceci z odznakami i w radiowozach plujący pod nogi i przeklinający, mocno już mnie w prozie polskiej znudzili.

Wydawnictwo Videograf, 2012

7 komentarzy:

Bazyl pisze...

Ale znudzili Cię faceci z oznakami czego? :P
PS. Fajnie Wam się wczoraj rozmawiało i z przyjemnością posłuchałem :D

Bazyl pisze...

No i mój komentarz stracił rację bytu :)

Jarosław Czechowicz pisze...

Bazyl, można literówkę, którą funduje word, zasygnalizować w prywatnej wiadomości. Pozdrawiam

Bazyl pisze...

Można też do całej sprawy podejść z przymrużeniem oka. Można też wykasować komentarze zgryźliwego tetryka. Którą to opcję polecam.

Jarosław Czechowicz pisze...

A pisz sobie, co chcesz :) Usuwam tylko wulgaryzmy i ataki personalne, niekoniecznie na mnie. Tak czy owak dzięki za zwrócenie uwagi!

Anonimowy pisze...

w sumie fajnie, że coś się w kryminale dzieje, ale o typowy, klasyczny kryminał już trudno. Został zawłaszczony przez inne gatunki jako idealne tło do opisania czegokolwiek - w tym przypadku dwóch jakże niekryminalnych motywów...

Unknown pisze...

Świetna książka, mi się bardzo spodobała. Genialny kryminał. Psychologia + Przestępstwo to właśnie lubię w książkach. Nie chwaląc się zapraszam także do mnie, do recenzji Florystki ;-)