2013-08-04

"Ukrainka" Barbara Kosmowska

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 7 maja 2013

Liczba stron: 326

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 34,90 zł


Tytuł recenzji: Szczęście za granicą?

Nota wydawnicza sugerować może, iż jest to książka o biednej imigrantce, która szuka w Polsce szczęścia, pieniędzy, miłości i spełnienia. Szybko można ulec przekonaniu, że będzie to opowieść o tym, jak polscy nowobogaccy dworują sobie z ruskiej i książka stworzona jako protest wobec medialnych doniesień, że pracownice zza wschodniej granicy to tylko roboty do sprzątania, które chcą się szybko wzbogacić, poświęcając dyplomy i świadectwa, by szorować polskie garnki oraz podłogi i wracać do siebie jako bogate panie.

Pomyśleć w ten sposób o „Ukraince”, kolejnej powieści Barbary Kosmowskiej, która do tej pory jakoś nie mogła przekonać mnie do siebie, to wydrwić wielopłaszczyznowy i skomplikowany przekaz tej książki. Okazuje się bowiem, iż autorka napisała poruszającą historię o prostej wierze w szczęście i jej zbrukaniu. O wygasających uczuciach i o rojeniach pod wpływem uczuć. O marzeniach niespełnionych i spełnianiu się tego, co przychodzi niespodzianie, niezasłużenie. O toksycznych rodzinach, kalekich emocjonalnie matkach i ich skrzywdzonych owym upośledzeniem synach, dla których życie nie jest tym, czym wydawać się może ich kobietom. Przede wszystkim jednak „Ukrainka” to książka o dobru serca, które przegrywa w konfrontacji z rzeczywistością, w jakiej odruchy serdeczności pojawiają się tylko na chwilę i są bolesnym elementem skomplikowanej układanki uczuć narosłych wokół rodzinnych traum. To mocna pozycja. Genialna językowo, kiedy to melodyjność i gawędziarskość miesza się z surowym opisem i dystansem, gdy poznajemy tak różnych od siebie bohaterów. Książka, po której myśli się nie o tym, dlaczego nie przewidziało się zakończenia, które wydaje się tak oczywiste, lecz nad sprawą poważniejszą, a mianowicie nad tym, jak bardzo nasze myśli o świecie i innych ludziach mogą rozmijać się z tym, jaki ten świat i ci ludzie są.

Zaczyna się od braku. Na nim też skończy. W pociągu relacji Lwów – Warszawa jedzie młoda ukraińska wiolonczelistka Iwanka. Nie zabrała ze sobą swego instrumentu. Sama nie wie, że na zawsze pożegnała z nim taką cząstkę siebie, która kiedyś dawała jej siłę, a teraz może stać się przekleństwem. Bo Iwanka w ukraińskich jeszcze dźwiękach wiolonczeli zabiera ze sobą niespotykaną wrażliwość. Wcześniej czy później będzie musiała zrozumieć, iż to niepotrzebny nadbagaż. Że to na pewno nie ułatwi osiągnięcia celu, jakim jest zarobienie wraz z ukochanym Mykołą pieniędzy na wymarzony dom i życie, w którym będą zawsze zakochani w sobie i szczęśliwi.

Iwanka jest prostoduszna, naiwna i łatwowierna. Czego wcale nie widzimy na początku, gdy poznajemy jej zdroworozsądkową refleksję o współpasażerach w pociągu. Dokąd zmierzają ukraińscy imigranci? „Ta ich Polska to tylko wielki wspólny grobowiec. Leżą w nim od dawna, wyzuci z godności i zdrowych paznokci. Przekonani, że wciąż żyją, od lat nerwowo śnią o celniku. Budzą się, strachem podszyci. I dalej śnią”. Iwanka śni o prostej miłości, jaką bezwarunkowo obdarzyła Mykołę. Wierzy, że jej spełnienie odnajdzie tylko wtedy, gdy zapomni o swym dotychczasowym życiu i przez chwilę zanurzy się w brutalnej i bezkompromisowej rzeczywistości, gdzie waluta ma wartości wyższą niż hrywna. Ta subtelna słoneczna dziewczyna z Drohobycza nie spodziewa się tego, co czeka ją w Warszawie. Najmniej wtedy, gdy z dworca Mykoła zabiera ją do swej wynajmowanej klitki na północy miasta z radosnym uśmiechem i wiarą w to, że razem pokonają największe trudności.

Iwanka chce wierzyć ukochanemu. Mieszka on w polskiej stolicy od jakiegoś czasu i swoje zdanie na temat tutejszego życia ma. A brzmi tak spokojnie, gdy twierdzi: „Tu my tylko w gościnie, na chwilę. Ale to dobre miejsce. Zaraz się na nas poznają, w marzeniach pomogą”. Jaka będzie polska gościnność? Jak długo potrwa chwila i czy będzie to czas radości? Kto się na kim pozna w tym rzekomo dobrym miejscu i kto pierwszy pozbędzie marzeń, jakim ponoć tu pomagają? Rozpoczyna się historia, którą można przewidzieć, ale tylko do pewnego momentu. Poznajemy nieszczęśliwych ludzi, dla których radosny uśmiech i prostota Iwanki mogą być wybawieniem w zrujnowanym emocjonalnie życiu. Jest Agata, matka chorowitego Stasia, żona Bronka, a właściwie Bruna, bo przecież w wielkim mieście jego wsiowe nazwisko i stygmat matki – bogobojnej prostaczki – jedynie utrudniłyby karierę. Jest przyjaciółka Agaty, Iga, zafiksowana na budowaniu medialnej marki (czymkolwiek ona jest) i tak naprawdę czerpiąca siły ze słabości Agaty. Jest też skryty w sobie Krystian Bieluch, ich sąsiad i naturalnie Mykoła, ale taki, jakiego Iwanka do tej pory nie znała. Nie chce poznać tak samo, jak bolesnych prawd o życiu, które dostarczy jej pobyt w Warszawie.

Uwagę od perypetii głównej bohaterki odrywają drugoplanowe postacie, które staną się bardzo ważne w momencie, gdy przyjdzie nam zinterpretować historię po przeczytaniu jej do końca. To matki. Ułomne w swych matczynych uczuciach, zagubione w nich, niezdolne do dawania swym dzieciom tego, czego od nich oczekują. Niezwykła galeria cierpienia i bolesnych przeżyć, o których nie mówi się wprost. Matka Mykoły, daleko za granicą, to samotna i zgorzkniała skrzypaczka, która czuje się wciąż w cieniu konkurentki, a swemu synowi mogła zaproponować jedynie projekcje wiecznie niepogodzonego z losem serca, które zamknęło się na miłość. Matka Bruna celebruje w swojej wsi gipsową Najświętszą Panienkę i marzenia o tym, kim mogliby być jej synowie, a kim się nie stali. Zofia Wolska chce żyć prostym życiem, bo tak jest najlepiej, godniej. Od tego ucieka jej Bronek, a wpada w rozpaczliwą pustkę, z której matka już go nie wyzwoli. Ta, która urodziła Krystiana, najpierw kochała męża, potem kryształy i klonazepam, a na końcu udawane życie w serialach, bo do własnego nie była już zdolna. One wszystkie krzywdzą synów i synowie powielają pewne ich zachowania, nie będąc tego zupełnie świadomi. Jeżeli dodamy do tego także pojawiające się opowieści o życiu kostycznej i wyniosłej matki Iwanki, otrzymamy ponurą i prawdziwą zarazem galerię kobiet, które nie potrafiły obdarzyć miłością. Czy mogą to zrobić ich dzieci oraz inni bohaterowie tej książki?

„Ukrainka” to opowieść o tęsknocie za ojczyzną. Pełna sentymentu i nostalgii za krajem, z którego w mniemaniu Polaków przybywają jedynie prości, nastawieni na zysk ludzie. Iwankę przecież dyskwalifikuje choćby kilka zdań wypowiedzianych do telefonu we własnym języku; czekający z nią na przystanku błyskawicznie ukazują niechęć, a może nawet wrogość. Tymczasem Iwanka Matwijenko wydaje się przez moment bohaterką jakiejś niezwykłej baśni o dobrej wróżce zza wschodniej granicy, która swą dobrocią zmieni wiele wokół siebie i pomoże złym nie na swe życzenie ludziom odmienić się na zawsze. Zaskakujących zmian będzie w opowieści Kosmowskiej wiele, ale najbardziej dotykać może przekonanie, iż poczciwych ludzi jest już niewielu oraz łudzić dynamiczny, wciąż zmieniający się język, który wyprowadzi nas na manowce w interpretacji tak, jak wiedzie Iwankę tam, gdzie być może pojawiać się nie powinna.

Delikatność Iwanki kontrastuje z brutalną rzeczywistością, w jakiej cierpiący zagubili się sami i nie wiedzą, jak znowu być dla siebie… delikatni. Duży jest ładunek emocjonalny skryty w „Ukraince”, ale nie tylko przez pryzmat emocji można tę powieść odczytywać. Świetnie skrojona narracja zaskakuje i zmusza do wielu rozmyślań. Bynajmniej nie to takich, jakie może sugerować nota wydawnicza i o jakich wspomniałem na początku. Siła tej książki jest dość bolesna. Tkwi w prawdzie, a może i w wielu prawdach, od jakich chce się uciec. Nawet pociągiem odwrotnej relacji niż ta, jaką podróżuje Iwanka. Ktoś bowiem powróci, bezsilny, zdruzgotany i obolały. Emocjonalnie. Tacy i my będziemy, gdy skończymy czytać najnowszą powieść Barbary Kosmowskiej.

1 komentarz:

Lotta pisze...

Znowu bardzo zachęcając recenzja. Będę wypatrywać "Ukrainki" w bibliotece. Dziękuję.