Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 7 maja 2013
Liczba stron: 326
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Szczęście za granicą?
Nota wydawnicza sugerować
może, iż jest to książka o biednej imigrantce, która szuka w Polsce szczęścia,
pieniędzy, miłości i spełnienia. Szybko można ulec przekonaniu, że będzie to
opowieść o tym, jak polscy nowobogaccy dworują sobie z ruskiej i książka stworzona
jako protest wobec medialnych doniesień, że pracownice zza wschodniej granicy
to tylko roboty do sprzątania, które chcą się szybko wzbogacić, poświęcając
dyplomy i świadectwa, by szorować polskie garnki oraz podłogi i wracać do
siebie jako bogate panie.
Pomyśleć w ten sposób o
„Ukraince”, kolejnej powieści Barbary Kosmowskiej, która do tej pory jakoś nie
mogła przekonać mnie do siebie, to wydrwić wielopłaszczyznowy i skomplikowany
przekaz tej książki. Okazuje się bowiem, iż autorka napisała poruszającą
historię o prostej wierze w szczęście i jej zbrukaniu. O wygasających uczuciach
i o rojeniach pod wpływem uczuć. O marzeniach niespełnionych i spełnianiu się
tego, co przychodzi niespodzianie, niezasłużenie. O toksycznych rodzinach,
kalekich emocjonalnie matkach i ich skrzywdzonych owym upośledzeniem synach,
dla których życie nie jest tym, czym wydawać się może ich kobietom. Przede
wszystkim jednak „Ukrainka” to książka o dobru serca, które przegrywa w
konfrontacji z rzeczywistością, w jakiej odruchy serdeczności pojawiają się
tylko na chwilę i są bolesnym elementem skomplikowanej układanki uczuć
narosłych wokół rodzinnych traum. To mocna pozycja. Genialna językowo, kiedy to
melodyjność i gawędziarskość miesza się z surowym opisem i dystansem, gdy poznajemy
tak różnych od siebie bohaterów. Książka, po której myśli się nie o tym,
dlaczego nie przewidziało się zakończenia, które wydaje się tak oczywiste, lecz
nad sprawą poważniejszą, a mianowicie nad tym, jak bardzo nasze myśli o świecie
i innych ludziach mogą rozmijać się z tym, jaki ten świat i ci ludzie są.
Zaczyna się od braku. Na nim
też skończy. W pociągu relacji Lwów – Warszawa jedzie młoda ukraińska
wiolonczelistka Iwanka. Nie zabrała ze sobą swego instrumentu. Sama nie wie, że
na zawsze pożegnała z nim taką cząstkę siebie, która kiedyś dawała jej siłę, a
teraz może stać się przekleństwem. Bo Iwanka w ukraińskich jeszcze dźwiękach
wiolonczeli zabiera ze sobą niespotykaną wrażliwość. Wcześniej czy później
będzie musiała zrozumieć, iż to niepotrzebny nadbagaż. Że to na pewno nie
ułatwi osiągnięcia celu, jakim jest zarobienie wraz z ukochanym Mykołą
pieniędzy na wymarzony dom i życie, w którym będą zawsze zakochani w sobie i
szczęśliwi.
Iwanka jest prostoduszna,
naiwna i łatwowierna. Czego wcale nie widzimy na początku, gdy poznajemy jej
zdroworozsądkową refleksję o współpasażerach w pociągu. Dokąd zmierzają
ukraińscy imigranci? „Ta ich Polska to tylko wielki wspólny grobowiec. Leżą w
nim od dawna, wyzuci z godności i zdrowych paznokci. Przekonani, że wciąż żyją,
od lat nerwowo śnią o celniku. Budzą się, strachem podszyci. I dalej śnią”.
Iwanka śni o prostej miłości, jaką bezwarunkowo obdarzyła Mykołę. Wierzy, że
jej spełnienie odnajdzie tylko wtedy, gdy zapomni o swym dotychczasowym życiu i
przez chwilę zanurzy się w brutalnej i bezkompromisowej rzeczywistości, gdzie
waluta ma wartości wyższą niż hrywna. Ta subtelna słoneczna dziewczyna z
Drohobycza nie spodziewa się tego, co czeka ją w Warszawie. Najmniej wtedy, gdy
z dworca Mykoła zabiera ją do swej wynajmowanej klitki na północy miasta z
radosnym uśmiechem i wiarą w to, że razem pokonają największe trudności.
Iwanka chce wierzyć
ukochanemu. Mieszka on w polskiej stolicy od jakiegoś czasu i swoje zdanie na
temat tutejszego życia ma. A brzmi tak spokojnie, gdy twierdzi: „Tu my tylko w
gościnie, na chwilę. Ale to dobre miejsce. Zaraz się na nas poznają, w
marzeniach pomogą”. Jaka będzie polska gościnność? Jak długo potrwa chwila i
czy będzie to czas radości? Kto się na kim pozna w tym rzekomo dobrym miejscu i
kto pierwszy pozbędzie marzeń, jakim ponoć tu pomagają? Rozpoczyna się
historia, którą można przewidzieć, ale tylko do pewnego momentu. Poznajemy
nieszczęśliwych ludzi, dla których radosny uśmiech i prostota Iwanki mogą być
wybawieniem w zrujnowanym emocjonalnie życiu. Jest Agata, matka chorowitego
Stasia, żona Bronka, a właściwie Bruna, bo przecież w wielkim mieście jego
wsiowe nazwisko i stygmat matki – bogobojnej prostaczki – jedynie utrudniłyby
karierę. Jest przyjaciółka Agaty, Iga, zafiksowana na budowaniu medialnej marki
(czymkolwiek ona jest) i tak naprawdę czerpiąca siły ze słabości Agaty. Jest
też skryty w sobie Krystian Bieluch, ich sąsiad i naturalnie Mykoła, ale taki,
jakiego Iwanka do tej pory nie znała. Nie chce poznać tak samo, jak bolesnych
prawd o życiu, które dostarczy jej pobyt w Warszawie.
Uwagę od perypetii głównej
bohaterki odrywają drugoplanowe postacie, które staną się bardzo ważne w
momencie, gdy przyjdzie nam zinterpretować historię po przeczytaniu jej do
końca. To matki. Ułomne w swych matczynych uczuciach, zagubione w nich, niezdolne
do dawania swym dzieciom tego, czego od nich oczekują. Niezwykła galeria
cierpienia i bolesnych przeżyć, o których nie mówi się wprost. Matka Mykoły,
daleko za granicą, to samotna i zgorzkniała skrzypaczka, która czuje się wciąż
w cieniu konkurentki, a swemu synowi mogła zaproponować jedynie projekcje
wiecznie niepogodzonego z losem serca, które zamknęło się na miłość. Matka
Bruna celebruje w swojej wsi gipsową Najświętszą Panienkę i marzenia o tym, kim
mogliby być jej synowie, a kim się nie stali. Zofia Wolska chce żyć prostym
życiem, bo tak jest najlepiej, godniej. Od tego ucieka jej Bronek, a wpada w
rozpaczliwą pustkę, z której matka już go nie wyzwoli. Ta, która urodziła
Krystiana, najpierw kochała męża, potem kryształy i klonazepam, a na końcu
udawane życie w serialach, bo do własnego nie była już zdolna. One wszystkie
krzywdzą synów i synowie powielają pewne ich zachowania, nie będąc tego
zupełnie świadomi. Jeżeli dodamy do tego także pojawiające się opowieści o
życiu kostycznej i wyniosłej matki Iwanki, otrzymamy ponurą i prawdziwą zarazem
galerię kobiet, które nie potrafiły obdarzyć miłością. Czy mogą to zrobić ich
dzieci oraz inni bohaterowie tej książki?
„Ukrainka” to opowieść o
tęsknocie za ojczyzną. Pełna sentymentu i nostalgii za krajem, z którego w
mniemaniu Polaków przybywają jedynie prości, nastawieni na zysk ludzie. Iwankę
przecież dyskwalifikuje choćby kilka zdań wypowiedzianych do telefonu we
własnym języku; czekający z nią na przystanku błyskawicznie ukazują niechęć, a
może nawet wrogość. Tymczasem Iwanka Matwijenko wydaje się przez moment
bohaterką jakiejś niezwykłej baśni o dobrej wróżce zza wschodniej granicy,
która swą dobrocią zmieni wiele wokół siebie i pomoże złym nie na swe życzenie
ludziom odmienić się na zawsze. Zaskakujących zmian będzie w opowieści
Kosmowskiej wiele, ale najbardziej dotykać może przekonanie, iż poczciwych
ludzi jest już niewielu oraz łudzić dynamiczny, wciąż zmieniający się język,
który wyprowadzi nas na manowce w interpretacji tak, jak wiedzie Iwankę tam,
gdzie być może pojawiać się nie powinna.
Delikatność Iwanki
kontrastuje z brutalną rzeczywistością, w jakiej cierpiący zagubili się sami i
nie wiedzą, jak znowu być dla siebie… delikatni. Duży jest ładunek
emocjonalny skryty w „Ukraince”, ale nie tylko przez pryzmat emocji można tę
powieść odczytywać. Świetnie skrojona narracja zaskakuje i zmusza do wielu
rozmyślań. Bynajmniej nie to takich, jakie może sugerować nota wydawnicza i o
jakich wspomniałem na początku. Siła tej książki jest dość bolesna. Tkwi w
prawdzie, a może i w wielu prawdach, od jakich chce się uciec. Nawet pociągiem
odwrotnej relacji niż ta, jaką podróżuje Iwanka. Ktoś bowiem powróci, bezsilny,
zdruzgotany i obolały. Emocjonalnie. Tacy i my będziemy, gdy skończymy czytać
najnowszą powieść Barbary Kosmowskiej.
1 komentarz:
Znowu bardzo zachęcając recenzja. Będę wypatrywać "Ukrainki" w bibliotece. Dziękuję.
Prześlij komentarz