2013-04-13

"Ja, My, Oni" Małgorzata Purzyńska

Mieszane uczucia wywołują we mnie próby stwarzania medialnego szumu wokół znanych osób po ich śmierci. Z odrobiną zażenowania patrzę, gdy trzepie się wszystkie szuflady Wisławy Szymborskiej, wyszukując co się da do publikacji, bez krótkiej refleksji o tym, że może już wystarczy (sic!). Czytając wywiad Małgorzaty Purzyńskiej z Teresą Torańską, także miałem ambiwalentne odczucia. Z jednej strony jest chwalebne, że opublikowano wywiad z nią samą; tą, która całe życie przepytywała innych. Z drugiej jednak podczas czytania miałem dość niepokojące odczucie déjà vu, bo wciąż wydawało mi się, że już gdzieś czytałem o tym i owym, co Torańska opowiada.

Uświadomiłem sobie, że tuż przed jej śmiercią wydano w zbiorze "Wolne" świetną rozmowę, jaką przeprowadziła z Remigiuszem Grzelą. To było zupełnie inne spotkanie. Zwierzała się przyjacielowi. Tę bliską więź można było poczuć. Purzyńska traktowana jest może nie protekcjonalnie, ale ze sporym dystansem. Teresa Torańska waży słowa. Jest w niej odrobinę nieufności i czuje się, że nie jest to tak ciepła rozmowa, jaką odbyła z Grzelą. Pojawia się pytanie o zasadność wydania tej książki, ale w gruncie rzeczy ona niczemu nie szkodzi. Wśród mieszanych uczuć można przecież poczytać o wielkiej dziennikarskiej pasji i o pasji życia w ogóle. Tego życia, o którym Mariusz Szczygieł pisze na wstępie: „Rzucała się na [nie] z większym apetytem niż na jedzenie”.

Małgorzata Purzyńska wspomina o pracy naukowej, której tematem była szeroko pojęta szkoła wywiadu Teresy Torańskiej. Była bardzo przejęta, gdy mistrzyni zgodziła się na wywiad. Tak, wywiadem bym to nazwał. Torańska wskazuje wyraźne rozróżnienie między wywiadem a rozmową. Purzyńska mimo wielkich chęci zbliżenia się do swej rozmówczyni, jednak przeprowadza wywiad; odpytuje, dopytuje, interesuje ją prawie wszystko, ale osobistego tonu w tym spotkaniu nie ma. Nie jest to zatem rozmowa, jak było w przypadku Torańskiej i Grzeli. Solidny wywiad, niemniej wart poznania. Być może ktoś jeszcze nie wie tego wszystkiego, o czym opowiadała przed śmiercią Torańska. A opowiadała wiele, bo – tu znowu zacytuję Mariusza Szczygła – w swoim życiu „rozmawiała ze wszystkimi o wszystkim i dzięki temu wiedziała wszystko”.

To, że nazywa się dziennikarką z przypadku, wiemy już od jakiegoś czasu. Bardziej interesować nas może to, w jaki sposób wypracowała sobie warsztat. Torańska mówi o tym, że wiele podlegało intuicji, bo trzeba było rozmówców czasami podejść, odwołać się od ich emocji i spowodować, by zapomnieli o zdrowym rozsądku i… prawdziwie się otworzyli. Poznajemy kulisy rozmów – wyzwań, bo trudno było Torańskiej przeniknąć czy to Głowińskiego, czy to Urbana. Nie poddawała się jednak. Nigdy się nie poddawała. Wiedziała, że aby mieć dobrą rozmowę, trzeba się spotkać kilka razy. Wzajemnie szanować i akceptować. Nigdy nie rozstawać się inaczej niż w zgodzie, choćby nie wiem jak bardzo wzajemne poglądy były różne od siebie. Zresztą w pracy dziennikarskiej własne poglądy należało gdzieś ukrywać. Dawać z siebie jednak wiele, a przede wszystkim krzesać empatię, bo tylko dzięki niej można było rozmawiać naprawdę szczerze.

Podoba mi się to, w jaki sposób Torańska ocenia zdobywanie laurów, nie tylko we własnym zawodzie. Nigdy nie robiła z siebie dziennikarki – celebrytki, bo nie to miało być w jej pracy i istnieniu najważniejsze.  „(…) Podstawą sukcesu jest moim zdaniem praca. I żeby nie umrzeć młodo, zdążyć coś zrobić. Umiejętność sprzedawania się jest dobra na krótką metę”. Pracować Torańska umiała – nad wywiadami i nad sobą przede wszystkim. Dowiadujemy się, jak trudne było ciągłe przemieszczanie się między tezą a prawdą o człowieku, jakiego chciała poznać i z którym rozmawiała. Dużą trudnością było przeprowadzenie rozmów z komunistami, które potem wydano pod znaczącym tytułem „Oni”. I o tym rozmówczyni Purzyńskiej mówi sporo, i dość chętnie.

Torańska chciała w komunistach zobaczyć udrękę dusz, które oszukały idee. Trudno im było się otworzyć i przyznać, że wierzyli w miraże. Jak dotrzeć do tych, którym nie chce się mówić albo się tego wstydzą? Pomocne okazały się proste i niezobowiązujące pytania na początek. Ważne było właśnie pytanie, nie ocenianie. Kiedy już nawiązany został bliższy kontakt z rozmówcą, pojawiała się trudność przebicia przez ideologiczne półprawdy, wokół których rozczarowani życiem komuniści wciąż się ukrywali. „Oni” to była książka powstająca z trudem, ale i ze specyficznym rodzajem zaangażowania, którego Torańskiej mogliby pozazdrościć współcześni dziennikarze.

Co jeszcze w rozmowie? Wiele ciekawych rozważań. O młodzieńczych podróżach po Europie. O radości z faktu nieposiadania dziecka. O późnej dojrzałości do związku i o tym, że trzeba być pewnym swej wartości. Także o roku 1968, który otworzył Torańskiej oczy na wiele spraw oraz o odpowiedzialności za słowo, której tak przestrzega amerykańskie dziennikarstwo, a które tak rzadkie jest pośród dziennikarzy polskich. Ten wywiad na nowo definiuje „ja” Teresy Torańskiej i cenny jest o tyle, że znaleźć w nim można kilka prostych wskazówek na to, jak uczynić swe życie potrzebnym dla innych i sensownym dla nas samych. Pomijam wahania, które związane były przy lekturze z myślami o tym, czy ta publikacja nie jest przypadkiem wydana „na siłę”, by jeszcze przez kolejną chwilę głośniej było o Teresie Torańskiej. Pamięć tak silnej osobowości i tak zdeterminowanej dziennikarki pozostanie na zawsze. Nie trzeba jej już chyba budować pomników „trwalszych niż ze spiżu” w postaci publikacji jednego sezonu.

Wydawnictwo Agora, 2013

2 komentarze:

Mariusz pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Mariusz pisze...

Myślę, że nie ma powodów do obaw. To nie jest twarz na sprzedaż, nie można na niej zarobić... a AGORA zaskakuje mnie ostatnio dobrymi wydaniami książek.