2013-06-17

"Trzy razy tak!" Janusz Rudnicki

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 7 maja 2013

Liczba stron: 207

Oprawa: twarda

Cena det: 34,90 zł


Tytuł recenzji: Śmiech i łzy, nihil novi…

Cztery lata po wydaniu "Śmierci czeskiego psa" Janusz Rudnicki jakby się skopiował na dobrej jakości sprzęcie. Podobna objętościowo książka, twarda oprawa, inny co prawda prowokacyjny obrazek na okładce, ale wewnątrz nic nowego. Nic, chociaż to nie opowiadania, a publicystyka. Felietony i historie z życia autora, który uważa, że w dzisiejszych czasach ze wszystkiego można zrobić literaturę. Nie można. To kawał soczystej językowo i słodko – gorzkiej prozy, ale pozostaje pewien niesmak, bo wszystko to już było, o wszystkim przeczytaliśmy. To nadal świetny ironista, dobrze władający piórem prozaik, genialny manipulator i literacki hosztapler, fantastyczny bajarz i wnikliwy obserwator piętnujący absurdy świata. Jednak „Trzy razy tak!” wydaje się zbiorem tekstów złożonych wedle jakiegoś trudnego do ustalenia klucza i nakazu, który przyszedł z zewnątrz; by wziąć to i zebrać, opatrzyć tytułem, zamknąć w twardej oprawie i po raz kolejny wystawić język pisarstwu, polskości, sobie samemu i każdemu z nas.

W pierwszej części (bo będą – co sugeruje tytuł – trzy plus doklejony appendiks) poznajemy specyficznego narratora, niejakiego Kuku. Zastanawia się nad sobą i stawia mało budujące pytanie: „Jestem incydentem, który przydarza się mnie samemu?”. Incydentalne było wszystko, co się wydarzyło, a obecnie wodna przestrzeń wywołuje strumień (sic!) skojarzeń oraz wspomnień, chociaż przecież istnieje tylko czas teraźniejszy i nic poza nim. A jednak coś jest, coś bardzo ważnego było, skończyło się i boli, uwiera, każe rewidować tę teraźniejszość bolesną. Rozliczenie z czasem jest gorzkie. Gdzie upłynął od czasu, kiedy zdało się maturę i przyglądało suszącym się paznokciom Mani? W świecie, gdzie można umrzeć niezauważonym, minęły lata i zdarzyły się rzeczy, o których trudno napisać bez goryczy. Najpierw jest zatem Rudnicki filozofem i melancholijnym samotnikiem, który chce za wszelką cenę nadać samotności znamion stanu wesołego i beztroskiego. Te próby będą się pojawiać jeszcze później. Można samotność wyśmiać. Można śmiać się z niej. Nie można zaprzeczyć, że jest opresyjna, smutna i dotykająca bardziej niż polskość, której można się wstydzić, ale która płynie we krwi od urodzenia, a transfuzja jest niemożliwa…

W drugiej części książki Rudnicki rozważa kondycję współczesnego prozaika. To taki ktoś, kogo nominowali do bardzo ważnej nagrody i kiedy zjawia się na gali jej rozdania, wypina dumnie pierś, już jest gotów wyjść i pokłonić się publicznie, dziękując za nią…,a okazuje się, że nagrodę, kasę oraz sławę kilku miesięcy i kilkudziesięciu fleszy fotograficznych zgarnia ktoś inny. No i dupa. Znowu nie docenili. Znowu jest się tym drugim, trzecim, może nawet kimś z tła wielkości innych piszących. Rudnicki opisuje żałosne żebranie literatów o uwagę. W świecie, w którym literatura znaczy już naprawdę niewiele. To gorzki obraz upokorzenia po ciężkiej pracy, a właściwie ustawicznej walki o swoje pięć minut, które należy się po latach zmagania się z piórem i słowami.

Ostatnia część opisuje Polaka w Luksemburgu przypadki, ale tak naprawdę traktuje o polskości widzianej oczyma ludzi Zachodu. Tu powtarzają się już wnioski i spostrzeżenia z innych książek autora, zatem będziemy mogli się pośmiać z nieudolnego Polaczka i podziwiać jednocześnie jego spryt, dzięki któremu nie ginie i potrafi sobie poradzić. Nawet jeśli to radzenie sobie jest rozpaczliwą próbą zachowania godności, której być może nie ma. Bo Polak za granicą wcale nie brzmi dumnie. Nie brzmi tak również w Polsce, od której uciekać można do innych państw, ale nie ucieknie się od tego, co tkwi w głowie, jest kompleksem i przywarą, boli i żyć nie pozwala. Rudnicki to taki nowoczesny wagabunda, opisywać będzie doświadczenia zagranicznych pobytów i historie poznawania innych kultur, jak choćby afrykańskich Masajów. Tymczasem jest uwięziony na łańcuchu. „Snuję się więc po Europie jak bezpański pies, ale moja buda to Polska, bezsprzecznie”. Dokładniej tą budą jest rodzinny Kędzierzyn-Koźle, gdzie wspomnienia wstydliwie kryją się w lejach po bombach i gdzie czas nie istnieje, a ludzi dawno już nie ma. Tych, których znał, cenił, obserwował. Wszystko inne, a w gruncie rzeczy wszystko tak samo. Tylko miasta się połączyły, co nie dało wymiernej korzyści, bo słowa takie jak korzyść, sukces, mądrość, rozsądek i życzliwość są w Polsce – kraju wszechogarniającego cudzoziemca „ciepła” – pojęciami dość abstrakcyjnymi.

Śmiesznie jest u Rudnickiego, inaczej być nie może. Tym bardziej, że na kartach „Trzy raz tak!” spotkamy w cokolwiek dziwnych rolach takie persony jak Krystyna Janda, Wojciech Kuczok, Hanna Krall, Kazimiera Szczuka czy Wisława Szymborska. O czym poczytamy? O seksie na dachu Złotych Tarasów. O sensie i bezsensie trzepania dywanów. O wyższości kościoła nad biblioteką. O profanacji grobu parkingowego. Także o struganiu marchewki, o podróży w trumnie i skrzydlatych towarzyszach przy posiłku w dworcowym katowickim barze. Poczytamy także o tym, jak to jest mieć kaca i co zrobić, kiedy zachce nam się siku w autokarze. Czyli o bzdurach i bzdurkach, o sprawach mało istotnych i mało absorbujących. Rudnicki ze wszystkiego uczyni opowieść dobrą. Tyle tylko, że pytaniem otwartym jest pytanie o to, czy zebrane tutaj przemyślenia, historie i narracje naprawdę zapisują się w historii polskiej literatury współczesnej. Czy nieznośna megalomania i przekraczanie granic smaku w krytyce i ironii jest sposobem na to, by naprawdę w niej zaistnieć? Przecież Rudnicki to jest już pozycja, jest marka; po co ją psuć taką książką?

Pomimo mieszanych uczuć, lektura „Trzy razy tak!” była przyjemnością, choć o mało przyjemnych sprawach traktuje. Scenariuszem jest życie. Pełne bolączek i absurdów. Męczące tym bardziej, kiedy jest się Polakiem i nosi się genetycznie wpisane do środka wady narodowe, od których uciec nie sposób i nawet śmiać się z nich nie można terapeutycznie. Janusz Rudnicki, mimo dłuższego pobytu za granicą, zwiedzania świata i poznawania jego różności, wciąż i zawsze uwięziony jest w polskości. Między innymi o tym jest ta książka. I o kobiecie…Także o tym, iż zawsze jest coś do powiedzenia i można opowiadać o tym samym na kilka różnych sposobów. Tyle że zwykle to kolejne opowiadanie o tym samym już nie robi takiego wrażenia.

Brak komentarzy: