Mieszane uczucia wywołują we
mnie próby stwarzania medialnego szumu wokół znanych osób po ich śmierci. Z
odrobiną zażenowania patrzę, gdy trzepie się wszystkie szuflady Wisławy
Szymborskiej, wyszukując co się da do publikacji, bez krótkiej refleksji o tym,
że może już wystarczy (sic!). Czytając wywiad Małgorzaty Purzyńskiej z Teresą
Torańską, także miałem ambiwalentne odczucia. Z jednej strony jest chwalebne,
że opublikowano wywiad z nią samą; tą, która całe życie przepytywała innych. Z
drugiej jednak podczas czytania miałem dość niepokojące odczucie déjà vu, bo
wciąż wydawało mi się, że już gdzieś czytałem o tym i owym, co Torańska
opowiada.
Uświadomiłem sobie, że tuż
przed jej śmiercią wydano w zbiorze "Wolne" świetną rozmowę, jaką
przeprowadziła z Remigiuszem Grzelą. To było zupełnie inne spotkanie. Zwierzała
się przyjacielowi. Tę bliską więź można było poczuć. Purzyńska traktowana jest
może nie protekcjonalnie, ale ze sporym dystansem. Teresa Torańska waży słowa.
Jest w niej odrobinę nieufności i czuje się, że nie jest to tak ciepła rozmowa,
jaką odbyła z Grzelą. Pojawia się pytanie o zasadność wydania tej książki, ale
w gruncie rzeczy ona niczemu nie szkodzi. Wśród mieszanych uczuć można
przecież poczytać o wielkiej dziennikarskiej pasji i o pasji życia w ogóle.
Tego życia, o którym Mariusz Szczygieł pisze na wstępie: „Rzucała się na [nie] z większym apetytem niż na jedzenie”.
Małgorzata Purzyńska
wspomina o pracy naukowej, której tematem była szeroko pojęta szkoła wywiadu
Teresy Torańskiej. Była bardzo przejęta, gdy mistrzyni zgodziła się na wywiad.
Tak, wywiadem bym to nazwał. Torańska wskazuje wyraźne rozróżnienie między
wywiadem a rozmową. Purzyńska mimo wielkich chęci zbliżenia się do swej
rozmówczyni, jednak przeprowadza wywiad; odpytuje, dopytuje, interesuje ją
prawie wszystko, ale osobistego tonu w tym spotkaniu nie ma. Nie jest to zatem
rozmowa, jak było w przypadku Torańskiej i Grzeli. Solidny wywiad, niemniej
wart poznania. Być może ktoś jeszcze nie wie tego wszystkiego, o czym opowiadała
przed śmiercią Torańska. A opowiadała wiele, bo – tu znowu zacytuję Mariusza
Szczygła – w swoim życiu „rozmawiała ze wszystkimi o wszystkim i dzięki temu
wiedziała wszystko”.
To, że nazywa się
dziennikarką z przypadku, wiemy już od jakiegoś czasu. Bardziej interesować nas
może to, w jaki sposób wypracowała sobie warsztat. Torańska mówi o tym, że
wiele podlegało intuicji, bo trzeba było rozmówców czasami podejść, odwołać się
od ich emocji i spowodować, by zapomnieli o zdrowym rozsądku i… prawdziwie się
otworzyli. Poznajemy kulisy rozmów – wyzwań, bo trudno było Torańskiej
przeniknąć czy to Głowińskiego, czy to Urbana. Nie poddawała się jednak. Nigdy
się nie poddawała. Wiedziała, że aby mieć dobrą rozmowę, trzeba się spotkać
kilka razy. Wzajemnie szanować i akceptować. Nigdy nie rozstawać się inaczej
niż w zgodzie, choćby nie wiem jak bardzo wzajemne poglądy były różne od
siebie. Zresztą w pracy dziennikarskiej własne poglądy należało gdzieś ukrywać.
Dawać z siebie jednak wiele, a przede wszystkim krzesać empatię, bo tylko
dzięki niej można było rozmawiać naprawdę szczerze.
Podoba mi się to, w jaki
sposób Torańska ocenia zdobywanie laurów, nie tylko we własnym zawodzie. Nigdy
nie robiła z siebie dziennikarki – celebrytki, bo nie to miało być w jej pracy
i istnieniu najważniejsze. „(…) Podstawą
sukcesu jest moim zdaniem praca. I żeby nie umrzeć młodo, zdążyć coś zrobić.
Umiejętność sprzedawania się jest dobra na krótką metę”. Pracować Torańska
umiała – nad wywiadami i nad sobą przede wszystkim. Dowiadujemy się, jak trudne
było ciągłe przemieszczanie się między tezą a prawdą o człowieku, jakiego
chciała poznać i z którym rozmawiała. Dużą trudnością było przeprowadzenie
rozmów z komunistami, które potem wydano pod znaczącym tytułem „Oni”. I o tym
rozmówczyni Purzyńskiej mówi sporo, i dość chętnie.
Torańska chciała w
komunistach zobaczyć udrękę dusz, które oszukały idee. Trudno im było się
otworzyć i przyznać, że wierzyli w miraże. Jak dotrzeć do tych, którym nie chce
się mówić albo się tego wstydzą? Pomocne okazały się proste i niezobowiązujące
pytania na początek. Ważne było właśnie pytanie, nie ocenianie. Kiedy już nawiązany
został bliższy kontakt z rozmówcą, pojawiała się trudność przebicia przez
ideologiczne półprawdy, wokół których rozczarowani życiem komuniści wciąż się
ukrywali. „Oni” to była książka powstająca z trudem, ale i ze specyficznym
rodzajem zaangażowania, którego Torańskiej mogliby pozazdrościć współcześni
dziennikarze.
Co jeszcze w rozmowie? Wiele
ciekawych rozważań. O młodzieńczych podróżach po Europie. O radości z faktu
nieposiadania dziecka. O późnej dojrzałości do związku i o tym, że trzeba być
pewnym swej wartości. Także o roku 1968, który otworzył Torańskiej oczy na
wiele spraw oraz o odpowiedzialności za słowo, której tak przestrzega amerykańskie
dziennikarstwo, a które tak rzadkie jest pośród dziennikarzy polskich. Ten
wywiad na nowo definiuje „ja” Teresy
Torańskiej i cenny jest o tyle, że znaleźć w nim można kilka prostych wskazówek
na to, jak uczynić swe życie potrzebnym dla innych i sensownym dla nas samych.
Pomijam wahania, które związane były przy lekturze z myślami o tym, czy ta
publikacja nie jest przypadkiem wydana „na siłę”, by jeszcze przez kolejną
chwilę głośniej było o Teresie Torańskiej. Pamięć tak silnej osobowości i tak
zdeterminowanej dziennikarki pozostanie na zawsze. Nie trzeba jej już chyba
budować pomników „trwalszych niż ze spiżu” w postaci publikacji jednego sezonu.
Wydawnictwo Agora, 2013
2 komentarze:
Myślę, że nie ma powodów do obaw. To nie jest twarz na sprzedaż, nie można na niej zarobić... a AGORA zaskakuje mnie ostatnio dobrymi wydaniami książek.
Prześlij komentarz